O (nie)upolitycznianiu sportu słów kilka [FELIETON]

Enea Stadion – to nowa oficjalna nazwa obiektu przy ul. Bułgarskiej w Poznaniu. Stadionu Miejskiego, przeznaczonego głównie dla męskiej drużyny Lecha Poznań, który pozyskał sponsora tytularnego w postaci prężnie działającej w regionie spółki skarbu państwa. Historia jakich wiele, aczkolwiek wątek polityczny otworzył tutaj sam klub przy ogłaszaniu podpisania umowy.

I nie chodzi tu o sam fakt pozyskania sponsora, który jest spółką skarbu państwa, a nie sponsorem prywatnym. Bo o ile oczywistą jest marketingowa czy też PR-owa „uprzejmość” okazana sponsorowi (przecież nie z dobrej woli tylko z potrzeby wykazania ekwiwalentu marketingowego firma w ten interes weszła), o tyle wskazywanie konkretnych osób fizycznych budzi już sporą wątpliwość. Bez względu na to, po której stronie politycznej bariery dzielącej społeczeństwo oni się znajdują.

Możemy mieć wątpliwości co do tego, jak dziś wygląda finansowanie polskiego sportu. Polski Związek Piłki Nożnej tak naprawdę jako jedyny może pozwolić sobie na odcięcie się od dotacji ministerialnych – ma swoich sponsorów (w obliczu ostatnich wydarzeń kusi dopisać „jeszcze”), w tym roku pobrał 61,65 mln złotych, z czego jednak 53 mln nie na własne zadanie, a jedynie jako operator krajowy jednego z ministerialnych programów związanych właśnie z tą dyscypliną sportu. Pozostałe pieniądze związane są ze sportem nieolimpijskim (250 tys.) oraz sportem juniorskim (1,2 mln na Puchar Tymbarku i 7,2 mln na centralne szkolenie młodzieży).

Takiego komfortu nie ma żaden inny związek – wiele bazuje na ministerialnych dotacjach, które stanowią nawet ponad 90% ich budżetu. Nawet jeśli mają sponsora strategicznego w postaci którejś ze spółek skarbu państwa. Natomiast nawet w świecie piłki nożnej pieniądze publiczne czy właśnie SSP są tymi, dzięki którym w ogóle kibice mają gdzie i na co chodzić, a dziennikarze mają o czym pisać. Wszyscy jesteśmy w ich garści i dopóki nie zmieni się w naszym kraju wiele rzeczy, trzeba się z tym pogodzić.

Pieniądze publiczne są wygodne dla związków czy klubów, które nie muszą chodzić i szukać sponsorów prywatnych (a czasy dla przedsiębiorców wydaje się, że zawsze są trudne lub trudniejsze), tylko odwołują się do poczucia patriotyzmu (krajowego w przypadku związków liczących na ministerstwo bądź lokalnego w przypadku klubów szukającego wsparcia w samorządach) czy obowiązków, jakie prawo nakłada na poszczególne jednostki – takich jak kształtowanie kultury fizycznej w społeczeństwie czy też dostarczanie obywatelom rozrywki.

Znajdując zatem usprawiedliwienie dla sięgania po te pieniądze, nie znajduję jednak powodu, dla którego klub tak otwarcie dziękuje za wsparcie w „załatwieniu” tych pieniędzy politykom. Bo w ten sposób te pieniądze przestają być publiczne, czyli również nasze, a stają się pieniędzmi polityków, którzy w taki sposób chcą kupić sobie sympatię klubu, a także jego kibiców – zakładając, że są na tyle głupi, aby tak prostym łańcuchem powiązań doprowadzić do skreślenia odpowiedniego krzyżyka na liście podczas tegorocznych wyborów. A niestety – i tutaj narażę się pewnie paru osobom – tak głupie osoby faktycznie istnieją i mają prawa wyborcze. Bo gdyby było inaczej, politycy nie mieliby żadnego interesu, aby władować… przepraszam – nakłonić daną spółkę do władowania dużych pieniędzy w coś dla ludzi.

Jesienią 2022 roku przez wszystkie przypadki odmienialiśmy słowo pochodzenia angielskiego (w którym to języku rzeczowników nie odmienia się przez przypadki) – „sportswashing”. Przy okazji mundialu w Katarze. A wobec zbrodniczych wydarzeń za naszą wschodnią granicą, powrócił tematu uprawiania sportswashingu przez Rosję (mundial 2018, igrzyska w Soczi w 2014). I przykładów możemy podawać mnóstwo – igrzyska w Pekinie (i te ostatnie, zimowe w 2022 roku, i te wcześniejsze, letnie w 2008 roku), wiele imprez organizowanych na terenach piaskiem i ropą płynących, czy nawet nawiązując do historii „największej imprezy sportowej w historii Polski” – igrzysk europejskich, które do tej części Starego Kontynentu zawitały po początkach w Azerbejdżanie i Białorusi. Niezbyt chlubne towarzystwo.

Czym ta działalność różni się od tej, jaką teraz legitymizuje w swoim przekazie medialnym Lech? Intencje polityków są oczywiste – idą wybory. I żeby było jasne – powtórzę to, co pisałem na początku – z jednej i drugiej strony bariery politycznej ludzie ulepieni są z tej samej gliny. Nie mam wątpliwości, że gdyby role były odwrócone, dzisiejsza opozycja będąc u władzy również jakąś kiełbasę wyborczą by dla kibiców znalazła, choć nie wiem, czy akurat w takiej formie.

Inaczej jednak traktuje się samorządowców – nierzadko bezpartyjnych (choć czasem z poparciem jednej czy drugiej strony), a na pewno będących bliżej i realnie zaangażowanych w ten lokalny sport – a nawet gdy mowa o dużym klubie, to jednak jednym z wielu na terenie całego kraju, a nie o narodowej reprezentacji. Kibice w Krakowie dali podczas ceremonii otwarcia igrzysk wyraz temu, że nie życzą sobie takiej działalności polityków, wsparcia tego rodzaju, nawet jeśli coś dla siebie w zamian dostają (bo mówimy o ludziach, którzy bilety na ceremonię kupili, więc jednak te igrzyska ich interesowały).

I tak jak wyżej napisałem, że paru osobom ta kiełbasa wyborcza zasmakuje, sądzę, że tak mało subtelny ruch władz Lecha nie przejdzie niezauważony. Nie twierdzę, że odbije się to na wyniku wyborów na zasadzie efektu odwrotnego do zamierzonego – bo to zupełnie inny temat, na który w ogóle nie mam ochoty zabierać głosu (mogę jedynie zachęcić do tego, aby wziąć w nich udział). Mam po prostu nadzieję, że wyborcy będą się przy urnach kierowali czymś innym, a takie kupowanie sobie czyjejś sympatii w ogóle nie będzie miało wpływu – pomimo że w tym kierunku działają nie tylko sami politycy, ale też (o, zgrozo!) ludzie sportu.

 

fot. Tomasz Bidermann

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze