W roku są dwa tygodnie, w których czas się zatrzymuje. Dwa tygodnie przepełnione tradycją, zieleniące się od trawy i pachnące truskawkami. W ich trakcie 256 zawodniczek i zawodników przekroczy bramy najsłynniejszych kortów świata, a po 14 dniach rywalizacji zostanie ich tylko dwoje. To im przyjdzie doznać największego spełnienia, sięgnąć gwiazd oraz zapisać się wśród najwybitniejszych postaci tego sportu. Pora rozpocząć drogę po nieśmiertelność – pora rozpocząć Wimbledon 2023!
Jak soczewka ściągająca promienie
Nie, nie jest to w żadnym stopniu wyolbrzymienie. O Wimbledonie wie każdy. To pierwszy turniej tenisowy, jaki zaistniał w świadomości większości z nas. Roland Garros, Australian Open i US Open to imprezy bliskie sercu każdemu sympatykowi tego sportu. Lecz londyński szlem to coś innego – to turniej, o którym wiedzą wszyscy, nawet ci nie mający z tenisem za wiele wspólnego. Każdy kojarzy trawę i białe stroje uczestników. Wszystkim w dzieciństwie choć raz przed oczami przemknęła biel malowanych linii. Większość ma w głowie widok kapeluszy, które stale towarzyszą siedzącej w pierwszych rzędach widowni, oraz charakterystyczny szmer publiki. Wimbledon jest jak piłkarskie Mistrzostwa Świata, czy Igrzyska Olimpijskie. Możemy przeczytać o nim nie tylko na stronach o tematyce sportowej, usłyszeć w serwisach największych rozgłośni radiowych. Niewykluczone, że gdybyśmy musieli wskazać imprezę będącą tenisowym mundialem, wybór padłby właśnie na Wimbledon. Sukcesy Polaków sprawiają natomiast, że jest to bez wątpienia turniej najbliższy naszym nadwiślańskim sercom.
Nie ma bowiem turnieju, w którym reprezentanci Polski odnosiliby większe sukcesy. Wszystko zaczęło się jeszcze przed II Wojną Światową, gdy w finale Wimbledonu zagrała Jadwiga Jędrzejowska. W meczu o tytuł, który zgromadził wówczas kosmiczną widownie przed telewizorami, zagrała również Agnieszka Radwańska. Nasi panowie także święcili sukcesy – w półfinałach grali Jerzy Janowicz i Hubert Hurkacz. Sukces na tym turnieju dla Polaków przybiera inny wymiar, znacznie szerszy niż stricte tenisowy. Jeśli pójdzie ci dobrze na londyńskiej trawie, stajesz się postacią popkultury. To wydarzenie porównywane w oczach zwykłych Polaków z Tour de Ski, czy Turnieju Czterech Skoczni. Takie postrzeganie Wimbledonu jest jednak nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie. Tam wygrywają tylko najwięksi, herosi w ludzkiej skórze.
O pozycji tego turnieju najlepiej przekonaliśmy się przed rokiem. Wtedy organizatorzy Wimbledonu jako jedyni zdecydowali się na niedopuszczenie tenisistów z Rosji i Białorusi do gry. To spotkało się z reakcją federacji ATP i WTA, które postanowiły nie przyznawać rankingowych punktów za dwutygodniową rywalizację. To miało zniechęcić zawodników do przyjazdu do Londynu. Czy zniechęciło? Oczywiście, że nie. Legenda i prestiż Wimbledonu są niezachwiane i nic nie może tego zmienić. Od 146 lat na tę trawę w białych strojach (co w tym roku ulegnie drobnej zmianie wśród pań) wybiegają najwybitniejsi, a puchar za triumf nad głowę nie wznosi nikt przypadkowy.
W obecnych czasach londyńska impreza jest ostatnią ostoją tenisowej tradycji. Nigdzie nie gra się już na trawie (turnieje poza Wyspami Brytyjskimi na tej nawierzchni można policzyć na palcach jednej ręki), na żadnym innym turnieju nie obowiązuje tzw. dress code, wreszcie – tylko na Wimbledonie obowiązuje nazewnictwo „Ladies’ i Gentlemen’s”, zamiast „Woman’s i Men’s”. Tylko dzięki Wimbledonowi wciąż gramy na trawie, którą w przeszłości była pokryta większość kortów. Ten turniej wymaga od uczestników innego stylu gry. Choć na przestrzeni ostatnich lat tenis mocno się zmienił, ta nawierzchnia wciąż stanowi największe wyzwanie w sezonie – niski kozioł piłki oraz większa rola serwisu, przy jednoczesnym wzroście znaczenia podania slajsowanego wymagają u niektórych kompletnej zmiany stylu gry. A na trening nie ma dużo czasu – zaledwie trzy tygodnie. To powoduje, że Wimbledon jest najtrudniejszym turniejem wielkoszlemowym do wygrania.
Faworytki i pretendentki
Ileż to już można było przeczytać zdań o nieprzewidywalności damskiego tenisa? W ostatnich latach to określenie stało się najbardziej zgraną kartą w dyskusji o nim. Niedawno zauważyliśmy zmianę, wyklarowała się bowiem trójka zawodniczek wyraźnie lepszych od reszty: Iga Świątek, Elena Rybakina oraz Aryna Sabalenka. Można powiedzieć, że w żeńskiej hierarchii zapanował porządek, który mogliśmy zaobserwować podczas turniejów na kortach ziemnych. Teraz sytuacja jest nieco inna. Polka w seniorskiej karierze nie była za pan brat z trawą, co pokazywała w przeszłości podczas The Championship. Ubiegłoroczna zwyciężczyni turnieju boryka się natomiast z problemami zdrowotnymi, które były przyczyną szybkiego odpadnięcia Rybakiny z Roland Garros. Wydaję się więc, że z tego grona na delikatnym pole position znajduje się więc Sabalenka, dysponująca tak ważnym na trawie potężnym serwisem. Jednakże trzeba wziąć pod uwagę turniejową drabinkę. Losowanie było bardzo szczęśliwe dla Igi – jej największe rywalki trafiły do innej połówki. Poza tym w dolnej części, czyli gronie zawodniczek będącymi potencjalnymi przeciwniczkami Świątek dopiero w finale, znalazła się cała masa mocnych tenisistek, z Ostapenko, Krejcikovą, Sakkari, Jabeur, Kvitovą, czy Keys na czele. Ponadto znalazła się tam również finalistka tegorocznego Roland Garros – Karolina Muchova. Nie oznacza to oczywiście, że Iga ma autostradę do finału. W jej ćwiartce znalazła się bowiem choćby groźna na tej nawierzchni Belinda Bencić. Niemniej jednak na drodze do ewentualnego ćwierćfinału brak przeszkód mogących wydawać się nie do przejścia. Te mecze mogą posłużyć Świątek w jeszcze lepszym przystosowaniu się do warunków. Liderki światowego rankingu nie można nigdy lekceważyć, bez względu na formę czy nawierzchnię. Jej pozycja startowa nie jest tak mocna jak przed miesiącem w Paryżu, lecz można znaleźć tego plusy. Z pewnością presja, którą odczuwa Iga jest o wiele mniejsza. Nie traktujmy więc jej jako dominatorki, jaką jest na mączce. Na tym turnieju, przy takich zawodniczkach, wszystko jest możliwe.
Dogonić Novaka, który również goni
Chcąc jak najlepiej zobrazować sytuację u mężczyzn, można znaleźć analogię z innym wielkim wydarzeniem odbywającym się w tym czasie – Tour de France. Kolarze są w trakcie pokonywania trudnego etapu. Z przodu jedzie już tylko jeden zawodnik, którego imię to Novak Djoković. W znacznej odległości od starego mistrza jedzie natomiast cały peleton chcących do dopaść i sięgnąć po zwycięstwo. Z pośród 127 pozostałych uczestników Wimbledonu, tylko jeden pokonał kiedykolwiek Serba na trawie, to Andy Murray. Novak nie przegrał meczu na tej nawierzchni od… 2018 roku. Pokonanie go na Wimbledonie to zadanie arcytrudne. Z takim zadaniem do Londynu przyjechał Carlos Alcaraz – pierwszy od 20 lat zawodnik rozstawiony z „jedynką” na tej imprezie spoza grona: Federer, Nadal, Djoković, Murray. Wszyscy mają z pewnością w pamięci ich ostatni mecz, półfinał Roland Garros. Ten pojedynek zakończył się dramatycznie, urazem Hiszpana. Tym razem panowie mogą na siebie wpaść dopiero w finale. Carlos dobrze odrobił lekcję z gry na trawie, wygrał turniej ATP 500 w Queen’s Clubie. Jednakże czy to wystarczy? Drabinka Alcaraza jest znacznie trudniejsza, w jego połówce znaleźli się min. Zverev, Tiafoe, Norrie, Miedwiediew, czy De Minaur (finalista z QC, bardzo dobrze gra na trawie). Djoko jest w lepszej sytuacji. Oczywiście pełno w jego drabince zawodników, którzy mogliby postraszyć reprezentanta Serbii, lecz Djoković w Wimbledońskiej formie mógłby się okazać dla niech za dużym wyzwaniem. Być może stwierdzenie, że Novak będzie szedł spokojnie przez turniej, a w finale po prostu zmierzy się z najlepszym z grona pretendentów do meczu o tytuł, byłoby nieco lekceważące względem niektórych tenisistów. Lecz na tę chwilę tak to wygląda. Pamiętając formę Djokovicia z poprzednich imprez w Londynie oraz to, czego dokonał w Paryżu, należy oddać mu należny szacunek – jest największym faworytem Wimbledonu. Ponadto Serb walczy o coś więcej, niż 23. tytuł wielkoszlemowy. Jeśli Djoković wygra ten turniej, zrówna się pod względem triumfów w Londynie z samym Rogerem Federerem. To ogromna motywacja – Serb czuje się w wimbledońskiej trawie jak w domu i z pewnością będzie chciał to udowodnić. Czy mu się uda? To tylko i aż tenis, wszystko może się wydarzyć. Z pewnością czeka nas wiele niespodzianek podczas męskich rozgrywek.
To już dziesięć lat
Na sam koniec pora wspomnieć o pozostałych reprezentantach Polski. Piękne byłoby powtórzenie tego, czego biało-czerwoni dokonali na Wimbledonie przed rokiem – polski ćwierćfinał, Jerzy Janowicz i Agnieszka Radwańska w półfinałach. To był dosłownie nasz turniej. Przynajmniej jedna z tych rzeczy się jednak nie powtórzy – dwóch reprezentantów Polski nie zmierzy się ze sobą w ćwierćfinale. Naszym jedynym przedstawicielem w męskiej drabince będzie bowiem Hubert Hurkacz. Wrocławianin rozegra pierwszy mecz z Albertem Ramosem-Vinolasem, mogłoby się wydawać – rywalem idealnym do wgrania się w turniej. Gdyby Hubert był w formie, jaką prezentował w poprzednich dwóch edycjach, śmiało moglibyśmy mówić o hitowym meczu z Novakiem Djokoviciem w czwartej rundzie. Dyspozycja Polaka pozostawia jednak wiele do życzenia, czego najlepszym dowodem było wczesne odpadnięcie z turnieju w Halle. Powtórzenie półfinału z 2021 roku wydaje się więc marzeniem ściętej głowy. Niemiej jednak, nie czas na snucie tak dalekich planów. Hubert musi skupić się na każdym meczu, secie, gemie i punkcie.
Jest jednak nadzieja na „polski” mecz w czwartej rundzie singla pań. Na Igę Świątek mogłaby wtedy trafić Magda Linette. Jednakże, z całą sympatią i szacunkiem do Poznanianki, taki scenariusz byłby trudny do zrealizowania. Magda znajduje się wyraźnie pod formą i jej występy od paru miesięcy nie napawają optymizmem. Oby jednak Linette zagrała na nosie wszystkim ekspertom i całej rzeczywistości, niech ten Wimbledon będzie punktem zwrotnym.
Pech chciał, że dla rewelacji, jaką podczas turniejów na kortach trawiastych jest Magdalena Fręch, losowanie było najmniej łaskawe. Jej przeciwniczką w pierwszej rundzie będzie bowiem Ons Jabeur. Finalistka tego turnieju sprzed roku również boryka się jednak z problemami zdrowotnymi i daleko jest jej do rewelacyjnej dyspozycji. Może być to punkt zaczepienia w meczu z turniejową „szóstką”. Nie ma zawodniczek nie do pokonania. Jeżeli Fręch pokaże swój najlepszy tenis, może postawić się faworytce meczu.
O Wimbledonie można pisać bez końca, jednak to po prostu trzeba zobaczyć. Nic nie zastąpi godzin spędzonych na śledzeniu meczów na londyńskiej trawie. Przed nami bez wątpienia dwa tygodnie tenisowej uczty, podczas której będziemy świadkami historii. Niech wygrają najlepsi!