Doczekaliśmy się, ludzie, doczekaliśmy takich czasów, w których nasza, swojska, polska myśl piłkarska wyznacza standardy w Europie! Korzystają z nich największe kluby. Nie myślałem, że dożyję takiej chwili, ale ona nadeszła nagle i to znacznie wcześniej niż starość. Zachód od nas się uczy, więc dziś będzie o nauce.
Oczywiście nie mówię o legendarnej polskiej szkole bramkarskiej, bo ta faktycznie jest legendarna, czyli nie istnieje. Tak samo jak kilku naszych napastników strzelających bramki we wszelkich krajach Europy to przypadek, a nie efekt myśli szkoleniowej. Zresztą oni strzelają wszędzie, tylko nie w dwóch najlepszych ligach świata – osobliwe. Ale dajmy spokój, wracam do głównego tematu. Otóż nasze piłkarstwo stało się wzorem – teraz już „doścignionym” – dla klubu z centrum świata, czyli z Paryża.
Megalomania – powiecie. Przesadzam. Okej. Ale czy nie w Polsce normą jest to, co spotkało biednego Adriena Rabiota? Czy nie tutaj standardem jest ciemiężenie zawodników, którzy na pół roku przed końcem kontraktu odmówili podpisania nowego? Czy nie w naszej rzeczywistości, biedaczkowie, muszą podczas meczów siedzieć w strefie VIP zamiast biegać po (zwykle) zielonej murawie? Ha, a jakże!
Tylko spokojnie, na ogół tacy skazańcy mają na przysłowiowe frytki.
Gdyby jednak hipotetyczny pracownik mojej hipotetycznej firmy oznajmił, że za pół roku odchodzi, zrobiłbym wszystko, żeby wycisnąć go jak tubkę pasty do zębów, ile tylko się da. Tak jak Borussia postąpiła z Lewandowskim, wykorzystać i cześć. Być może w Paris Saint-Germain doszli do wniosku, że stać ich na stratę finansową, jaką powoduje konieczność płacenia nieużytecznemu pracownikowi, i całkiem słusznie. Warto natomiast zauważyć, że w Ekstraklasie na tego rodzaju historie nie stać nikogo – w każdym razie ja do tej pory nie słyszałem o choćby jednym całkowicie rentownym klubie. No więc rozum ma w tym niewielki udział, ale nie to jest ważne. Istotne, że co najmniej w jednym elemencie jesteśmy daleko przed wielkim futbolowym światem.
Ci z lepszych lig wszystkie mądre rzeczy już mają, naprawdę. Więc uczą się od nas wyłącznie głupich (z wyjątkiem jedzenia widelcem, którego podobno uczyliśmy Francuzów). Była już choćby historia z kibicowaniem tyłem do murawy, które skopiowali potem Anglicy i Irlandczycy. Jakby na mecz przychodziło się po to, żeby wypiąć dupę. Więc jeżeli na zachodzie tak ochoczo adaptują polskie pomysły, ja proponuję dwa kolejne. Po pierwsze – oceniać jakość piłkarzy obserwując ich sposób chodzenia po schodach, jak to miał (albo nie miał) w zwyczaju Franciszek Smuda. Po drugie – karą za wszelkie wewnątrzklubowe przewinienia powinna być rundka honorowa po koronie stadionu, albo dziesięć. Ze szczególną dedykacją dla Dembele, tego z Barcelony.
Pośmiałem się trochę, ale powyższe postulaty mogą być jedynym sposobem na zniwelowanie jakościowej różnicy pomiędzy nami, a resztą.
No ale futbol może uczyć także zwykłych kibiców. Może uczyć pokory (rzadko), ekonomii (to częściej) albo geografii (zawsze)! Pomyślcie – ilu sympatyków Ekstraklasy wymieni wam wszystkie europejskie stolice? Niejeden! A z drugiej strony ilu wiedziało tydzień temu gdzie leży Kambodża, i że to jest państwo, a nie miasto w Indiach? W wyszukiwarce google na liście słów na „ka” powyższy kraj wyprzedził nawet „kaufland gazetka”. Nie lada osiągnięcie.
Ja natomiast postanowiłem drążyć trochę głębiej niż położenie geograficzne. Mianowicie, zacząłem się zastanawiać co łączy Polskę i Kambodżę, w czym jesteśmy podobni. Odzyskanie niepodległości, powstania, partyzanci… Nie, to było prawie wszędzie. No i po chwili poszukiwań znalazłem – analfabetyzm 65%! Mniejsza o Kambodżę, ale gdyby u nas był choć trochę mniejszy, to wiedzielibyśmy, że ziemia nie jest płaska, a interesy robi się z Chińczykami.