Mason Mount uznawany był za złote dziecko londyńskiej Chelsea. Miał być wiernym wychowankiem klubu i nigdy go nie opuścić, choć jak pokazuje sytuacja Messiego, takie historie rzadko się zdarzają. Tymczasem po jednym złym sezonie niebieskich Mount ucieka z tonącego statku i dołącza do przyszłościowego projektu Erika Ten Haaga.
Tego sezonu nie może do udanych zaliczyć ani Chelsea, ani sam Mason. Londyńczycy pomimo władowanych w klub pieniędzy skończyli sezon w dolnej części tabeli, zaś w Lidze Mistrzów znów zostali zatrzymani przez Real Madryt. Sam zainteresowany nie był ważną częścią drużyny, jak to miało miejsce w poprzednich sezonach. Po przyjściu wielu nowych zawodników oraz chaotycznych zmianach w sztabie szkoleniowym dla Mounta zwyczajnie nie było miejsca w składzie. To napewno frustrowało, ponieważ wielokrotnie pokazywał swoje wielkie umiejętności, a nie pomagał fakt fatalnej dyspozycji klubu, przecież macierzystego, któremu nie mógł pomóc.
Na Twitterze o tym transferze wrzało już od dawna. Większość fanów The Blues nie przyjęła pogłosek zbyt dobrze. Ba, wręcz życzyli swojemu dawnemu bohaterowi najgorszego, co trochę przeraża. Kibice Czerwonych Diabłów mieli za to dużo wątpliwości, czy po tak średnim sezonie Mount będzie w stanie wrócić z dobrą formą. Zastanawiano się też, czy dużej kwoty przeznaczonej na ściągnięcie Anglika nie można by spożytkować w lepszy sposób. Kwota transferu wyniosła bowiem ostatecznie 55m funtów z kolejnymi 5 w bonusach. Anglik podpisał kontrakt do końca sezonu 2027/2028. Z upływem czasu fani United przekonywali się do Masona coraz bardziej, widząc go raczej w roli zastępcy Eriksena niż Bruno Fernandesa. Pomagał też fakt osłabienia leżącego już na deskach rywala.
Dla Mounta to z pewnością dobry ruch transferowy. W Manchesterze może liczyć na duży wymiar czasowy grania z racji krótkiej ławki i ściśniętego do granic możliwości kalendarza. Dodatkowo kusi przyszłościowość projektu oraz gra w Lidze Mistrzów, w której Anglik poznał już smak zwycięstwa. Co ciekawe, pomocnik będzie grał z legendarnym dla swojego nowego pracodawcy numerem 7 na plecach. Czy stanie się następcą Cristiano Ronaldo, choć oczywiście w nieco innej roli? Predyspozycje ma, a co będzie dalej, czas pokaże…