Od wieków człowiek zastanawia się nad istotą stałości. Szuka w niej bowiem swojego poczucia bezpieczeństwa. Tym wszystkim poszukującym naprzeciw postanowił wyjść prezes warszawskiej Legii Dariusz Mioduski i podarować małą wyspę komfortu, słodką stałość na wzburzonym oceanie codzienności. W ostatnich godzinach szum w mediach społecznościowych wywołała bowiem informacja o zmianie trenera w stołecznej drużynie. Jak co roku.
Klasyk zwykł mawiać, że nie wierzy w niezdementowane informacje. Prezes Mioduski nie raczył jeszcze poinformować o pełnym zaufaniu do trenera Vukovicia i nie zaprzeczył transferowym plotkom, ale spokojnie, dajmy mu na to jeszcze kilkadziesiąt godzin. Kilkadziesiąt godzin na zapewnienie o bezpiecznej posadzie Vukovicia, po czym zostawmy sobie kilkadziesiąt godzin na zwolnienie Serba. Coroczna tradycja. Paradoks Legii, z nietrwałości uczyniła tradycję, a zatem coś stałego.
Wielkim fanem talentu obecnego trenera Legii nie jestem. Uważam jednak, że tylko skończony dywersant może rozważać taką zmianę na kilka dni przed kluczowym meczem w europejskich pucharach. Czy doprawdy nie można było odczekać z jakimikolwiek ruchami, czy nawet sondowaniem rynku kilku dni?
Co ciekawe plotka głosi, że kandydatem na nowego opiekuna drużyny z Łazienkowskiej jest Czesław Michniewicz. I niezależnie od drużyny do jakiej jest Pan Michniewicz przymierzany. Niezależnie także od momentu i niezależnie od układu planet, pozwolę sobie ku zaspokojeniu własnego sumienia również wprowadzić jakiś element stały. Zatem niech tym stałym elementem w momencie zatrudniania na nowym stanowisku w polskim futbolu Pana Michniewicza będzie głośno postawione pytanie:
Panie Czesławie Michniewiczu po ilu telefonach jest Pan z nowym pracodawcą? Po 3, może po 4, a może po 711?
Rozczarowany, choć niezaskoczony powyższym obrotem spraw dopowiem, że w tej lidze nigdy nie będzie normalnie z takimi praktykami.
Szymon Rogalski