Dlaczego Cristiano Ronaldo jest najlepszy w historii?

Nie mam pojęcia. A naprawdę jest? A co z Pele, Maradoną, Messim, Zidanem…? Nie mam pojęcia. Nie chcę mieć. Nie ma to najmniejszego znaczenia.

Zdaje się, że jako ludzkość od zawsze pasjonuje nas rywalizacja. Historia to nie moja działka, jestem w końcu jedynie sportowym pismakiem pro bono, zatem te rozważania zostawiam komuś bardziej kompetentnemu. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że współzawodnictwo trwa, a z biegiem dziejów zmieniają się jedynie zawody – obecnie już nie zabijanie mamutów, nie rycerskie pojedynki, a raczej jak najlepszy samochód, jak najwięcej w rwaniu (w tym nigdy nie wygrałem) i w końcu – sport. Chyba najrozsądniejszy kandydat. Stworzony dla rywalizacji, pożyteczny dla zdrowia. Choć mawiają, że nie ma większego kaleki od profesjonalnego sportowca na emeryturze.

Sport już taki jest, że ktoś wygrywa i ktoś przegrywa. Czasem całe drużyny, innym razem jednostki. Ktoś pobiegnie szybciej, ktoś rzuci dalej, ktoś strzeli więcej. Ktoś jest złoty, a ktoś nie istnieje, jak bowiem mówił Wagner – pamięta się tylko tych złotych. Wraz z upływem kolejnych dekad i produkcji kolejnych mistrzów, ujawnił się jednak problem: to kto w końcu jest mistrzem mistrzów, najlepszym z najlepszych? Czyje plakaty mają wisieć na ścianach naszych dzieci? No bo przecież nie Grosika…

I tak tkwimy w tym impasie od lat, a największy z patów obserwujemy w piłce nożnej. Zawodników ilość niezliczona, medali rozdano setki, bramki strzelają kiedyś, bramki strzelają teraz. A kłótnie o najlepszego w historii stoją przy wigilijnym stole na równi z kłótniami politycznymi. W tenisie poradzili sobie z tym lepiej – mają trzech GOATów i wszystkim to mniej lub bardziej pasuje. W futbolu jakiegokolwiek konsensu – brak. I nigdy się to nie zmieni.

Piłka nożna przez lata ewoluowała w sposób wręcz niesłychany. Ustawienie, system gry, taktyka, przygotowanie motoryczne, sprzęt, opieka medyczna, fizjoterapia i rehabilitacja na zupełnie innym poziomie. Ernest Pohl nie jeździ już na stadion tramwajem – teraz Kylian Mbappe dojeżdża na trening nowym Mercedesem. Nie da się porównywać tych pokoleń. Czasów, gdy jeden z wielkich na oczach całego świata strzelał decydującą bramkę ręką (boga? diabła?) z czasami, gdzie na murawie nie można się wysmarkać bez uchwycenia przez kamerę. Futbol stał się niewątpliwie grą mniej romantyczną, bardziej ułożoną, schematyczną – ile można w końcu wymyślać to samo na nowo?

Nie wiem, czy Maradona okiwałby Messiego. Trudno powiedzieć, czy R9 strzeliłby więcej od CR7. A może, gdyby nie ta kokaina… a może, gdyby nie to kolano… przestańcie. Jeżeli wciąż macie potrzebę szukania najlepszego – zachęcam do oglądania Darta. Właśnie trwają mistrzostwa świata. A tam nie ma złudzeń – najlepszy w historii był „The Power” Phil Taylor.

 

***

 

Cristiano Ronaldo to absolutny fenomen. Wychowany w biedzie (jak wielu), wyrósł z biedy i z biedy uciekł, wraz ze swoją matką, swoim numerem jeden. Zawsze miał w sobie to coś, zawsze przykuwał uwagę. Wtedy, gdy jego angielski mógł zwrócić uwagę co najwyżej tłumacza symultanicznego – ośmieszał rywali dryblingiem. Gdy wyfrunął z gniazda sir Alexa, zostając najdroższym piłkarzem w historii – powoli ewoluował w klasyczną dziewiątkę, zasypując Europę kolejnymi rekordami. Gdy z Realem się poróżnił – poszedł do Juventusu, gdzie strzelał dalej. Strzelał również na Old Trafford, wciąż popisując się hattrickami. W końcu jednak coś zgasło.

Nie będę tutaj wymieniał tych wszystkich piłek, butów, stanley’ów, kryształowych kul i czego się tam jeszcze nie zdobywa. Ronaldo osiągnął naprawdę wiele. Napędzał Królewskich przez lata, doprowadził z kolegami do czterech Pucharów Europy. Wygrał Mistrzostwo Europy (karny Błaszczykowskiego…). Ale co najważniejsze – pokazał charakter. Jeśli coś ma nam imponować w Cristiano, to zdecydowanie jego niezmordowana dyscyplina i dążenie do doskonałości. Zawsze nieco wycofany, zostający po treningu i wracający do domu na kolejną porcję drobiu. Powiada się, że Messi to talent, a Ronaldo ciężka praca. Ja powiadam, że to raczej pierdoły. Nie można odmówić jednak Portugalczykowi prawdziwej obsesji doskonałości – tak zresztą brzmiał tytuł którejś z jego biografii. Pokazywał to zawsze, nie osiadał na laurach, nie tracił formy, nie spędzał kariery w  nightclubach – a tam zgubiło ją wielu. Przychodził pierwszy i wychodził ostatni. Ogromna ambicja, profesjonalizm, za którymi poszły dziesiątki trofeów i miliony fanów.

Dlatego nie chce wierzyć się w przenosiny do Arabii Saudyjskiej. Ten, który zawsze chciał grać z najlepszymi, zawsze w Lidze Mistrzów, zawsze po rekordy, po osiągnięcia… w imię pieniędzy? Zerwania ze światem, który go opuścił, opluł, zostawił? Zemsty za porzucenie? Nie znam pobudek. Nie chcę takiego zakończenia. Za dobrze się czytało.

Nie wiem, kto był najlepszy. Pretendentów jest wielu. Szanujmy ich wszystkich.


Piotr Mendel

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze