Azerska fabryka emocjonujących wyścigów [ZAPOWIEDŹ]

Z ulic Monako na drogi azerskiej stolicy! Na przestrzeni 6 lat, kiedy królowa motosportu gości w Baku, tor zapisał się w historii jako generator wypadkowych i często chaotycznych wyścigów. Czy i w tym roku GP Azerbejdżanu dostarczy dreszczyku emocji? Przekonamy się już w ten weekend, a tymczasem cofnijmy się w czasie i popatrzmy na najbardziej znane migawki z minionych lat.

Odcinek 0 – Grand Prix Europy

Pomysł zorganizowania wyścigu w Azerbejdżanie datuje się na rok 2014, kiedy to Bernie Ecclestone ogłosił, że Formuła 1 przygotowuje się do zorganizowania rundy już w 2015 r. Władze azerskie potwierdziły realizację projektu, ale przesunęły debiut Grand Prix o kolejny rok. Od samego początku nitka toru oraz infrastruktura ją otaczająca wzbudzała kontrowersje. Przedmiotem obaw kierowców był między innymi wjazd do alei serwisowej, a także znikoma ilość miejsca, które oddziela sam tor od barier. Dwie rzeczy bardzo istotne jeśli mówimy o zachowanie maksymalnego bezpieczeństwa nawet w obliczu wypadków.

Pierwsze Grand Prix Europy na Baku City Circuit nie porwało emocjami. Nietykalny przez cały weekend był Nico Rosberg, który spokojnie dowiózł kolejne 25 punktów do mety. Na usta ciśnie się pytanie: A co z Lewisem Hamiltonem? Brytyjczyk na pewno miło nie wspomina tego weekendu. Błąd w kwalifikacjach sprawił, że musiał on startować do wyścigu z 10. pozycji, a i w nim zmagał się on z problemami. Według regulacji obowiązujących w sezonie 2016 kierowca nie mógł otrzymać od zespołu instrukcji na wypadek błędu w ustawieniach np. trybu pracy silnika. Dojście do właściwego rozwiązania zajęło kierowcy Mercedesa 12. okrążeń. Mistrz świata z 2014 roku musiał zadowolić się piątym miejscem. Odnotować warto także podium Sergio Pereza, który w przeciwieństwie do Hamiltona nie może narzekać na słabe wyniki w Baku.

„We speak after, now keep your head down”

2017 nadrobił to, czego zabrakło u jego poprzednika. Już pod szyldem GP Azerbejdżanu Baku pokazało pełnię swoich kolorów. Najgłośniejszą sytuacją spośród wszystkich jest chyba kolizja Sebastiana Vettela i Lewisa Hamiltona – dwóch kierowców na czele stawki w momencie jej zajścia. Od 12. okrążenia na torze znajduje się samochód bezpieczeństwa, który pojawił się na nim na czas uprzątnięcia toru z leżących części. 4 kółka później samochód Ferrari wjeżdża ze sporym impetem w tył prowadzącego Mercedesa. Vettel oskarża Brytyjczyka o gwałtowne hamowanie potocznie określane jako „break check” albo „break test”. Decyduje się na wymierzenie sprawiedliwości własnoręcznie. Zrównuje się z Hamiltonem i uderza w bok jego bolidu. W dalszej części wyścigu sędziowie po rozpatrzeniu sprawy oczyścili Lewisa z jakiejkolwiek winy. Dane z telemetrii pokazały, że w żadnym momencie nie dotknął on pedału hamulca. Sebastian Vettel był zatem winny sam sobie, a za całokształt wyjątkowego kunsztu jazdy, jaki pokazał na przestrzeni tych kilku chwil, otrzymał 10 sekund kary stop-and-go. Nie omieszkał skomentować tej decyzji za pomocą radiokomunikacji z zespołem, na co otrzymał odpowiedź przytoczoną w nagłówku tego akapitu. Dzięki karze Vettela oraz późniejszych problemach Hamiltona z jego zagłówkiem zwycięstwo przypadło Danielowi Ricciardo, a na podium po raz pierwszy w swojej karierze stanął Lance Stroll, reprezentujący jeszcze wtedy barwy Williamsa.

 

Sebastian Vettel uderzający w bolid Mercedesa
Kości zostały rzucone

Fani Formuły 1 bardzo dobrze pamiętają też incydent, który najprawdopodobniej poruszył domino, które doprowadziło do odejścia Daniela Ricciardo z ekipy Red Bulla po sezonie 2018. Australijczyk oraz jego ówczesny zespołowy kolega – Max Verstappen przez 40 długich okrążeń GP Azerbejdżanu 2018 nieustannie toczyli walkę o czwartą pozycję. Z perspektywy widza oglądało się to obłędnie. Z perspektywy Christiana Hornera i innych jednostek zarządzających ekipą było to 40 najbardziej stresujących okrążeń tamtego roku. Pomiędzy panami nawiązała się bardzo dobra więź poza torem. Kiedy do gry wchodziło ściganie, bywało już zgoła inaczej. Realnie bili się o pozycję lidera zespołu, chociaż Helmut Marko oraz wspomniany już wcześniej Horner coraz bardziej ochoczo stawiali na świeżą krew i talent niespełna 20-letniego Holendra. Napięcie sięgnęło zenitu kiedy podczas kolejnej potyczki kierowców na torze doszło do zderzenia, co wyeliminowało oba bolidy Red Bulla z rywalizacji. Z perspektywy przepisów winnym jej był Verstappen, który dwukrotnie zmienił linię jazdy podczas hamowania. Bardziej doświadczonemu Australijczykowi nie udało się już uniknąć uderzenia w tył samochodu z numerem 33. Najważniejsze osoby w zespole naginały jednak prawdę do granic możliwości, zrzucając winę na Ricciardo i broniąc Holendra. To przechyliło szalę, która do tej pory w głowie kierowcy z Perth była w równowadze.

 

Kolizja kierowców Red Bulla
Brakujące 25 punktów

Wydarzeń z zeszłego sezonu nie zdążyliśmy jeszcze zapomnieć. Grand Prix na torze ulicznym w Baku było jednym z najbardziej emocjonujących, patrząc z perspektywy całego roku. W kwalifikacjach byliśmy świadkami sensacyjnego pole position Charlesa Leclerca w Ferrari, które pozostawiało wiele do życzenia. W wyścigu zapukała już jednak brutalna rzeczywistość. Leclerc bardzo szybko spadł do środka stawki. Dwa słowa kluczowe dla reszty wyścigu to Pirelli oraz „magic button”. Zaczęło się od wypadku Lance’a Strolla, a w podobnym stylu z wyścigu odpadł także dotychczasowy lider – Max Verstappen. Obaj panowie stracili kontrolę nad bolidem i potężnie uderzyli w betonową barierę wzdłuż prostej startowej. Powód w obu przypadkach był ten sam – przebita tylna opona. To tutaj zawiązuje się akcja afery w kwestii wytrzymałości opon. Red Bull po wypadku Holendra przekazał komunikat do kontroli wyścigu, informując, że dane nie wykazywały żadnych przesłanek tego wypadku w tamtym momencie. W dalszej części sezonu na skutek wydarzeń z Azerbejdżanu Pirelli testuje i wprowadza ulepszoną mieszankę, która miała być mniej podatna na takie wybryki. Bez winy nie były także zespoły. Dostawca opon ujawnił, że kolejną przyczyną, która wystawiła kierowców na takie niebezpieczeństwo, mogło być podgrzewanie mieszanki do zbyt wysokich temperatur za pomocą koców grzewczych.

Rozbity bolid Verstappena na prostej startowej

Odpadnięcie Verstappena z wyścigu było genialną szansą dla Lewisa Hamiltona na zyskanie przewagi w walce o mistrzostwo świata. Tak się jednak nie stało. Podczas restartu Brytyjczyk popełnił bardzo kosztowny błąd. Nieumyślnie wcisnął przycisk, który aktywował w bolidzie funkcję „break magic”. Funkcja ta zmieniła balans hamulców w jego Mercedesie, co poskutkowało zablokowaniem ich w pierwszym zakręcie i straceniem szansy na względnie łatwą wygraną w wyścigu. 7-krotny mistrz świata co prawda ukończył tamto GP Azerbejdżanu, ale nie zdobył w nim ani jednego punktu. To feralne zdarzenie to kamień milowy sezonu 2021. Gdybać się nie powinno, ale trudno tego nie robić w momencie, kiedy walka o tytuł kończyła się do ostatniego zakrętu ostatniego wyścigu. Być może Hamilton mógł tego uniknąć.

Hamilton wypada z walki po zablokowaniu hamulców podczas restartu

Wracając już do tu i teraz, Baku będzie kolejną odsłoną walki Red Bull Racing kontra Scuderia Ferrari. Według większości to zespół z Milton Keynes powinien mieć przewagę. Wskazuje się tu na siłę ich silnika, która jest niezwykle ważna, chociażby na długiej prostej. W tym aspekcie Red Bull udowodnił już, że w ich rękach znajduje się piekielnie mocne narzędzie. Ferrari łatwo broni nie złoży. Mają w swoich szeregach Leclerca, który formalnie na Baku City Circuit zdobył tylko jedno pole position. Jednak nie możemy zapomnieć też o 2019, kiedy miał on ogromną szansę tego dokonać, ale w wyniku błędu własnego uderzył w ścianę w sekcji zamkowej. Patrząc na statystyki, możemy spodziewać się pięknego wyścigu i takiego też wszystkim kibicom życzmy!

 

Marta Szajkowska