Po tym jak z przyczyn zdrowotnych do rezygnacji z gry w BNP Paribas Singapore zmuszona była Simona Halep, szansę na walkę o jedno z najcenniejszych tenisowych trofeów nieoczekiwanie dostała Kiki Bertens. Jednak to nie jej przypadł w udziale ostateczny sukces. W finale zmierzyły się 24-letnia – Elina Svitolina oraz o rok starsza – Sloane Stephens. Pełen zwrotów akcji pojedynek zakończył się ostatecznie wynikiem 3-6, 6-2, 6-2. W ten sposób stojąca po pierwszym secie nad skrajem przepaści Svitolina mogła cieszyć się w Singapurze ze swojego największego w karierze osiągnięcia.
Trudne początki
Rozgrywany w elektryzującej atmosferze finał nie od początku urzeczywistniał marzenia zwyciężczyni. Przez pierwszy set Svitolina w przeciwieństwie do Amerykanki nie umiała znaleźć swojego rytmu. Na domiar złego grała asekuracyjnie i pozwoliła zepchnąć się do defensywy. Sloane Stephens umiejętnie wykorzystywała słaby początek przeciwniczki. Już w pierwszym gemie serwisowym skutecznie zachwiała pewność siebie rywalki poprzez wykorzystanie szansy na przełamanie. W jej grze dominowała precyzja i gotowość do podejmowania permanentnego ryzyka, dzięki czemu mogła kontrolować przebieg pierwszego seta.
Ucząc się na błędach
Svitolina nie zniechęciła się i wyciągnęła wnioski ze swoich poczynań. Zwiększyła poziom sportowej złości, której ślady przejawiały się już w pierwszej partii. Ponadto, do każdej kolejnej wymiany stawała z wyrazem zacięcia na twarzy. Ukrainka tym razem nie zaakceptowała narzucanego przez rywalkę stylu gry. Coraz częściej korzystała z kątowych uderzeń po crossie, zmuszając ją do nieustannego biegania.
Coraz goręcej
W grę Sloane Stephens zaczęły wkradać się niemal niewidoczne w pierwszym secie błędy. Svitolina natomiast konsekwentnie realizowała przemyślaną i skuteczną taktykę, co drastycznie podniosło poziom spotkania. Mecz zaczął nabierać rumieńców, a hala niemal po każdej wymianie rozbrzmiewała okrzykami zachwytu.
Twarzą w twarz
Mimo imponujących umiejętności, przez kolejne dwie partie to Stephens nie potrafiła stawić większego oporu grającej jak w transie Svitolinie. Gdy po niemal dwuipółgodzinnym pojedynku, sędzia liniowy krzyknął: „out”, obie zawodniczki były wyczerpane, ale to Elina mogła cieszyć się tytułem zwyciężczyni. W bezpośrednich pojedynkach tych tenisistek bilans wyrównał się do stanu 2 do 2.
Zwycięstwo jest w głowie
Każdy z obserwatorów tego starcia może zgodzić się ze stwierdzeniem, że przede wszystkim był to mecz walki. Sama triumfatorka po meczu wyznała, że w tym spotkaniu na dalszy plan spadło udawadnianie swoich sportowych umiejętności. Wynik zawdzięczyła ona głównie sile mentalnej i właściwym reakcjom w kryzysowych sytuacjach. Zgodnie z jej słowami kluczem do sukcesu było konsekwentne skupienie się na każdej pojedynczej wymianie.
Niech mówią, co chcą
Jako dodatkową motywację tenisistka potraktowała słowa krytyków, którzy nie oszczędzali jej w swoich komentarzach na początku turnieju oraz w trakcie jego trwania. Jej droga na szczyt naznaczona była więc piętnem walki z „hejterami”, którzy insynuowali tenisistce niezasłużony awans do kolejnych etapów gry.
Gotowa na nowe wyzwania
Tegoroczna królowa Singapuru wielokrotnie podkreślała jak wielkim krokiem w jej karierze jest zwycięstwo w tak prestiżowym turnieju. Zanim pojawiły się chwile wielkiej radości musiała jednak poradzić sobie z momentami zwątpienia. Przez dłuższy czas borykała się z sytuacją w której ciężka praca na treningach nie przekładała się na satysfakcjonujące rezultaty meczowe.
Wielka scena stoi otworem
Biorąc pod uwagę postawę triumfatorki finałowego meczu, nie można mieć wątpliwości co do tego, że Svitolina oprócz techniki dysponuje także niemal niepowtarzalną wolą walki. Najważniejsze jest jednak to, że potrafi ona radzić sobie z emocjami towarzyszącymi grze w spotkaniach najwyższej rangi. Z tego względu tenisistka może coraz poważniej myśleć o udanych występach w turniejach wielkoszlemowych, a jak wiadomo to one stanowią punkt docelowy każdego profesjonalnego zawodnika tej dyscypliny.