Mundialowa gorączka trwa od dobrego tygodnia. Za sprawą polskich piłkarzy mieliśmy być w raju, a jesteśmy w piekle. Taka mniej więcej narracja wypływa z szeroko rozumianego przekazu. Mimo wszystko, wydaje mi się, że tak dalece posunięta w skrajnościach ocena jest mocno przesadzona. Umówmy się – do piłkarskiego raju nam jeszcze daleko, a w mundialowym piekle dopiero możemy się znaleźć. Optyka w sporcie potrafi zmieniać się szybciej niż jeździ Pendolino. Pewne rezultaty rzecz jasna udaje się przewidzieć, ale w ostatnim czasie przekonałem się, że póki trwają rozgrywki, wynik jest sprawą otwartą.
„Krytykologia” powszechna
Sport uczy wielu rzeczy, w tym również pokory. Wielu sympatyków i tak zwanych znawców zdaje się o tym zapominać. Znajduje to odzwierciedlenie w postaci potężnej krytyki. Wyobrażamy sobie Bóg wie co, a potem przychodzi weryfikacja. Żółć, bo trudno nazwać to inaczej, wylewa się z każdej najdrobniejszej szczeliny. Nie wiedzieć czemu, rościmy sobie prawo to krytykowania wszystkiego co się da, wykorzystując do tego wszystkie dostępne środki. Tak jest łatwo. Wszyscy zobaczą. Pośmiejemy się. Podowcipkujemy. Będzie fajnie. Zastanawiam się jednak, czy nie szkoda życia na wystukiwanie na klawiaturze jednej obelgi za drugą? Tych po meczu Polaków z Senegalczykami nie brakowało. Biało-czerwonych nie było za co chwalić, ale krytyka, podobnie jak zawodowe uprawianie sportu, wymaga pewnych umiejętności. Przestajemy odróżniać krytykę od chamstwa, a emocjonalne stwierdzenia od rzeczowej argumentacji. Krytyka musi mieć jakąś formę. Krytyka musi być konstruktywna i skłaniająca do refleksji. Krytyka ma zachęcać do wyciągania wniosków, a nie zniechęcać do życia i działania. Nie uważacie, że jest różnica między stwierdzeniami typu – Nie było perfekcyjnie, ale wierzę, iż może być lepiej. Wytrzymaj, a ja ci pomogę. Musisz popracować nad tymi elementami, bo dzięki temu staniesz się lepszy, a stwierdzeniami typu – Co wyście kur** zrobili? Wypier****! Do domu patałachy! Cieniasy!? Musimy zrozumieć, że to my kreujemy rzeczywistość i społeczny przekaz. Od nas zależy, czy będzie on przepełniony nienawiścią i pogardą czy szacunkiem i zrozumieniem. Wynik naszych działań jest sprawą otwartą.
Akceptacja zmienności
Zapominamy, że nasze życie nie ulegnie diametralnej zmianie pod wpływem jednego, drugiego, czy dziesiątego meczu. Na bazie wyniku, będziemy radować się pod niebiosa, albo przeklinać i żałować przez najbliższy miesiąc, ale na drugi dzień pójdziemy normalnie do pracy, zjemy śniadanie, odwieziemy dzieciaki do szkoły, a w niedzielę pójdziemy na obiad do teściowej. Zapominamy też, iż wylewanie internetowej żółci, choć sprawia nam przyjemność, jest skierowane do drugiego człowieka – takiego samego jak Ty, jak ja. On na co dzień robi coś niezwykłego, bo nie każdy może być sportowcem, ale mentalnie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Momentami przeżywa chwile glorii, a za chwilę doświadcza sportowego dramatu. Coraz częściej i coraz głośniej mówi się o roli psychologii w sporcie. Coraz więcej sportowców korzysta z pomocy psychologa, choć niewielu się do tego przyznaje. Jakoś trzeba sobie radzić z mentalnością. Łatwo przyzwyczajamy się do dobrego. Sportowiec osiągnie sukces i chce to robić cały czas. Kibic ucieszy się z wyniku i chce to robić cały czas. Czasami trzeba jednak zmierzyć się z tym co złe i trudne. Trzykrotny Indywidualny Mistrz Świata na żużlu, Jason Crump, mawiał, że nie da się powtórzyć sukcesu za pomocą tych samych środków, które zaprowadziły na szczyt. Po mistrzowskim sezonie zawsze było trudniej, bo nie umiał otworzyć się na to, co nowe. Nie można myśleć, że to, co było dobre wcześniej, sprawdzi się też później. My również założyliśmy, że po sukcesie na Euro 2016 we Francji, Polska bezproblemowo powtórzy go na Mundialu. Nie zawsze lecimy z górki. Gdyby tak było, to absolutny dominator skoków narciarskich sprzed kilku lat, Gregor Schlierenzauer, prawdopodobnie nie przestałby święcić kolejnych sukcesów. Nie odczułby zniechęcenia i potrzeby spojrzenia na dalszą karierę z zupełnie innej perspektywy. Możemy chcieć jednego, a dostajemy drugie, bo losy naszego życia są sprawą otwartą.
Żużlowa egzemplifikacja
Na wyniki w sporcie powinniśmy patrzeć przez pryzmat przezroczystej miski, która może napełnić się prawdopodobnymi jak również nieprzewidywalnymi rezultatami. W przeciwnym wypadku, śledzenie sportu nie ma sensu. Odwołam się do płaszczyzny żużlowej, bo ta jest mi najbliższa. Wydawało się, że w polskiej PGE Ekstralidze wszystko jest już jasne i klarowne, a miejsca w szeregu mniej więcej rozdzielone. Fogo Unia Leszno miała miażdżyć i wygrywać mecz za meczem. Get Well Toruń miał piąć się w górę po korzystnym dwumeczu z forBET Włókniarzem Częstochowa. Ten z kolei miał słabnąć i łapać zadyszkę. Grupa Azoty Unia Tarnów, dzięki korzystnym wynikom z wcześniejszych spotkań, miała spokojnie gnać po utrzymanie. Falubaz Zielona Góra miał wisieć nad przepaścią spadku, podobnie zresztą jak MRGARDEN GKM Grudziądz, któremu nie dawano szans na podniesienie z kolan. Figa z makiem dla każdego, kto tak myślał – całe szczęście. W międzyczasie leszczy.nianie przegrali w Tarnowie, ale w żaden kryzys (przynajmniej na razie) nie wpadli, bo chwilę później rozbili rozochocony Get Well. Drużynie z Grodu Kopernika nikt nie kazał wygrać tego meczu, bo na drodze do play-off czekają ważniejsze spotkania, tyle że każdy chciał potwierdzenia progresu. Tymczasem ekipa zamiast piąć się w górę, znowu spadła do strefy barażowej. Uciekli z niej zielonogórzanie, którzy dość nieoczekiwanie pokonali u siebie Betard Spartę Wrocław, a przy tym zgarnęli punkt bonusowy. Wcześniej „Spartanie” wbili ćwieka grudziądzanom, wygrywając na ich torze, co mieli powtórzyć w Winnym Grodzie. Grudziądzanie jednak nie zatracili wiary i nie pogrążyli się w kryzysie, dając popalić tarnowianom. Rozochocony triumfem nad Mistrzem Polski beniaminek, miał pokusić się o zwycięstwo przy Hallera lub przynajmniej o punkt bonusowy. Ostatecznie zwycięstwo i bonus zostały po stronie gospodarzy, którzy złapali świeży oddech. W efekcie tabela spłaszczyła się niemiłosiernie. Zwłaszcza w dolnej części zrobiło się ciekawie. Wszystko miało być łatwe i oczywiste, tymczasem rozkład miejsc pozostaje zagadką. Dzięki Ci sporcie, że zostawiasz wynik sprawą otwartą.
Zdrowe podejście
Wyszedłem od futbolu, a doszedłem do speedway’a. Żużel i piłka to dwie różne dyscypliny. Dzieli je prestiż, zasięg występowania i wielkość angażowanej społeczności, ale łączy zażarta walka o wynik. Niezależnie od tego czy kopiesz futbolówkę, czy jeździsz na motocyklu bez hamulców, chcesz walczyć o korzystny rezultat. Do wyników, podobnie jak do sportu, trzeba podchodzić z pokorą. Często przypominają o tym sami zawodnicy, przywołując nas tym samym do porządku. Pod wpływem konkretnych doświadczeń życiowych, wielu atletów mówi jak zmieniła się ich perspektywa i jak wiele wysiłku musieli włożyć, by znaleźć się w konkretnym miejscu. Nie pozostawajmy na to głusi. Chłońmy wiedzę. My tego wysiłku nie widzimy, a na pewno nie w całości. Obserwujemy jedynie produkt końcowy, będący jego wynikiem – mecz, zawody, finalną rywalizację. Tych elementów nie wolno odbierać jako zaplanowanej i z góry ustalonej zabawy. Trzeba pozwolić im żyć, stawiając na naturalny bieg zdarzeń. Trzeba zostawić sobie miejsce na zaskoczenie z jednej i na rozczarowanie z drugiej strony. Sportowe scenariusze piszą się na bieżąco i są sprawą otwartą.
Ze skrajności w skrajność
Przykład zaczerpnięty ze świata czarnego sportu potwierdza, że póki trwa sport, wszystko jest możliwe. Bo sport to przebiegły dowcipniś i swoisty roller-coaster, w którym momentami pniesz się w górę, a za chwilę lecisz w dół. Raz jest lepiej, by za chwilę było gorzej i na odwrót. Sport to zmienność. Nic nie jest stałe. Niektóre metamorfozy zachodzą szybciej, a inne wolniej, lecz prędzej czy później ujrzą światło dzienne. Nie takie rzeczy działy się w sporcie, by ferować wyroki po jednej trzeciej pokonanego dystansu. Trzeba poczekać na finał, bo można się pomylić. Przypomnijmy sobie dramat po pierwszym konkursie olimpijskim w Pjongczangu i późniejsze złoto Kamila Stocha. Przypomnijmy sobie tezy głoszące, że po erze Adama Małysza nic nie zostanie z polskich skoków i późniejsze sukcesy naszych skijumperów – indywidualne i drużynowe. Przypomnijmy sobie dramat po wypadku Roberta Kubicy w Ronde di Andora i jego późniejszy powrót do świata wyścigów, a wreszcie do świata Formuły 1. Przykładów obrazujących nieprawdopodobne oblicze sportu jest wiele. Tomasz Gollob był topowym jeźdźcem, a na tytuł Indywidualnego Mistrza Świata czekał wiele lat. Leigh Adams nie doczekał go w ogóle, choć miał 14 podejść. Jego rodak Jason Doyle zrobił to w trzecim roku startów, a niewiele brakowało, by zrobił to już w drugim. Nieprawdopodobne, że do niedawna mało kto go znał. Polskim piłkarzom dajmy więc czas i pozwólmy zawalczyć – w myśl zasady, że wszystko jest możliwe, o ile wykaże się zaangażowanie i wyeliminuje błędy. Może nasi futboliści udowodnią, że dopóki piłka w grze, wynik jest sprawą otwartą, a sportowe scenariusze mogą zmieniać się szybciej niż gna Pendolino… Powodzenia Panowie! Powodzenia Kibice!
Karol Śliwiński