Centrum sterowania wszechświatem. Jak wygląda bunkier VAR?

Z Anglikami i VAR-em jest jak ze starym małżeństwem, niby wszyscy chcieli – a teraz wielkie narzekanie. Mimo pojawienia się nowej technologii na Wyspach, wciąż podnoszą się głosy niezadowolenia. Kierując się zasadą, że boimy się tego, czego nie znamy, wybierzemy się na wycieczkę do centrum sterowania wszechświatem.

Fatalna pomyłka

„Musimy znaleźć sposób, żeby pomóc sędziom” – grzmiał Tony Pulis, ówczesny opiekun West Bromwich Albion w 2015 roku. „Jestem za tym, aby każdy menedżer miał możliwość zatelefonowania w trakcie meczu do ludzi na górze, którzy dysponowaliby powtórkami wideo. Wyeliminowałoby to większość błędów sędziowskich.”

Sytuacja ta miała miejsce po porażce WBA z Manchesterem City. Gareth McAuley wyleciał z boiska z czerwoną kartką za faul na Wilfriedzie Bonym, który wychodził na czystą pozycję. To była bardzo dobra decyzja sędziego: przewinienie ewidentne, obrońca nie miał w piłki zasięgu, wejście było ostre – zasłużona czerwień. Z jednym, tylko jednym wyjątkiem: to nie McAuley był tym, który atakował rywala. Był nim Craig Dawson. Arbiter Neil Swarbrick popełnił kardynalny błąd.

„Myślałem, że są bliźniakami” – żartuje po czasie rozjemca tego spotkania. Spotkałem kilka tygodni później Garetha i powiedział mi, żebym się tym nie zadręczał. Zapytałem go, dlaczego nie protestował, a on na to, że to były pierwsze minuty, grali z City, więc ucieszył się, że zszedł” – dodaje z przymrużeniem oka.

Po chwili mówi już całkiem poważnie: „Chciałbym wprowadzenia VAR-u w stu procentach. Może przynieść tylko same korzyści. Nie ma w tym zawodzie nic gorszego, niż wracać po meczu do domu z przeświadczeniem, że popełniłeś błąd i to taki, który zaważył na losach gry.”

Stockley Park

Trzeba było trochę na to poczekać, ale w końcu doczekaliśmy się systemu wideoweryfikacji na angielskich boiskach. Wyczekiwana tak długo technologia nie rozwiązała jednak wszystkich problemów. Niektórzy uważają nawet, że wprowadziła jeszcze większy zamęt. To jak w końcu jest?

Jesteśmy w domu VAR – Stockley Park we wschodnim Londynie. To tu, w niedalekiej okolicy lotniska Heathrow znajduje się centrum sterowania, no, może nie wszechświatem, ale na pewno Premier League 😀 . Wchodzimy do pokoju pełnego telewizorów, niczym żywcem wyciągniętego z filmów o Jamesie Bondzie, tyle, że na ścianach wiszą naturalnych rozmiarów plakaty m.in. Paula Tierneya i Craiga Pawsona. Jednym słowem pomieszczenie wytapetowane podobiznami czołowych sędziów. Przed monitorami siedzą panowie i wyglądają całkiem swojsko: koszulki polo, spodnie dresowe. Jakbyśmy wyszli do pubu, a nie VAR-owskiej dziupli

Między nimi siedzi szef tego całego przedsięwzięcia – nie kto inny jak Neil Swarbrick. Ten sam! Zadowolony, niczym mały chłopiec, którego marzenie się spełniło. W dzień meczowy to on odpowiada tu za wszystko: każdy arbiter ma do dyspozycji swój VAR, asystenta oraz operatora Hawk-Eye, który przełącza kamery i obsługuje konsolę z masą przycisków.

„Myślę, że to naprawdę pozytywna zmiana i pokazuje, że praca, którą wykonaliśmy w przeciągu ostatnich dwóch i pół roku dała efekt. Nie angażujemy się w polemikę. Zawsze będzie krytyka, ponieważ są ludzie, którzy po prostu nie lubią VAR-u. Naszym zadaniem jest pokazanie im, że się mylą i, że nam również zależy na dobru gry – mówi Swarbrick.

Pranie mózgu

Premier League zorganizowała sesję dla brytyjskich dziennikarzy, aby wyjaśnić im, w jaki sposób działa wideoweryfikacja. Niektórzy ludzie z branży nazwali ten kurs „ćwiczeniami prania mózgu”. Kibice piłki nożnej z mlekiem matki wyssali nieufność do sędziów. Zajmują oni dziwne miejsce gdzieś w naszej świadomości. Niby są jak nasi znajomi, widzimy ich co tydzień, a nigdy nie słyszymy co i jak mówią. Gdy się trochę zagłębimy w temat wychodzi, że to przecież ludzie tacy, jak my. Czasem jedna decyzja sprawia, że potrafią być najbardziej znienawidzonymi ludźmi w mieście czy kraju. Nie ma chyba innej tak niewdzięcznej roboty. VAR powstał poniekąd po to, by tę falę nienawiści zatrzymać.

Interpretacja

Oczywiście, technologia nie wyeliminuje w całości błędów, bo stoi za nią człowiek, a ten jest omylny. I tu dochodzimy do magicznego słowa INTERPRETACJA. Jeden sędzia zobaczy coś, czego nie zobaczy inny, dla jednego faul kwalifikuje się na żółtą, a dla drugiego na czerwoną kartkę. I to właśnie budzi największe wątpliwości kibiców, a z drugiej strony to też jest piękne w futbolu: każdy mecz jest inny, a każda sytuacja nie jest zero-jedynkowa, choć widzieliśmy w życiu tysiące spotkań, to zawsze coś potrafi nas zaskoczyć. To, co z jednej strony jest największą zaletą, z drugiej jest też problemem. Emocje. To one nie pozwalają nam się pogodzić z taką, a nie inną decyzją sędziego.

Początki VAR-u wszędzie były trudne. Fani czasem nie potrafią się pogodzić z tym, że – „Jak to? Strzeliliśmy gola, ucieszyliśmy się i nagle ktoś nam tę radość odbiera”. Jednak nie zahamujemy rozwoju. W dobie tego, że każdy może sobie sprawdzić w telefonie, czy dany piłkarzy był, czy nie był na spalonym, arbitrzy muszą być wyposażeni w swoją broń – Video Assistant Referee.

Darek Piechota

Źródło: The Guardian

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze