Grand Prix Węgier zajmuje szczególne miejsce w sercach polskich kibiców, będąc jednym z najbliżej organizowanych wyścigów w całym kalendarzu względem naszego kraju. Położony niedaleko Budapesztu Hungaroring kryje za sobą jednak dużo więcej niż tylko koneksje węgierskie-polskie. Przejdźmy zatem przez krótką historię tego miejsca, by nadać kontekstu tegorocznym zmaganiom i zobaczmy, co czeka nas w ostatni weekend wyścigowy przed przerwą wakacyjną.
Za żelazną kurtyną
Wątek Hungaroringu w historii Formuły 1 zaczyna się jeszcze w latach 80., kiedy to władzę nad całym przedsięwzięciem dzierżył jeszcze Bernie Ecclestone. Na jego życzenie zaczęto poszukiwania najlepszego miejsca na pierwszy wyścig w bloku wschodnim. Ekscentryczny Brytyjczyk chciał dotrzeć z nim aż do samej jaskini lwa — Moskwy, szybko odwiedziono go jednak od tego pomysłu i zaproponowano właśnie Węgry. Tak od propozycji wyścigu ulicznego przeszliśmy do ekspresowego powstania nowego toru. Budowa Hungaroringu rozpoczęła się 1 października 1985 roku i trwała jedynie 8 miesięcy – bardzo krótko jak na standardy Formuły 1. Od 10 sierpnia 1986 do dziś, nieprzerwanie przez 37 sezonów, Węgry goszczą u siebie zespoły, kierowców oraz przede wszystkim fanów królowej motosportu. Tylko włoska Monza może pochwalić się podobnymi statystykami.
Aspekty techniczne
Nierzadko podczas weekendu przed GP Węgier słyszy się o podobieństwie Hungaroringu do nitki toru w Monako. Trudno się z tym nie zgodzić patrząc między innymi na jego krętość, ale przede wszystkim wąskość. Tor ten dużo bardziej gratyfikuje dobry docisk ponad wysoką prędkość maksymalną. Składa się od głównie z wolnych zakrętów. Mamy tutaj jedną prostą, jest ona jednak relatywnie krótka i nie wnosi zbyt wiele. Oglądając rywalizację w ten weekend, warto szczególnie skupić się na kwalifikacjach. Przez ową wąskość i krętość kierowcom w trakcie niedzielnego wyścigu ciężko będzie przebijać się wyżej nawet z dużą przewagą szybkości. Z tego samego względu Hungaroring owiany jest także niechlubną sławą jako kreator niezbyt ciekawych wyścigów.
Wszystkie drogi prowadzą na Węgry
Mimo wszystko ta konkretna runda z roku na rok dostarcza nam więcej materiału do zapisania na kartach historii. Wielu kierowców ma na pewno dość emocjonalny stosunek do tego właśnie toru, biorąc pod uwagę, chociażby liczbę zawodników, którzy wygrali tu po raz pierwszy w swojej karierze. Damon Hill, Jenson Button, Heiki Kovalainen, a z obecnej stawki także Fernando Alonso oraz Esteban Ocon – to lista tych, którzy odnieśli tu swój debiutancki sukces. Jeden kierowca zdecydowanie zdominował tutejszą rywalizację. Lewis Hamilton w 2020 roku, zwyciężając po raz ósmy GP Węgier, wyrównał tym samym rekord Michaela Schumachera w liczbie wygranych wyścigów na tym samym torze. W ten weekend staje przed szansą samodzielnego dzierżenia tego rekordu.
Do wspomnień z Hungaroringu często wracają także fani Roberta Kubicy. GP Węgier 2006 zapoczątkowało karierę Polaka, kiedy to po wypadku Jacquesa Villeneuve’a okazało się, że to właśnie Kubica może zasiąść za sterami jednego z samochodów BMW Sauber. Mimo tego, że ostatecznie został on zdyskwalifikowany za zbyt niską wagę bolidu, nie musiał zbytnio pluć sobie w brodę, gdyż starszy kolega rozwiązał swój kontrakt i zostawił puste miejsce w bolidzie na dłużej.
GP Węgier piękną klamrą spina też historię szorstkich stosunków Lewisa Hamiltona oraz Fernando Alonso. W 2007 roku, kiedy jeszcze obaj panowie wspólnie jeździli w barwach Mclarena, w trakcie kwalifikacji doszło do nieprzyjemnego incydentu z udziałem obu kierowców. Przed ostatnią rundą szybkich okrążeń zarówno Alonso jak i młody Hamilton zjechali do alei serwisowej, by tam zmienić opony na świeższe. Hiszpan nie odjechał z niej jednak tak szybko, jak pozwolili mu na to mechanicy. Jeszcze jakiś czas po podniesieniu przez jednego z nich lizaka sygnalizującego wolną drogę do wyjazdu, stał na miejscu serwisowym, blokując przy tym Brytyjczyka. Ta zagrywka nie pozwoliła przyszłemu wielokrotnemu mistrzowi świata na zmieszczenie się w czasie i rozpoczęcie pomiarowego kółka, co zagwarantowało pole position Alonso. Nie przeszło to pod radarem sędziów i krótko po zakończeniu sesji obu zawodników wezwano do sędziów do wyjaśnienia. Ostatecznie starszy z nich musiał pogodzić się ze spadkiem z pierwszej na szóstą pozycję, a cały zespół z brakiem punktów za ową rundę mistrzostw. Jak się później okazało, takie sytuacje były jedynie czubkiem góry lodowej, tego, co działo się poza okiem kamer w ekipie Mclarena.
Dwaj dawni koledzy z zespołu, wielcy rywale, a przede wszystkim już bardzo doświadczeni kierowcy ponownie spotkali się w walce podczas ostatniego wydania GP Węgier. Po ogromnym karambolu z pierwszego okrążenia wyścig nie cierpiał na brak emocji. Dwóch największych kandydatów do tytułu mistrzowskiego znalazło się z tyłu stawki, a całość prowadził młody Francuz – Esteban Ocon. Kiedy to Verstappen nie mógł za wiele zdziałać pokiereszowanym bolidem, Hamilton nie miał podobnego problemu i z łatwością przesuwał się przez sznur bolidów… aż do pewnego momentu. Na drodze do podium stanął zespołowy kolega Ocona – Fernando Alonso. Od 55. okrążenia przez następne dziesięć nieustannie toczyli ze sobą zaciętą walkę i chociaż Alpine nie mogło równać się z prędkością Mercedesa to równać, mogły się umiejętności obu panów. Dziesięcioma kółkami genialnej defensywy Hiszpan ochronił zwycięstwo Ocona, choć Hamiltonowi nadal udało się wyrwać podium w tej rundzie.
Wóz albo przewóz
Francja i Węgry miały być dwoma najważniejszymi wyścigami dla ekipy Ferrari, jeśli chcieliby oni jednak powalczyć o mistrzostwo świata. Scenariusz mógł być iście Hollywoodzki, a ekipa z Maranello wraz ze swoim złotym chłopcem zaczęliby drugą połowę sezonu w dużo lepszej sytuacji. Ferrari było widocznie lepsze od Red Bulla w niedzielne popołudnie na Paul Ricard. Gdyby Charles Leclerc wygrał tamten wyścig, a Max Verstappen dojechał do mety jako drugi zamiast 63 punktów różnicy na niekorzyść Monakijczyka w klasyfikacji generalnej, byłoby ich tylko 31. Tak się jednak nie stało i Leclerc w wyniku własnego błędu zdecydowanie utrudnił sobie powrót na szczyt. Patrząc na bezbłędność, z jaką finiszuje Holender, twardym orzechem do zgryzienia będzie odrobienie tak sporej zaliczki punktowej. Leclerc powoli musi martwić się także o zespołowego partnera Verstappena, czyli Sergio Pereza, który traci do niego jedynie 13 punktów, a nie zachwyca on ostatnimi czasy prędkością. Ferrari nie może pozwolić już sobie na błędy i na awarie. Jeśli chcą tego tak bardzo jak ich kierowca, muszą wykrzesać z siebie absolutne 200%.
Wielu, w tym sam Verstappen, twierdzi, że to właśnie czerwony bolid będzie spisywał się najlepiej na krętym Hungaroringu. Można tylko przytaknąć, bo jedyny argument Red Bulla w postaci prędkości na prostej zostaje im tutaj wytrącony z rąk, a bolidy Leclerca i Sainza wyśmienicie trzymają się w wolnych zakrętach. Należałoby w końcu wykorzystać własną przewagę.
GP Węgier 2021 mogło nieco wygładzić obraz samego toru. Nie warto jednak nastawiać się na dużą ilość intensywnego ścigania. Plany jak zwykle może pokrzyżować jedynie pogoda oraz błędy samych zainteresowanych. Patrząc na prognozy, widzimy w nich widmo deszczu, ale nadal nie wiadomo kiedy i z jaką intensywnością miałby on nadejść. Mimo wszystko warto włączyć w ten weekend F1 i obserwować zarówno rywalizację o mistrzostwo jak i całokształt spektaklu.
Rozkład jazdy:
piątek
14:00 – I sesja treningowa
17:00 – II sesja treningowa
sobota
16:00 – kwalifikacje
niedziela
15:00 – wyścig
Marta Szajkowska