Przed początkiem 67. Turnieju Czterech Skoczni liczyliśmy na spadek formy Ryoyu Kobayashiego i brak stabilności, przy równoczesnej przewadze doświadczenia Piotra Żyły i Kamila Stocha. I faktycznie obserwowaliśmy spadek formy i brak stabilności. Niestety, ale u naszych zawodników.
Po dwóch latach sukcesów na niemiecko-austriackich obiektach liczyliśmy na powtórkę także w tegorocznej edycji Vier Schanzen Tournee. Dwa lata temu, przed zdobyciem Złotego Orła przez Kamila Stocha i drugim miejscu Piotra Żyły w klasyfikacji całego turnieju, trzykrotny mistrz olimpijski był czwarty w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. A Żyła? Dopiero osiemnasty. Nikt wtedy na niego nie stawiał. Puzzle w turniejowej układance ułożyły się jednak na tyle korzystnie dla skoczka z Wisły, że wskoczył na podium. Pewnie gdyby nie gapiostwo Daniela Andre Tandego, który nie zapiął wiązań narciarskich w Bischofshofen, Żyła stałby na nim o dwa stopnie niżej od Stocha.
Szczęście czy stabilność?
Mogło by się wydawać, że w ośmioseryjnym turnieju najbardziej potrzebna jest stabilność, ale wyprzedzenie Tandego przez Żyłę dwa lata temu pokazuje, że nie jest to reguła. Także i w tym roku to szczęście, a raczej jego brak, zadecydowały o tym, że na turniejowym podium nie stanął Dawid Kubacki. Prawdopodobnie gdyby w Innsbrucku sędziowie puścili zakopiańczyka w lepszych warunkach, to mielibyśmy polski akcent „na pudle” TCS. Osiemnaste miejsce w pierwszym austriackim konkursie zabrało jednak Dawidowi na to szansę. O 3,3 pkt. lepszy w całym turnieju był Niemiec Stephan Leyhe, który ani razu nie stanął na podium w indywidualnym konkursie. Czy w przypadku gospodarza dwóch pierwszych konkursów można mówić o stabilności? Trzynaste miejsce w pierwszym konkursie i czwarte w ostatnim są odpowiedzią na to pytanie. Tym bardziej szkoda Kubackiego. Polak jako jeden z nielicznych zawodników w stawce potrafił dorównać w niektórych skokach Ryoyu Kobayashiemu. O nim za chwilę.
Dwóch, którzy mieli być wspaniali
Najpierw wróćmy jeszcze na chwilę do tych, którzy mieli po raz kolejny podbić Turniej Czterech Skoczni, a przynajmniej ich szanse na to przed rozpoczęciem rywalizacji wydawały się większe niż Dawida Kubackiego. – Może 6 stycznia wyjdę na największego błazna wśród ludzi zajmujących się skokami, ale gdybym miał typować, a bardzo tego nie lubię, to postawiłbym na Piotra Żyłę – powiedział w moim przedturniejowym materiale Michał Chmielewski, dziennikarz Przeglądu Sportowego. O to Cię Michale nie posądzę, ale do tego zacnego pracownika królewskiego dworu było blisko. Jak nam wszystkim. Skoczek z Wisły zadziwił na początku obecnego sezonu, stał się nieoczekiwanym liderem Biało-Czerwonych. Dawał powody do tego, aby wierzyć że to jest jego czas, w którym będzie sięgał po najwyższe cele i pokaże całemu światu siłę jaka drzemie w jego nogach. Właśnie na braku siły polegał największy problem Piotra w Turnieju. Trener Stefan Horngacher przyznał, że wiślanin miał problemy fizjologiczne, które uniemożliwiły mu dalekie loty. – Jeśli Piotr nie odbije się tak jak potrafi, to męczy się w locie – przyznał w rozmowie ze skijumping.pl Adam Małysz. Jak jednak zapewnia trener Horngacher, w Predazzo Żyła ma wrócić do skoków z początku sezonu.
Podobnie z odbiciem problemy ma Kamil Stoch. Niektórzy upatrywali kłopotów Rakiety z Zębu w zbyt niskich prędkościach najazdowych, ale Polak zawsze jeździ wolniej od rywali. W ubiegłorocznym olimpijskim konkursie drużynowym Kamil miał o 0,7 km/h wolniejszą prędkość najazdową od Niemca Andreasa Wellingera, a obaj złoci medaliści tamtych igrzysk osiągnęli tą samą odległość 134,5 metra. Nie można jednak wykluczyć, że także błędy w pozycji najazdowej powodują dalsze konsekwencje. Czego dokładnie brakuje wie tylko sam dwukrotny zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni, a na odbicie składa się przecież wiele elementów. Liczyliśmy, że Stoch znowu wzniesie się na wysokości nieosiągalne dla rywali, ale on na pewno w ich okolicach się jeszcze pojawi. Ten mistrz wygrał już właściwie wszystko. No może poza tegorocznym Plebiscytem na Najlepszego Sportowca Polski, czego zasadności absolutnie nie mam zamiaru kwestionować. Vox populi, vox Dei. Mam nadzieję, że nie kojarzycie tej sentencji wyłącznie z Jarosławem Kaczyńskim.
Ekscentryczny Japończyk
– On jest takim ekscentrykiem, lekko przechadza się po skoczni – charakteryzował Ryoyu Kobayashiego Dominik Formela ze skijumping.pl. Faktycznie w poczynaniach Japończyka widać oryginalność, omijanie szerokim łukiem stresu. Ta lekkoduszność tylko przez moment odbiła się Kobayashiemu czkawką. W Oberstdorfie, gdy mocno szarpnął go za ramię Walter Hofer, w celu pospieszenia ze względu na czas antenowy. To było jedynie szarpnięcie jakie młody skoczek z Kraju Kwitnącej Wiśni odczuł na swojej skórze. Lekko zgarnął Złotego Orła poprzez wygranie wszystkich czterech konkursów niemiecko-austriackiej imprezy. Jedynym, który przez dwa pierwsze konkursy realnie mu zagrażał, był Markus Eisenbichler. – Na pewno nie Markus Eisenbichler, bo to jest szalony skoczek, który przegrywa z presją – mówił Dominik Formela o szansach zawodników z drugiego szeregu w nieopublikowanej części materiału. Niemiec zadziwiał świat skoków przed własną publicznością w Oberstdorfie i Ga-Pa i rekompensował rodakom fatalne występy Andreasa Wellingera. Wszystko w tym Turnieju było na opak.
Tymczasem karuzela Pucharu Świata zjechała do włoskiego Predazzo, które po dłuższej przerwie gości najlepszych skoczków świata. To tutaj Adam Małysz „pływał” w 2003 roku wznoszony głosem Włodzimierza Szaranowicza i nas wszystkich, a Kamil Stoch sięgał dziesięć lat później po pierwszy indywidualny tytuł. A potem największy piknik – w pozytywnym znaczeniu – światowych skoków, a więc Puchar Świata w Zakopanem. Szczególnie ważnym dla nas będzie konkurs drużynowy na Wielkiej Krokwi. Biało-Czerwonym brakuje czwartego zawodnika w dobrej formie, a przecież za niecałe dwa miesiące w Innsbrucku Polacy będą bronili tytułu drużynowych mistrzów świata.
Michał Rawa