Jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę tak potrzebowaliśmy Ligi Mistrzów, z którą przed kilkoma miesiącami musieliśmy się w sposób zupełnie nieprzewidziany pożegnać. Wróciła już kilka dni temu poprzez dokończenie 1/8 finału. Jednak to ćwierćfinały przyniosły rozstrzygnięcia zupełnie niezapomniane. Liga Mistrzów wróciła i to w najlepszym wydaniu, wynagradzającym smutny czas oczekiwania. To, co działo się przez ostatnie dni w Lizbonie, będzie miało z pewnością swoje miejsce na kartach nie tylko owej Ligi Mistrzów, ale w ogóle historii futbolu.
Faza ćwierćfinałowa zaczęła się od pojedynku kopciuszka z Atalanty z wiecznie niespełnionym PSG. Los podarował francuskiej ekipie na pierwszy rzut oka bardzo komfortową ścieżkę do finału. Wszystko jednak trzeba udowodnić na boisku. A kopciuszek, jak to kopciuszek lubi namieszać i zawsze dzielnie gryzie trawę. Piłkarze wiedzą, że okazja wskoczenia do półfinału LM trafia się sporadycznie, nierzadko raz na całą karierę. Atalanta prowadziła przez prawie całe spotkanie. Prawie robi jednak wielką różnicę. Dwie bramki w doliczonym czasie gry uratowały PSG, posadę Tuchela, honor Paryżan i przyniosły tak wyczekiwany półfinał.
Dzień później Atletico Madryt stanęło przed próbą odczarowania Lizbony. Rywal wydawał się do tego idealny. Nic nie ujmując ekipie RB Lipsk, w fazie ćwierćfinałowej wydaje się, że podobnie jak Atalanta dostali łatkę kopciuszka. Tu jednak wielkiemu faworytowi nie starczyło paliwa do ogrania mniej doświadczonego na wielkich stadionach rywala. Przy stanie 1:1 w 88. minucie wyciągnięty z drugiego szeregu Amerykanin Tyler Adams przyniósł ekipie ze wschodnich Niemiec awans do półfinału.
Dla każdego kibica znad Wisły dwa pierwsze ćwierćfinały musiały być rodzajem przystawki przed piątkowym daniem głównym, czyli pojedynkiem Barcelona – Bayern. Tyle tylko jak tu oczekiwać emocji skoro wydawało się, że dwa wcześniejsze spotkania musiały już wyczerpać limit zaskakujących zwrotów akcji na tę fazę. Nic bardziej mylnego! Pozwolę sobie już nie pastwić się nad Dumą Katalonii i nie będę wdawał się w opisywanie kolejnych bramek Bawarczyków. Wystarczy napisać, że skończyło się 8:2 dla Bayernu. Takiego lania Barcelona nie widziała. Jak łatwo się domyślić Quique Setien został w tempie ekspresowym zwolniony. Zmiany personalne w Dumie Katalonii mogą jednak obecnie dotknąć każdego, począwszy od piłkarzy, a na najwyższych stanowiskach w klubie kończąc. Natomiast Bayern stać obecnie na wszystko i rozpędzona maszyna ruszyła po końcowy triumf z zatrważającą średnią 4,33 gola na mecz w tegorocznej edycji.
Ćwierćfinałowy maraton kończył sobotni pojedynek Manchesteru City z Olympiquem Lyon. Siódma drużyna ligi francuskiej miała być rozgrzewką przed bardziej wymagającym półfinałem. Miała. Drużyna z Lyonu dzięki świetnej dyscyplinie od samego początku sprawiała duże problemy ekipie Guardioli. Pomimo wyraźnej przewagi w posiadaniu piłki drużyna z Wysp Brytyjskich straciła bramkę w 24. minucie. W 69. minucie natomiast przyszło wyrównanie po bramce Kevina de Bruyne. Wydawało się, że wszystko wraca do normy i to The Citizens za chwilę przypieczętują awans do półfinału. Manchesterowi pozostawała jeszcze chwila czasu na rozstrzygnięcie pojedynku w regulaminowym czasie gry. Jednak to OL rozdrażniony utratą gola, zdążył wpakować dwie bramki do siatki rywali za sprawą wprowadzonego z ławki Moussy Dembele. I tak kolejny wieczór i kolejne rozstrzygnięcie, którego mało kto mógł się spodziewać.
Świat się kończy, piekło zamarzło. Wyznawcy hegemonii Premier League oraz La Ligi przeżywają trudne chwile. W półfinałach zobaczymy duet niemiecki oraz francuski. We wtorek Lipsk – PSG, w środę Bayern – OL. I choć wszystkie zmysły podpowiadają, że nie powinno to skończyć się innym finałem niż PSG – Bayern, to na całe szczęście mamy do czynienia ze sportem. Oby w swoim cudzie nieprzewidywalności zgotował nam równie ciekawe półfinały, co ćwierćfinały.