Już dziś o 17.30 wszystkie oczy kibiców Premier League będą zwrócone na Anfield, gdzie gospodarze podejmą lokalnego rywala zza między, Everton. Oprócz samego ciężaru gatunkowego ten mecz jest kluczowy dla obu ekip, lecz w jakże odmiennym kontekście.
Sytuacja kadrowa zespołów także jest różna. Frank Lampard ma dość długą listę nieobecnych. Należą do nich: Dominic Calvert-Lewin, Tom Davies, Andros Townsend oraz Nathan Patterson. Dodatkowo, pod znakiem zapytania stoi występ Andre Gomesa i Donny’ego van de Beeka. U Jürgena Kloppa kontuzji brak i jedynie niepewny gry jest Roberto Firmino, który odczuwał pewien dyskomfort w stopie uniemożliwiający mu kilka treningów w zeszłym tygodniu.
O dyspozycji i formie Liverpoolu można pisać w samych superlatywach godzinami. The Reds złapali taki wiatr w żagle, że bez krzty zastanowienia należy uznać ich za jeden z najlepszych, prawdopodobnie najlepszy zespół na świecie w tym momencie. Ich jedyna porażka w tym roku kalendarzowym to 0-1 z Interem w Champions League, gdy pierwszy mecz spokojnie wygrali i mieli możliwość nieco odpuścić. Z goła inne nastroje panują w niebieskiej części Merseyside. Everton niesamowicie dołuje w tym sezonie i realnie zagląda im w oczy widmo spadku. Punkt przewagi nad 18 Burnley, co prawda jeden mecz mniej rozegrany, lecz terminarz arcytrudny (Liverpool, Chelsea, Leicester, Watford, Brentford, Crystal Palace, Arsenal). Ostatnie 5 meczów The Toffees to 3 porażki, 1 remis i 1 zwycięstwo. Forma zdecydowanie nie napawa optymizmem.
O to, że będą emocje nikt nie powinien się martwić. Derby Merseyside zawsze w nie obfitują, niestety często w te negatywne, gdy piłkarzom Evertonu odcina prąd i frustrację wylewają w postaci bandyckich fauli. Liverpool musi wygrać, by utrzymać jednopunktową stratę do City, Everton musi ciułać punkty, by się utrzymać. Te aspekty na pewno odpowiednio zmotywują piłkarzy do dania z siebie wszystkiego. Pierwszy gwizdek Stuarta Attwella już o 17.30!
Mikołaj Sarnowski