Marcin Gortat pojawił się na parkietach NBA w 2007 roku. Podczas gry w USA występował w barwach Orlando Magic, Phoenix Suns, Washington Wizards i Los Angeles Clippers. W połowie obecnego roku wygasa ostatnia umowa podpisana przez Polaka. Będzie to prawdopodobnie koniec jego przygody z najlepszą ligą świata. Jak długo będziemy musieli czekać na kolejnego obywatela Polski regularnie grającego za oceanem?
Do tej pory w najmocniejszej lidze świata próbowało pokazać się czterech Polaków. Pierwszy Cezary Trybański przez cztery lata starał się wywalczyć jak najwięcej minut, ale ostatecznie wrócił do Europy. Po nim był Maciej Lampe, który trafił jako 18-latek do NBA. Może to było za wcześnie, bo w ciągu trzech lat został skreślony, grał w Europie (a obecnie występuje w Chinach). Kontrakt z Indianą Pacers miał podpisany Łukasz Obrzut, ale dość szybko ta umowa została rozwiązana i nawet nie udało mu się zadebiutować.
Tylko Marcin Gortat wytrwał w USA na tyle długo, aby wpisać się w pamięć amerykańskiego kibica koszykówki. Aż trudno uwierzyć, że gra on tam od 2007 roku. Jak ten czas szybko ucieka.
12 lat minęło, jak jeden dzień
Wszystko zaczęło się w 2005 roku. Wtedy w drugiej rundzie draftu z numerem 57. Phoenix Suns wybrało Marcina Gortata. Zanim jednak pojawił się w NBA dograł jeszcze dwa sezony w RheinEnergie Kolonii. W międzyczasie klub z Arizony oddał Polaka do Orlando Magic i w sezonie 2007/2008 czekaliśmy na to, żeby zobaczyć rodaka w najlepszej lidze świata. Był zmiennikiem niesamowitego Dwighta Howarda, więc musiał cierpliwie czekać na swoją szansę. Pierwszy występ miał miejsce 1 marca 2008 roku. Gortat zagrał parę minut przeciwko New York Knicks.
Dobra gra Magic zaowocowała awansem do Playoffów. Gortat stał się pierwszym Polakiem grającym w tej fazie NBA. Zmierzył się z Toronto Raptors i Detroit Pistons. Może za wiele nie grał w pierwszym sezonie, ale zdobył zaufanie trenera. Stał się wtedy pierwszym zmiennikiem Howarda. Po trzech latach przeniósł się do Phoenix Suns, gdzie mógł przebywać więcej minut na parkiecie, a przede wszystkim zaczął wychodzić regularniej w wyjściowym składzie. W 2013 roku trafił do Washington Wizards, gdzie miał najlepszy okres w karierze. Grał w playoffach i długo był pierwszym wyborem na centra. Nie udało mu się osiągnąć tam sukcesu. W 2018 roku w stolicy USA postanowiono dokonać zmian. Jedną z nich było wytransferowanie Polaka do Los Angeles Clippers.
.@SekouSmithNBA & @RoParrish react to the trade that will send Austin Rivers of the Clippers to Washington for Marcin Gortat.#GameTime pic.twitter.com/hU3dXo9jlX
— NBA TV (@NBATV) 27 czerwca 2018
W przypadku zawodników NBA i kończenia przez nich karier zawsze towarzyszyło to zdziwienie: Co? To już? A potem patrzysz na metrykę i dziwisz się, że już tyle lat dany zawodnik występuje w najlepszej lidze świata. Podobnie jest z Gortatem i pogłoskach o zakończeniu jego przygody z NBA po wygaśnięciu ostatniego kontraktu. Polak w lutym skończy 35 lat, a przez 12 lat biega po parkietach amerykańskich rozgrywek.
Ostatnia „Polska Noc”?
W niedziele wieczorem czasu polskiego Los Angeles Clippers podejmowało Orlando Magic. Gospodarze wygrali 106:96, a Gortat zanotował osiem punktów, 10 zbiórek i sześć asyst. To dobre statystyki jak na 25 minut gry. Polak nie jest zawsze pierwszym wyborem trenera Doca Riversa. Gra mniej w tym sezonie. Sam po meczu powiedział, że to może być ostatnia „Polska Noc” organizowana przez niego. Decyzję podejmie latem.
– To może być finałowy sezon Marcina Gortata na parkietach NBA, aczkolwiek nie musi. Polski środkowy otrzymał ostatnio szansę od trenera Doca Riversa i udowodnił, że wcale nie jest na straconej pozycji. Bardzo dobry mecz przeciwko Phoenix Suns, w którym zdobył 18 oczek oraz zebrał 13 piłek z tablic, czy nawet spotkanie podczas „Polish Heritage Night” z Orlando Magic (osiem punktów, 10 zbiórek, sześć asyst) mogą napawać optymizmem. – skomentował dla nas sytuację Polaka Mateusz Połuszańczyk z NBALabs.
– Gortat nadal jest groźny w akcjach pick&roll, jeżeli koledzy z drużyny potrafią go dostrzec w strefie podkoszowej. Ponadto wciąż bywa twardy jak skała przy stawianiu zasłon, jednak Marcin sam podkreśla, że już nie czuje się jednym z najważniejszych ogniw w zespole i przyjmuje z pokorą rolę zadaniowca. Dzisiejsza NBA preferuje centrów, którzy rzucają zza łuku i podwyższają potencjał wartości kreowania przestrzeni na boisku, a Marcin nie jest takim typem koszykarza. Chciałbym wierzyć, że ktoś zaproponuje Polakowi chociaż minimalny, roczny kontrakt, lecz póki co nie ma żadnych konkretnych ofert. Kto wie, może to cisza przed burzą? – dodaje Połuszańczyk.
Gdzie są następcy?
Jeżeli faktycznie Gortat na wakacjach zdecyduje się zakończyć karierę lub wrócić do Europy, to pozostaje pytanie jak długo będziemy czekać na kolejnego Polaka w NBA? Poza wcześniej wspomnianą czwórką blisko NBA byli Adam Wójcik i Szymon Szewczyk. Pierwszy pojawił się na obozach letnich, a drugi nawet został wybrany w drafcie. Ostatecznie nie trafił do najlepszej ligi świata.
Od kilku sezonów bardzo chciałby znaleźć się tam Mateusz Ponitka. Problem w tym, że zawodników w podobnym stylu i o podobnych parametrach fizycznych w USA mają dużo. Nadzieja jeszcze tliła się w postaci Przemysława Karnowskiego. Niestety nawet mimo gry w finale NCAA, Polak nie miał większych szans na angaż w NBA. Czy to oznacza, że będziemy musieli długo czekać na kolejnego rodaka grającego w kosza za oceanem?
– Zanosi się na to, że jeszcze długo będziemy czekać na naszego kolejnego rodaka w najlepszej koszykarskiej lidze globu. Smutne, ale prawdziwe. Gdy prawie dziewięć lat temu reprezentacja Polski wywalczyła srebrny medal w Mistrzostwach Świata U-17, świetlaną przyszłość wróżono Mateuszowi Ponitce. Charakteryzowała go wszechstronność. Potrafił punktować, zbierać, doskonale znajdował lepiej ustawionych partnerów na otwartych pozycjach, a do tego był zabójczy w przeprowadzaniu kontrataków. Nieistotne, czy miał piłkę podać czy wykończyć akcję wsadem. – odpowiada Połuszańczyk.
Mateusz Ponitka @1Ponitka0 wśród najbardziej utalentowanych graczy nie będących teraz w USA, na których kluby NBA powinny zwrócić uwagę. https://t.co/VoJhgzaA4U
— Mateusz Babiarz (@matbabiarz) 16 lutego 2018
– Ogromne nadzieje wiązano również z Przemysławem Karnowskim, który przecież sprawował niesłychanie ważną funkcję w Gonzadze Bulldogs. „Big Shem” przepadł w drafcie NBA, natomiast później – pomimo kilku porządnych występów w lidze letniej – żadna ekipa nie zaryzykowała podpisania z nim umowy. Powodem było to, że Karnowski jest graczem podatnym na kontuzje. Szkoda mi tamtej ekipy młodych chłopaków. Przypomnę tylko, że w finale musieli uznać wyższość zespołu USA, w skład których wchodzili tacy koszykarze jak Bradley Beal czy Andre Drummond. – dodaje na koniec redaktor NBALabs.pl.
Podobnego zdania, co do długiego czekania na Polaka w NBA jest Adrian Koliński ze Sport.tvp.pl: – Z przykrością stwierdzam, że niezwykle trudno będzie, by któryś z Polaków zagrał w NBA w najbliżej przyszłości. Na razie mieliśmy dwóch graczy w najlepszej lidze świata – Marcina Gortata i Cezarego Trybańskiego. Otartli się o nią Szymon Szewczyk, Maciej Lampe i – na siłę – Przemysław Karnowski. Co ich łączy? Wszyscy to zawodnicy podkoszowi. Niestety, ale jeśli chodzi o graczy obwodowych, to z Europy do NBA trafiają nieliczni gracze. Najlepsi z najlepszych, jak Luka Doncić.
W Polsce nie ma czego szukać
Przykre jest to, że zbliżamy się do końca kariery Marcina Gortata, a w tym czasie nie zmieniło się zbyt wiele w szkoleniu w Polsce. Mamy oczywiście pamiętne wicemistrzostwo U-17. Mamy kilku wyróżniających się koszykarzy, ale też mamy cały czas problemy w seniorskiej drużynie. Pewnie mało kto pamięta, kiedy ostatni raz reprezentacja Polski osiągnęła jakiś sukces na arenie międzynarodowej? Tu aż prosi się przywołać „manifest” Adama Romańskiego, dziennikarza i komentatora Polsatu Sport, po jednym z nieudanych turniejów naszej kadry. Ostrzegamy, że tekst nie jest najmłodszej daty i jest długi, ale w wielu kwestiach wciąż aktualny (link poniżej).
Jestesmy-slabi-i-od-tego-zacznijmy
Brak sukcesów i brak odpowiedniej reformy szkolenia nie są najlepszymi wróżbami dla przyszłych polskich zawodników. Aby móc się odpowiednio rozwinąć należy podjąć ryzyko. Warto wyjechać z kraju w młodym wieku? – Warto! Podam przykład z lat 90. Maciej Zieliński wyjechał do NCAA na trzy lata i grał po kilka minut w meczu. Wrócił do Polski i był gwiazdą! Ze Śląskiem Wrocław kolekcjonował złote medale. Synowie Pluty, synowie ś.p. Wójcika, Yoka-Bratasz, Siewruk – wszyscy uczą się koszykówki za granicą. W Hiszpanii, Francji, Włoszech, nie wspominając o USA, poziom szkolenia jest znacznie wyższy niż u nas. – odpowiada Koliński.
Jeżeli chodzi o Stany Zjednoczone – wszyscy dobrze o tym wiemy – jest to „święta ziemia” koszykarzy. Z niej jest znacznie bliżej do spełnienia marzeń i grze w najlepszej lidze świata. – Czy z NCAA łatwiej trafić do NBA? To naturalne. Ci, którzy się nie załapią do koszykarskiego raju, czyli zdecydowana większość, gra w D-League lub szuka klubów w Europie. Pozostałe kontynenty też są prześwietlane przez skautów, ale – tak jak wspomniałem – w NBA kontraktują tylko najwybitniejszych. – dodaje Koliński.
Światełko w tunelu
Nie chcemy kończyć tego tekstu pesymistycznie. To nie jest tak, że Polska jest koszykarską „czarną dziurą”. To nie jest tak, że nas wszyscy biją na około. Wciąż mamy szansę na grę na najbliższych mistrzostwach świata, a do awansu niewiele brakuje. Część naszych zawodników gra w poza granicami kraju i wcale nie są to osoby odpowiedzialne za podawanie ręczników. Wielokrotnie wspominany w tym artykule Mateusz Ponitka to świetny zawodnik, wyróżniający się na Starym Kontynencie. Mamy też świetnego strzelca zza linii trójek Adama Waczyńskiego. Maciej Lampe w Chinach nie obija się, co pokazał w ostatnich meczach kadry.
Oczywiście oni nie są blisko NBA, choć podobno Ponitka jest cały czas monitorowanym koszykarzem. Ale są też tacy, których mniej śledzimy i widzimy. Oni dopiero zaczynają się kształtować koszykarsko. – Talentów nam nie brakuje – Łukasz Kolenda, synowie Andrzeja Pluty czy Igor Yoka-Bratasz. Bardzo im kibicuję, ale obawiam się, że NBA to za wysokie progi. Natomiast większe szanse mają wysocy – synowie świętej pamięci Adama Wójcika – Jan i Szymon (205 cm) i Filip Siewruk (203 cm). Wójcikowie grają w Missouri State Bears w NCAA, a Siewruk w Barcelonie, czyli w świetnych miejscach do rozwoju. – dopowiada Koliński.
Ekipa Missouri State Bears przed nowym sezonem NCAA. Z numerem 10 Szymon, a z numerem 15 Jan Wójcik. Mam nadzieję, że niebawem rozpocznie się ich marsz ku bramom NBA. pic.twitter.com/K9goE9HMYE
— Mateusz Zborowski (@MatZborowski) 18 października 2018
Być może powrót do kraju Marcina Gortat spowoduje dopiero postęp w dziedzinie szkolenia koszykówki w naszym kraju. Może właśnie taki wielki symbol sukcesu Polaka w NBA działający na miejscu pozwoli wreszcie myśleć bardziej optymistycznie o polskim baskecie. To oczywiście wszystko na razie są tylko domysły, ale też brakuje mocnych przesłanek do optymizmu. Pewnie jeszcze dużo wody upłynie w Wiśle, zanim znowu zobaczymy Polaka grającego w Playoffach NBA, czy notującego double-double.
Michał Krzeszowski