Chaos goni chaos. Verstappen z mistrzostwem świata. [PODSUMOWANIE GP JAPONII]

Bite trzy godziny spędzili fani Formuły 1 w oczekiwaniu na wyniki GP Japonii. Dwie z nich wypełniło nam oczekiwanie na optymalne warunki na torze. Po kuriozalnym wyścigu na Suzuce Max Verstappen zwycięża, pieczętując równocześnie swój drugi tytuł mistrzowski w karierze. Tak wielkie osiągnięcie jednak prawie w ogóle nie wybrzmiało w obliczu fatalnych decyzji dyrekcji wyścigu i dziur w przepisach.

It’s raining men

Jeszcze zanim bolidy wyjechały na tor w piątek, wiedzieliśmy, że prognozy zapowiadają deszczową niedzielę. Mówiło się, że najgorsze opady mają przyjść około godzinny 14:00 lokalnego czasu, czyli dokładnie na start GP Japonii. Tym razem nikt się nie mylił, bo jeszcze przed oficjalnym startem ulewa porządnie zmoczyła nitkę japońskiego toru. Startu jednak nie opóźniono, a kierowcy ustawili się na polach startowych na przejściowej mieszance.

Warto też wspomnieć, że delikatnej zmianie uległa kolejność startowa. Pierre Gasly do rywalizacji wystartował z alei serwisowej po tym jak jego zespół naruszył zasady parku zamkniętego, zmieniając ustawienia zawieszenia oraz przedniego i tylnego skrzydła.

Start

Po zgaśnięciu czerwonych świateł kierowcy musieli trzymać się na baczność. Start oraz podejście do pierwszego zakrętu w deszczowych warunkach bywa zdradliwe, co pokazało chociażby GP Węgier z zeszłego roku. W Japonii było ostatecznie dużo spokojniej. Verstappen i Leclerc ruszyli wyśmienicie, szczególnie Monakijczyk, i w zakręt składali się praktycznie koło w koło. Zwycięsko z tego pojedynku wyszedł Verstappen i utrzymał pozycję startową.

Nie mniej działo się za ich plecami, chociaż wychwycenie tych rzeczy z pokaźnych pióropuszy wody graniczyło z cudem. Pierwszą żółtą flagę na tor wywołał Sebastian Vettel. Niemiec dobrze odepchnął się z pola startowego i zabrał się za wyprzedzanie Fernando Alonso, znajdującego się tuż przed nim. Ryzykowne zjeżdżanie na białą linię nie przyniosło oczekiwanych skutków. Bolid Astona Martina stracił przyczepność i zderzył się z jadącym obok Alpine. Na szczęście cała sytuacja nie przerodziła się w karambol.

Niedługo po powrocie Sebastiana na tor żółte flagi zawisły tym razem w drugim sektorze. Panowanie nad swoim bolidem utracił, jadący na trzeciej pozycji Carlos Sainz i uderzył w najbliższą bandę, tym samym eliminując się z dalszej rywalizacji. Sytuacja ta była zalążkiem do dużo większego skandalu, ale równie przerażający jest też fakt, że bolid Sainza odbił się od bariery na tyle nieszczęśliwie, że przy większej sile uderzenia mógł znaleźć się z powrotem na torze postawiony bokiem do kierunku jazdy. Takich obrazków wolelibyśmy już nigdy nie widzieć, mając w pamięci wydarzenia z 2019 roku na Spa. Sainz to nie jedyny kierowca, który na tym etapie pożegnał się z GP Japonii. To samo spotkało Alexa Albona jednak z innego powodu. W bolidzie Taja zawiodła hydraulika. To wszystko wywołuje nam na tor samochód bezpieczeństwa.

Co z tym dźwigiem?

Po przejechaniu okrążenia za safety car’em wyścig zostaje wstrzymany, a na torze pojawiają się czerwone flagi. Tutaj zaczyna się dwugodzinna przerwa, w trakcie której na jaw wychodzi skandaliczna sytuacja, jaka miała miejsce jeszcze przed zjazdem kierowców do alei serwisowej. Po przejrzeniu nagrań z kamer zainstalowanych na bolidach widać, że jeszcze przed wywieszaniem czerwonej flagi na tor wpuszczono dźwig, mający pomóc w usunięciu rozbitego Ferrari. Zdążył minąć cały sznur 18 bolidów i dopiero kiedy ostatni Gasly mija dźwig na wyświetlaczach zapala się czerwone światło. Ci, którzy bacznie śledzą królową motosportu wiedzą, że tor Suzuka spowity w deszczu oraz dźwig w pobliżu pędzących bolidów to wręcz prośba o powtórkę ze śmiertelnego wypadku Julesa Bianchiego z 2014 roku. Jak później podkreślał Verstappen, dla lidera taki dźwig jest bardzo jasno widoczny, ale dla bolidów w dalszej części stawki, którym widoczność ograniczają pióropusze wody, może to być śmiertelne zagrożenie. Wystarczy jeden ruch w prawo czy w lewo w poszukiwaniu lepszego poglądu na tor, a bolid może wbić się w tą potężną maszynę z ogromną siłą. W przeciągu 8 lat społeczność F1 nie zdążyła zapomnieć, a kierowcy tacy jak Vettel, Hamilton i Ricciardo widzieli tamtą tragedię na własne oczy. Taki błąd nie powinien mieć miejsca.

Demony Spa 2021

Wyścig wstrzymany zostaje mniej więcej 10 minut po 7:00. Krótko przed 8:00 dyrekcja podejmuje pierwszą próbę przygotowaniu restartu. Do takiego jednak nie dochodzi, bo procedura zostaje zawieszona. O 8:12 licznik okrążeń zostaje zastąpiony zegarem odmierzającym czas do końca regulaminowego czasu, w jakim zakończył musi się rywalizacja – 1 godzina 52 minuty. Udany restart zaliczamy dopiero godzinę później. Krótkie podliczenie pokazuje, że spędziliśmy 2 godziny na oczekiwaniu aż warunki na torze ulegną poprawie. Trudno też opędzić się od porównań do zeszłorocznego GP Belgii, gdzie FiA przegrała walkę z żywiołem i nie mogli mówić o jakiejkolwiek rywalizacji. Na szczęście wszystkich zainteresowanych – GP Japonii 2022 dało nam jeszcze 40 minut konkretnego ścigania.

Restart

Kierowcy po wyjeździe na tor najpierw dość optymistycznie prawie jednym głosem twierdzili, że warunki definitywnie się polepszyły. Jednak im dalej w stawce tym głosy były mniej optymistycznie. Dla środka stawki krytyczny była słaba widoczność przez wzbijającą się spod bolidów wodę. Przyczepność zdawała się być nie najgorsza. Po zebraniu informacji od kierowców dyrekcja wyścigu decyduje o starcie lotnym. Światła samochodu bezpieczeństwa gasną, a Verstappen oficjalnie wprowadza stawkę w kontynuację wyścigu. Nicholas Latifi i Sebastian Vettel decydują się na wczesną zmianę pełnych deszczowych opon na te typu intermediate. Jak później czas pokaże, ta ryzykowna decyzja da obu panom punktowane miejsca po przekroczeniu linii mety.

Reszta zespołu szybko orientuje się jak dużą przewagę daje w tych warunkach przejściowa mieszanka. W przeciągu 5 minut od wznowienia wyścigu wszyscy poza Alonso, Ricciardo, Zhou i Schumacherem jadą już na nowych oponach. Pierwsza trójka zjeżdża na najbliższym okrążeniu. Mick dostaje za to komunikat, by trzymać się obecnej mieszanki tak długo aż na tor nie wyjedzie samochód bezpieczeństwa. Plan szybko spełza na niczym, a wszystko przez drastyczną różnicę tempa. 28 minut przed końcem każdy bolid zmienił opony na przejściowe.

Verstappen nie pozostawił Charlesowi Leclercowi złudzeń. Po restarcie zaczął konsekwentnie budować przewagę nad kierowcą Ferrari i zespołowym kolegą – Sergio Perezem. Za ich plecami toczyła się dużo ciekawsza walka. Po wypadku Sainza na czwartą pozycję wskoczył Esteban Ocon. Musiał jej dość zażarcie bronić, bo za jego plecami pojawił się 7-krotny mistrz świata. Hamilton nie miał zamiaru rezygnować z dodatkowej zdobyczy punktowej i atakował Francuza, kiedy tylko miał na to okazję. Tutaj należą się wielkie brawa dla kierowcy Alpine, ponieważ skutecznie bronić pozycji przez 25 minut, mając za sobą kierowcę tego pokroju to nie byle co.

Kiedy zajęliśmy się rywalizacją w środku stawki, do Leclerca po cichu zbliżać zaczął się Sergio Perez. Na 8 minut do końca był już poniżej sekundy i zabierał się za wyprzedzanie Monakijczyka. Zarówno ta walka jak i walka Ocona z Hamiltonem rozwiązałyby się dużo szybciej, gdyby nie dezaktywowany na mokrym torze DRS. Pomiary czasu pokazują, że Meksykanin jest o wiele szybszy od kierowcy Ferrari, który dość mocno męczy się na starych oponach, ale warunki nie pozwalają mu na łatwe rozprawienie się z rywalem. Walka trwa do końca wyścigu i ostatecznie daje nam też sytuację, która przesądza o wynikach wyścigu, a co za tym idzie, mistrzostwa. Leclerc w pewnym momencie wypada z toru, ścina szykanę i wraca na drugą pozycję. Perez domaga się kary dla Charlesa, jeśli ten nie odda mu pozycji. Sędziowie decydują się na rozstrzygnięcie sprawy po zakończeniu wyścigu.

Ze świetnej strony pokazali się w tej ostatniej części weterani F1, czyli Fernando Alonso oraz Sebastian Vettel. Pierwszy po wizycie w alei serwisowej zyskał nieprawdopodobne tempo i połykał rywali jeden po drugim. Drugi dzięki odważnej decyzji strategicznej zapewnił sobie miejsce w czołowej dziesiątce, a przez moment był gotów powalczyć jeszcze z parą Ocon – Hamilton. Realizatorzy na ostatnim okrążeniu skupili się na walce o drugie miejsce, co sprawiło, że naszym oczom umknął foto finisz Alonso i Vettel. Niemiec przekroczył linię mety o 11 tysięcznych szybciej niż Hiszpan, czym przypieczętował swoją 6. pozycję.

Jest mistrzostwo czy go nie ma?

Mając 40 minut do końca czasu chyba wszyscy byliśmy przekonani, że jedyne co może udać się ugrać to ukończenie nieco ponad połowy dystansu, co powinno aktywować przepis o przyznaniu połowy standardowych punktów (13 pkt dla zwycięscy, 10 pkt za miejsce drugie, 8 za trzecie i tak dalej). Nawet gdyby Charles Leclerc wylądował ostatecznie za Perezem, Verstappenowi brakowałoby jednego punktu do przypieczętowania mistrzostwa. Po zakończeniu wyścigu FiA w zastanawiająco szybkim czasie przyznała Monakijczykowi karę 5 sekund za opuszczenie toru i zyskanie przewagi. Ku zaskoczeniu wszystkich, również samego zainteresowanego, Max Verstappen został okrzyknięty podwójnym mistrzem świata, choć nikt do końca nie wiedział, dlaczego. Gratulował mu Johnny Herbert, Jenson Button, promotor przygotował specjalny pokój z iście królewskim krzesłem i wielkim ekranem, na którym wyświetlały się migawki z tego sezonu. Nie zmienia to faktu, że cała społeczność nie mogła dojść do tego, dlaczego F1 tak bardzo miałaby pomylić się w obliczeniach. Okazuje się, że po GP Belgii 2021 w życie wszedł przepis gwarantujący przyznanie pełnej puli punktów wyścigowi, który zostanie wznowiony niezależnie od liczby przejechanych okrążeń. Choć absurdalna, decyzja była zatem zgodna z regulaminem i zapewniła Verstappenowi drugi tytuł mistrzowski w karierze. Nie zmienia to faktu, że w przyszłości trzeba załatać ogromną dziurę, jaką zawiera ten przepis.

Na deser jako wisienkę na torcie po tak chaotycznym i kuriozalnym niedzielnym wyścigu, sędziowie przyznali karę 20 sekund Pierre’owi Gasly’emu za znaczne przekroczenie prędkości pod czerwoną flagą (równoważność kary przejazdu przez aleję serwisową) oraz 2 punkty karne. Gasly sam przyznał, że zgadza się z przyznaną mu karą i przyznaje się do błędu. Nadal nurtuje jednak brak jakiegokolwiek wytłumaczenia w kwestii dźwigów pojawiających się na linii wyścigowej kierowców.

  1. Max Verstappen (Red Bull RBPT)
  2. Sergio Perez (Red Bull RBPT)
  3. Charles Leclerc (Ferrari)
  4. Esteban Ocon (Alpine Renault)
  5. Lewis Hamilton (Mercedes)
  6. Sebastian Vettel (Aston Martin Aramco Mercedes)
  7. Fernando Alonso (Alpine Renault)
  8. George Russell (Mercedes)
  9. Nicholas Latifi (Williams Mercedes)
  10. Lando Norris (Mclaren Mercedes)
  11. Daniel Ricciardo (Mclaren Mercedes)
  12. Lance Stroll (Aston Martin Aramco Mercedes)
  13. Yuki Tsunoda (Alpha Tauri RBPT)
  14. Kevin Magnussen (Haas Ferrari)
  15. Valtteri Bottas (Alfa Romeo Ferrari)
  16. Zhou Guanyu (Alfa Romeo Ferrari)
  17. Mick Schumacher (Haas Ferrari)
  18. Pierre Gasly (AlphaTauri RBPT)

DNF Carlos Sainz (Ferrari)
DNF Alexander Albon (Williams Mercedes)

 

Marta Szajkowska