Każda dyscyplina ma swoich gladiatorów. Oni nadają jej szczególny charakter i przyciągają uwagę kibiców. Po latach stają się wzorem i źródłem inspiracji dla młodego pokolenia. W świecie Strongmanów taką postacią jest Mariusz Pudzianowski. Gdy „Dominator” zakończył karierę, dyscyplina straciła popularność i zainteresowanie mediów. On w pewnym momencie potrzebował nowych wyzwań i wziął się za coś, co pozwoliło mu zacząć od zera. W tym czasie Strongmani w Polsce nadal aktywnie działali. Zaprawionego w łowach wilka wciąż ciągnie do lasu z ciężarami i coraz częściej pojawia się wśród kolegów po fachu. Wydaje się, że „Pudzian” może nas jeszcze czymś zaskoczyć. Kto wie co siedzi w jego głowie…
Atrybuty „Pudziana”
Mariusz Pudzianowski przez wiele lat dominował w świecie Strongmanów. Pięć razy był Mistrzem Świata, a sześć razy Mistrzem Europy. Wygrywał Super Serię i brał udział w prestiżowych zawodach Arnold Classic, organizowanych przez Arnolda Schwarzeneggera. Poza tym wielokrotnie triumfował na krajowym podwórku. Sukcesy święcił indywidualnie i drużynowo. Jeździł po całej Polsce i po całym świecie. Podnosił, przenosił, dźwigał i wyciskał wszystko co tylko podsunęli mu pod nos. Z dumą i niezwykłą zadziornością stawał na arenie zmagań. Walczył o to, żeby Polska była górą. Często powtarzał to przed startem. Sukces był jego celem. Zapewniał mu chwilę euforii i skłaniał go do dalszej pracy. Po latach Pudzianowski wydawał się spełniony, choć wciąż gotowy do działania. Sam mówi, że posiadł umiejętności, które powinny przydać się każdemu facetowi. Jego życie zdeterminowały sport, wysiłek, wyrzeczenia i potężne ciężary – Wychowałem się na podnoszeniu ciężarów. Miałem dziesięć lat gdy zacząłem to robić. Jest takie powiedzenie, że wypiłem ciężary z mlekiem matki. Jak widać, zostało mi to do dzisiaj. Każdy chłopak chce być silny i dobrze się bić. Ja potrafię się bić, a poza tym mam sporo siły i dźwigam ciężary. Nic więcej nie potrzeba mi do szczęścia, tylko zdrowia – mówi „Pudzian”.
Perspektywa poznawcza
Wielkich sportowców przedstawia się przede wszystkim przez pryzmat ich niesamowitych osiągnięć. Nic dziwnego, przecież bez nich nie staliby się wielcy. To standard, którego nie wypada pominąć. Za każdym z nich stoi odrębna historia, która wpisuje się między kolejne osiągnięcia. Sportowców znamy przede wszystkim z aren sportowych. Wiemy jak prezentują się na starcie, co mówią w wywiadach, czym dzielą się w mediach społecznościowych. Ale to nie wszystko. To tylko jedna z perspektyw. Zawsze ciekawiło mnie jacy ci ludzie są naprawdę i jak zachowują się w bezpośrednich kontaktach. To wiele mówi o człowieku. Mariusza Pudzianowskiego spotkałem w dwóch skrajnie różnych sytuacjach. Po raz pierwszy we wrześniu ubiegłego roku. Przyjechał do mojej rodzinnej Chełmży na otwarcie nowo wybudowanego fitnessu. To był dość schematyczny event. „Pudzian” siedział na kanapie, podpisywał plakaty i pozował do zdjęć.
Miałem wtedy zamysł, żeby przeprowadzić z nim krótki wywiad. Banan na twarzy, spowodowany widokiem sławnego faceta, którego dotychczas oglądałem tylko w telewizorze to jedno. Uruchomił się też instynkt dziennikarski. Takich okazji nie wolno przegapić. O swoje trzeba było zawalczyć. Najpierw musiałem odbyć rozmowę z Panią managerką, która upierała się, że wywiad jest absolutnie niemożliwy. Ostatecznie zgodziła się na dwa pytanka, ale jak już zasiadłem obok „Pudziana” to jakoś poszło i wyszło z tego około piętnaście pytanek. Całość opublikowałem na swoim blogu (http://4kolka.cba.pl/4kolka/wordpress/?p=355#more-355), a ze zdobytej wiedzy korzystam przy pisaniu tego tekstu. Już wtedy zdałem sobie sprawę, że Mariusz Pudzianowski to niezwykle spokojny i ułożony facet. Wydał się przy tym bardzo sympatyczny i otwarty. Moje przypuszczenia potwierdziły się w tym roku.
Drugi raz spotkałem „Pudziana” pod koniec lipca, na Pucharze Polski Strongman, który odbywał się w Chełmży. Na rynek zajechał swoim żółtym Lambo. Nie wiem czy w Chełmży kiedykolwiek widzieli podobne auto, więc na pewno zrobiło to spore wrażenie. Identyczny model stoi na mojej półce, więc zmysły się wyostrzyły. Nie muszę dodawać, że chyba każdy przejechał parę okrążeń w słynnych grach komputerowych i po cichu marzył o takim samochodzie w swoim garażu. Zobaczyć to jedno, ale usłyszeć to drugie. Po zawodach „Pudzian” zrobił kilka rundek wokół rynku, więc była ku temu okazja. Ryk takiego silnika to piękna symfonia, ale starczy bujania w obłokach. Wracamy do rzeczywistości i aspektu sportowego. „Pudzian” był w swoim żywiole. Wydaje mi się, że na takich zawodach czuł się zdecydowanie lepiej niż na sztywnym spotkaniu z fanami w zamkniętym pomieszczeniu. Tu przede wszystkim mógł działać. Pracował jako sędzia, a w międzyczasie rozdawał plakaty i pozował do wspólnych zdjęć. Poza tym bardzo chętnie rozmawiał z dziennikarzami i bez problemu godził się na krótką pogawędkę.
Konferansjer wypytywał go o szczegóły techniczne wykonywania poszczególnych konkurencji. „Pudzian” przypominał swoje rekordowe wyniki i motywował chłopaków. Jako sędzia wykazywał konsekwencję i stanowczość. Nie było zmiłuj. Jeśli czas się skończył lub technika nie podpasowała, nie zaliczał powtórzenia. Dla chłopaków był surowym nauczycielem. Nie owijał w bawełnę i delikatnie sugerował, że mogłoby być lepiej. Kręcił głową gdy czas na stoperze nie powalał go na kolana. Uwagi od mistrza na pewno są bezcenne. Mimo tego relacje między „Pudzianem”, a zawodnikami wydają się przyjazne. Chłopacy zbijają piątki i cieszą się swoim towarzystwem. Musiałem ich zapytać jak oni na to patrzą – Mariusz przyciąga swoim nazwiskiem i marką mnóstwo kibiców. Cieszę się, że wrócił i regularnie sędziuje nam zawody. Widzę, że dzięki temu ta dyscyplina się odradza – stwierdził Jakub Szczechowski. Ale to nie wszystko – Obecność Mariusza motywuje nas do wielkiego dźwigania. To jest legenda tego sportu – dodał Dariusz Wejer. Chełmżyński strongman, Tomasz Rzymkowski, również inspirował się sylwetką i osiągnięciami Mariusza Pudzianowskiego. Obecność „Dominatora” w stawce wszystkim wychodzi na dobre. Chwilo trwaj, chciałoby się powiedzieć. Może tak właśnie będzie…
To jeszcze nie koniec
W pewnym momencie temat Strongmanów ucichł, a o Mariuszu Pudzianowskim mówiło się głównie w kontekście jego startów w MMA. Ostatnio coraz częściej daje się jednak słyszeć wątek podnoszenia ciężarów. Jeszcze kilka miesięcy temu „Pudzian” mówił mi, że ten etap w jego życiu jest już zamknięty. Przekonywał, że stara się nie wracać do wspomnień z przeszłości. Szczególnie mnie to nie dziwiło, bo niektórzy sportowcy tak mają. Przeszłość ma jednak to do siebie, że czasami lubi wracać, a niektóre informacje potrafią zaskakiwać. Miałem już wyrobiony obraz Mariusza Pudzianowskiego sytuującego się z boku świata Strongmanów, jako mentor i marka tej dyscypliny. Wielu sportowców po zakończeniu kariery ma taką pozycję, więc to nie byłoby nic nadzwyczajnego. Wyobraźcie sobie jak bardzo opadła mi kopara gdy na Pucharze Polski w Chełmży, konferansjer Tomasz Perek oznajmił, że Mariusz Pudzianowski myśli o powrocie do Strongmanów.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to niewinny tekst, który ma pobudzić uwagę publiczności. Nie zamierzałem przywiązywać wagi do taniej sensacji, jakiej pełno we współczesnym świecie. Chciałem tylko wiedzieć czy „Pudzian” przypadkiem nie zagotował się pod wpływem tak poważnego stwierdzenia, które z pewnością nie byłoby mu na rękę. O dziwo przyjmował to spokojnie. Wydaje mi się że po prostu zgodził się na podobne deklaracje. A Tomasz Perek nie odpuszczał i kuł żelazo póki gorące. Dopytywał publikę czy za rok nie chciałaby zobaczyć „Pudziana” jako zawodnika. Odpowiedź była oczywista. Nie wytrzymałem i musiałem zapytać „Dominatora” o co w tym chodzi – Na spokojnie i po malutku sobie trenuję. Cały czas mam na uwadze zapasy i MMA, ale ciężary nie zostają mi już obce. Zaczynam dźwigać coraz więcej. Zobaczymy co będzie za rok. Na razie mogę powiedzieć, że ciągnie wilka do lasu – odpowiedział.
Mentalność sportowca
No i zasiał ziarno na urodzajnej ziemi. Trudno wyczuć jakie plany ma Mariusz Pudzianowski. Nie wiem czy w tej chwili bardziej myśli o ringu bokserskim i klatce MMA czy o ringu pełnym żelastwa i wszelkiej maści ciężarów. „Dominator” nie unika jednak pytań o powrót do Strongmanów. Nie odcina się od tego tematu i sugeruje, że działa w tym aspekcie. Coś może być na rzeczy, bo gdyby nie chciał, to nie przekazywałby tych informacji. Ktoś może powiedzieć, że chłop oszalał i nie wie co ze sobą zrobić. Tego nie zrozumie nikt, kto nie spróbuje wczuć się w mentalność sportowca. Ten facet jest zafiksowany na punkcie sportu. Niecały rok temu zapytałem go po ludzku co słychać. W odpowiedzi usłyszałem, że treningi i jeszcze raz treningi, bo w zawodowym sporcie nie da się inaczej. „Pudzian” stwierdził, że w żelastwie osiągnął wszystko co chciał, ale najwidoczniej trudno jest mu patrzeć gdy na zawodach chłopaki robią to, co zdeterminowało większość jego życia.
Nawet jak wróci, to podejrzewam, że nie będzie skupiał się na żyłowaniu kolejnych spektakularnych wyników czy ponownym podbijaniu areny międzynarodowej. Chodzi o to, żeby być na polu walki. To może pomóc dyscyplinie. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się pod wpływem powrotu Roberta Kubicy do świata Formuły 1. Zobaczyć „Pudziana” w akcji? Bezcenne. Tak naprawdę nie interesuje mnie na jaki ring niebawem wejdzie Mariusz Pudzianowski. To jego decyzja. Jeśli chce uprawiać mieszane sztuki walki – proszę bardzo. Jeśli chce dźwigać ciężary – droga wolna. Nam nic do tego. Możemy jedynie dopingować i podziwiać faceta, któremu chce się działać. Byle był i walczył, bo takich ludzi potrzebuje sport. Oni nadają mu charakter i przyciągają uwagę kibiców. A „Pudziana” sport napędza. Teraz może się nim po prostu bawić.
Karol Śliwiński