Wczorajszy mecz Manchesteru United z Liverpoolem nie odbył się ze względu na protest kibiców Czerwonych Diabłów. Ponad 200 fanów wdarło się na murawę Old Trafford, jednak zamieszki przeniosły się także poza stadion. W starciach z chuliganami dwóch funkcjonariuszy zostało rannych.
Jedyna bitwa, do której wczoraj doszło to ta w okolicach stadionu. Kibice Czerwonych Diabłów domagają się sprzedania klubu przez zarządzającą nim rodzinę Glazersów. Gorąca atmosfera w Manchesterze panuje już od dwóch tygodni, kiedy to właściciele ogłosili, że zamierzają dołączyć do Superligi. Fanów nie zadowoliły przeprosiny Amerykanów i odejście znienawidzonego Eda Woodwarda.
Jest to już kolejny protest ze strony fanów Manchesteru United. Kilkanaście dni temu grupka kibiców wtargnęła do ośrodka treningowego podopiecznych Ole Gunnara Solskjaera, głosząc hasła „Glazers Out”. Postulaty rozumieją także byli piłkarze Czerwonych Diabłów.
– Doszliśmy do punktu zwrotnego. Kibice Manchesteru United mają już dość. Widzieliśmy, co myślą o właścicielach klubu – stwierdził Roy Keane.
Jednak to, co wydarzyło się wczoraj, jest nie do zaakceptowania. Akty wandalizmu i rzucanie racami to nie jedyne, do czego doszło. W niedzielnych starciach z chuliganami ucierpiało dwóch funkcjonariuszy. Jeden nich miał zostać zaatakowany butelką i z rozciętą raną twarzy trafił do szpitala. Zamieszki spotkały się ze stanowczym potępieniem ze strony burmistrza Manchesteru Andy’ego Burnhama.
– Należy podkreślić, że większość kibiców protestowała pokojowo. Nie ma jedna żadnego usprawiedliwienia dla tych, którzy zranili policjantów i zagrozili bezpieczeństwu innych osób. To może być moment na to, by zmienić futbol na lepsze. Wszyscy powinni potępić akty przemocy i skupić się na zachowaniu tych, którzy są na szczycie – napisał burmistrz Manchesteru w oficjalnym oświadczeniu.
Autor: Artur Wahlgren