Kugelschreiber Deczkowskiego: Wielki pożar w „Die Mannschaft” – nie jest łatwo być faworytem

Nasi zachodni sąsiedzi mieli zdecydowanie wyższe wymagania na mistrzostwach świata niż wyjście z fazy grupowej. Opuszczenie grupy było celem podstawowym, raczej nikt nie spodziewał się tak wielkiej niedyspozycji Niemców na światowym turnieju. Wygórowane wymagania kibiców są również jedną z wielu przyczyn słabych wyników kadry Jogiego Löwa.

Nie tak łatwo być faworytem

Wydaje się, że przede wszystkim podejście Niemców do meczów w fazie grupowej nie było poważne. Oczywiście, to oni byli faworytem, lecz piłkarze nie powinni na to patrzeć. Niezależnie od poziomu przeciwnika należało wyjść jak na mistrzów świata przystało, z takim samym nastawieniem.

Kibice mieli nadzieje, że pierwszy mecz z Meksykiem w Rosji był problemem z aklimatyzacją zawodników i chwilowym brakiem niedyspozycji. Kadra podreperowała lekko swój warsztat na mecz ze Szwecją wygrywając szczęśliwie 2-1 po fenomenalnym uderzeniu Toniego Krossa z rzutu wolnego do współpracy z Marco Reusem. Ostatnia szansa na 1/8 finału została więc zachowana i wszystkim wydawało się, iż Niemcy bezproblemowo poradzą sobie z Koreą Południową, która nie miała ani jednego punktu na koncie po dwóch meczach. Po raz kolejny jednak pewność siebie niemieckich piłkarzy dała się we znaki i mimo że to Niemcy dominowali przez cały mecz, to ostatecznie przegrali 0-2.

Jak twierdzą eksperci z dziedziny piłki nożnej, wcale nie tak łatwo być faworytem. Na drużynie ciąży dodatkowa presja, wiązana z podwyższeniem poprzeczki przez kibiców i dziennikarzy. Faworyt nie może zawieść, ponieważ później wiązana jest z tym wielka krytyka medialna.

Piłkarskie fatum powróciło

Od 2010 roku (trzech mundiali) sprawdza się piłkarskie fatum mające na myśli, że obrońca tytułu mistrza świata nie zajdzie dalej niż do fazy grupowej. W 2010 roku stało się tak z Włochami, cztery lata później z Hiszpanią, a w tym roku właśnie z Niemcami. Przed mundialem mało kto w to wierzył, a kibice mieli nadzieję, że fatalna seria w końcu dobiegnie końca. Tak się jednak nie stało.

Wielka pewność siebie niemieckich kibiców

Ciągłe powtarzanie w gronie kibicowskim Die Mannschaft, że podstawowym celem jest dojście do finału dało się we znaki. Takie rozmowy odnośnie celów reprezentacji Niemiec były jak widać bezpodstawne. Od 2014 roku zadowolenie niemieckich kibiców ze swojej drużyny narodowej sięgało zenitu. Wychwalali kadrę Löwa ponad wszystko, aż w końcu, po czterech latach ta bańka mydlana pękła. Może to i dobrze, ponieważ zarozumiali Niemcy następnym razem nie będą bezsensownie pompować balonika.

Brak napastnika

Patrząc na nazwiska „dziewiątek” w reprezentacji Joachima Löwa chyba każdy trener chciałby mieć taki problem. Timo Werner, który rozgrywał co prawda nie tak owocny sezon jak poprzedni w RB Lipsk, choć 13 bramek i osiem asyst w 32 spotkaniach w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech o czymś świadczy. 22-latek nie spisał się jednak z dobrej strony na mistrzostwach świata w Rosji, ma jeszcze wiele aspektów gry do poprawy. Przede wszystkim jego młodość daje się we znaki. Musi nabrać doświadczenia i masy mięśniowej. Również Mario Gomez, który odżył w VfB Stuttgart miał siać spustoszenie w szykach defensywnych przeciwników. Co prawda doświadczony strzelec spisywał się najlepiej ze wszystkich zawodników, jednak również nie miał zbytnio pomysłu na strzelenie bramki.

Niepowołany Lars Stindl zaliczany do dużego grona reprezentantów Niemiec miał bardzo słaby sezon w barwach Borussii Mönchengladbach. Z kolei może decyzja o zrezygnowaniu z usług Sandro Wagnera zadecydowała o słabych wynikach kadry. Przecież tej drużynie przydałby się właśnie taki zawodnik jak Wagner, który powalczyłby o każdą piłkę i byłby bardzo aktywny na boisku. Patrząc na nazwiska niemieckich napastników, raczej „Jogi” nie powinien mieć problemów z obsadzeniem tej pozycji. Stało się jednak inaczej, a tak na prawdę żaden ze snajperów nie zdał egzaminu, z wyjątkiem ewentualnie Mario Gomeza, z którego gry da się jeszcze wyciągnąć zalety.

Trzy grupki w szatni

Niewątpliwie jedną z najważniejszych rzeczy, jeżeli nie najważniejszą jest dobra atmosfera w drużynie. Jeszcze kilka dni przed rozpoczęciem turnieju w Rosji, niemieckie media rozpisywały się na temat trzech grupek w szatni reprezentacji „Die Adler”. Jak twierdzą, jedna to zawodnicy Bayernu, druga to piłkarze grający w zagranicznych klubach a z kolei trzecia, to zawodnicy mający niemiecki paszport pochodzący zza granicy np. Jerome Boateng. Jedynie Marco Reus i Thomas Muller nie należeli do żadnej z nich. Z tym podziałem nie potrafił poradzić sobie trener i to głównie jego wina, nie zdołał złagodzić skali konfliktu. Wspomniane grupki spędzały czas jedynie z zawodnikami ze swojej grupy, przekładało się również na treningi, a później na mecze. Niestety zabrakło czasu na ponowne połączenie wszystkich zawodników w jedną Die Mannschaft.

Co z posadą Löwa?

Z całej sytuacji najmniej winiłbym w tym przypadku selekcjonera. „Die Adler” w każdym z meczów fazy grupowej walili głową w mur. Wbrew pozorom nie trafili na łatwych przeciwników, którzy na widok niemieckich zawodników uciekliby ze strachu. Każdy z zespołów grał z podniesioną głową i nie dał narzucić przeciwnikowi swojego stylu gry, to w głównej mierze zadecydowało o klęsce naszych zachodnich sąsiadów. Niemieckie dzienniki rozpisują się odnośnie zachowania posady doświadczonego selekcjonera. Jego kontrakt wygasa dopiero w 2022 roku, więc przedwczesne zakończenie współpracy wiązałoby się z dodatkowymi kosztami i opłaceniem części pensji Löwa.

Z kolei odwrotnie twierdzi Michael Ballack, 98-krotny reprezentant Niemiec. „Właśnie z tego powodu nierozsądnym posunięciem było dawanie Joachimowi Löwowi możliwości przedłużenia kontraktu o kolejne cztery lata kilka tygodni przed mundialem. Nie wiem, czy jest on odpowiednią osobą do prowadzenia reprezentacji” -Michael Ballack. Oczywiście pełną odpowiedzialność w przypadku porażek ponosi trener i również tak jest w przypadku 58-latka.

 

Mariusz Deczkowski

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze