Bodaj najgorętszym tematem związanym z polskim piłkarstwem jest ostatnio wylosowana dla nas grupa eliminacyjna do Mistrzostw Europy. Źle, że z Austrią na początek czy dobrze? Ano pewnie, że dobrze!
Dlatego dobrze, że albo ich ogolimy, jak mawiał pewien trener reprezentacji, albo dostaniemy w cymbał już w pierwszym meczu. Jedno i drugie można potraktować w odpowiedni sposób. Jeśli wygramy – to oczywiście doda nam pewności siebie na całe eliminacje i od razu trzy punkty przewagi nad najgroźniejszym, rzekomo, przeciwnikiem. Jeśli przegramy, to wyzwoli w nas sportową złość, dzięki czemu już do końca wszystkich skopiemy do zerka. Ha! Ci co twierdzą inaczej niech siedzą w domu przed telewizorem, niech oglądają mecz z Macedonią, i niech się nudzą. A teraz na poważnie.
Po pierwsze, nie zapominajmy, że nie ma się czym ekscytować, bo Austria to europejska druga liga. Jeżeli nie damy im rady, to właściwie nie mamy po co jechać na turniej, bo nie wygramy tam z nikim. Austriacy mieli już kiedyś taki pomysł, żeby zrezygnować z udziału w Euro, rozgrywanego zresztą u nich. Po drugie, nie zapominajmy też o pozostałych państwach. Bodaj każde z nich już nas kiedyś na boisku zbiło (może z wyjątkiem Macedonii?), a poza tym… i tak awansują wszyscy, jak Boga kocham!
Ba, patrząc na ostatni turniej, to nawet wszyscy wyjdą z grupy. Z małymi wyjątkami. We Francji zagrała połowa Europy, ponad, a do fazy pucharowej zaproszono szesnaście drużyn. Na dwadzieścia cztery biorące udział. Daje to prosty rachunek: jak w mordę strzelił 67%. Ale wiadomo o co chodzi – więcej państw to więcej kibiców, co z kolei daje większe zyski od sponsorów i ze sprzedaży praw do transmisji. To samo dotyczy planowanego powiększenia Mundialu, a także… europejskich rozgrywek klubowych. Kasa, misiu. Nie emocje, a kasa.
Nie tylko mecz z Austrią źle rokuje dla narodowego poczucia szczęśliwości. Cieszy się wielu z was, że europejskie rozgrywki zostaną powiększone poprzez utworzenie trzeciej europejskiej ligi. Jesteście przekonani, że zwiększy to szanse Mistrza Polski na grę w „pucharach” (Mistrz gra co roku – w Superpucharze Polski, i to chyba na razie wystarczy). A z tą radością jesteście jak ten facet, co to w kinie krzyczy do bohatera na ekranie: „nie otwieraj tych drzwi, bo ci się krzywda stanie!” Troszkę się myli fikcja z rzeczywistością.
Znowu – w takiej sytuacji zakwalifikują się wszyscy. Ale czy aby na pewno? Gwarantuję, że chociaż raz ten nasz Mistrz się skompromituje. Ktokolwiek nim będzie w najbliższym czasie, trafi się czarna owca, no i będzie czarna… rozpacz. Bo czarnym koniem nie jesteśmy na pewno. Powstanie jakaś arcydzielna drużyna, która nie pokona takich tuzów jak La Valletta albo Lions Gibraltar. Zobaczycie. Nasze możliwości w dziele hańbiących wyników pokazuje już trwający właśnie sezon, w którym to żadna z polskich drużyn… a, szkoda pisać. No dobra: żadna z polskich drużyn nie gra w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Oznacza to, że żadna z nich nie mieści się w najlepszej osiemdziesiątce kontynentu!
Nawet jeżeli założymy, że brak jakiegokolwiek awansu jest jednorazowym wybrykiem, to najważniejszym celem i tak zawsze będzie Liga Mistrzów. Tam są największe pieniądze i największe zespoły. Ale te największe misie mają coraz bardziej widoczną tendencję nie-dopuszczania tych mniejszych do miodku. Dowodem jest choćby chęć utworzenia zamkniętych super-rozgrywek dla super-drużyn. Różnica między klubami najbogatszymi a resztą będzie się powiększała, tak jak powiększa się różnica między ludźmi biednymi i najbogatszymi. Majątki tych ostatnich rosną w sumie o kilkanaście procent rocznie i to się raczej nie zmieni.
Może i trudno się temu wszystkiemu dziwić. Jeżeli mistrz Anglii jest królową, to mistrz polski jest najwyżej żoną sołtysa, a w Lidze Mistrzów żony sołtysa nie grają. No więc tam nas raczej szukał nie będę. Karty rozdają wpływowi i bogaci – czyli nie my. I z reguły są to narody bardzo pragmatyczne – popatrzcie choćby na takiego Szekspira. Brytyjczyk. A wiecie co zapisał żonie w spadku? Drugie najlepsze łóżko jakie posiadał. Drugie! Na zbytnią rozrzutność nie mógł sobie pozwolić.
Michał Koziana
Foto: PAP/Jan Karwowski