Barcelona, Real, Barcelona, Real, Barcelona, Real. I tak w kółko. Może jeszcze czasem Atletico. Tak wygląda większość zakładek „Primera Division” na portalach zajmujących się piłką nożną. Tymczasem ci mniejsi również zasługują na uwagę. Zwłaszcza bohaterowie dzisiejszego tekstu. Poznajcie armię Imanola Alguacila przewodzącą stawce LaLigi.
Jak do tego doszło?
Na usta cisną się słowa Zenka Martyniuka – „nie wiem”. Jednak w tym przypadku wszystko można wyjaśnić w dwóch słowach: Imanol Alguacil. Często spotykamy się z tym, że jeśli drużyna gra dobrze, to chwali się zawodników, a jeśli gra źle, to wszystko spada na trenera. Tak już jest. Na pierwszych stronach gazet zawsze będą piłkarze. To oni są twarzami mediów, a nie ci, którzy siedzą na ławce trenerskiej i bez których nie byłoby żadnego z sukcesów zespołu. Kiedy opisuje się drużynę Realu Sociedad, nie sposób przejść obojętnie obok jej trenera. Imanol jest jak dyrygent w orkiestrze, jak kapitan na statku. Dba o każdy detal gry swojego zespołu, potrafi przygotować go pod każdego przeciwnika. Przy tym jest w szatni po prostu normalnym „gościem” z sąsiedztwa. Urodził się niedaleko San Sebastian, spędził w klubie prawie dziesięć lat jako piłkarz. Zna go od dziecka i kocha całym sercem. Oddał mu także całą karierę trenerską. Do drużyny A awansował z B. Drogę szkoleniowca przebył jak piłkarski junior – od młodzika do seniora. Na wywiady lubi odpowiadać w języku baskijskim, czuje się wtedy komfortowo. Kibice „La Realu” go pokochali. Za to, że „pozostał człowiekiem”.
„Nigdy nie wyobrażałem sobie tego, że będę trenerem pierwszego zespołu. Nie to było moim celem. To wszystko jest konsekwencją i owocem wysiłku .Było dla mnie jasne, że bez ciężkiej pracy nigdzie nie zajdę.” – powiedział Imanol Alguacil w wywiadzie z „El Desmarque”.
Żołnierze trenera
Mikel Oyarzabal. Znana postać dla każdego kibica ligi hiszpańskiej i nie tylko. Ma 23 lata i za sobą już ponad 200 występów w Primera Division w barwach Sociedad. Jest na boisku jak przewodniczący w jedenastoosobowej klasie. Kiedy ktoś nie wie, co zrobić z piłką, podaje ją do Mikela. On wtedy bierze odpowiedzialność na siebie. Strzela, asystuje, kreuje. Jednym słowem – dowodzi. Prawdziwy kapitan zespołu. Przypomnę, ma dopiero 23 lata. Niewielu o tym wie, ale w Hiszpanii jest znany jako „Pie Grande”, czyli „wielka stopa”. Przy wzroście 1,81m jego rozmiar buta to aż… 47.
Mikel Merino i David Silva. Generałowie w pomocy. Dzięki nim wszystko w grze jest płynne – takie, jak chce tego Imanol. Są to zawodnicy, którzy mają znakomity przegląd pola. Ich czytanie gry stoi na najwyższym poziomie. Idealnie odnajdują się w grze jeden na jeden. Typowi hiszpańscy pomocnicy. Tyle że o niebywałych umiejętnościach technicznym. Silvę znamy z Premier League – jakość sama w sobie. Nie trzeba dużo opowiadać o tym piłkarzu. Po prostu „El Mago”. Inaczej sprawa wygląda z Merino. Po odbiciu się od Borussii Dortmund, mało kto w świecie piłkarskim o nim pamięta. A szkoda. W Sociedad wyrósł na człowieka, bez którego gra się klei dużo gorzej. Jest jak najważniejszy puzel w układance. Jeśli go nie ma, cały obrazek wygląda źle. Na ten moment to jeden z najbardziej niedocenianych piłkarzy w Hiszpanii. Na szczęście jego znakomita dyspozycja nie umknęła Luisowi Enrique, który umożliwił mu debiut w reprezentacji narodowej.
Alexander Isak. Kolejny zawodnik, który po odejściu z Dortmundu rozkwita w lidze hiszpańskiej. W tym sezonie gra na zmianę z doświadczonym Willianem Jose, ale jeśli dalej będzie się rozwijał tak, jak teraz, to może nie mieć okazji być żelaznym numerem jeden na pozycji napastnika w Sociedad. Dlaczego? A no dlatego, że jakiś większy klub może go stamtąd wyjąć.
Niespełnione marzenia w poprzednim sezonie
Może już ktoś napisał podobny tekst podczas kampanii 19/20. Wtedy też „Txuri-urdin” wyglądali wspaniale i można się było nimi zachwycać. Do czasu. Przed wybuchem pandemii koronawirusa byli na miejscu premiowanym grą w Lidze Mistrzów. Mieli wszystko – drużynę grającą wspaniały futbol, zawodników w dobrej formie, punkty w tabeli. Można powiedzieć, że dla Realu było to „życie, jak w Madrycie”. I wtedy spadła na nich trzymiesięczna przerwa od gry w piłkę. W okresie postcovidowym to już nie była ta sama drużyna. Grali powoli, grali źle, byli nieskuteczni. Wszystko się posypało jak Polska po przywilejach szlacheckich. Potrafili zwyciężyć tylko z cienkim Espanyolem i pod koniec sezonu z nie walczącym o nic Villarrealem. Koniec końców skończyli na szóstym miejscu z kwalifikacją do fazy grupowej Ligi Europy. Był niedosyt.
„Remontada”
Po niedługiej przerwie międzysezonowej powrócili. Jeszcze lepsi. Jeszcze bardziej kompletni. I są jeszcze wyżej w tabeli. Lider to coś, o czym mogą w Sociedad mówić z dumą. Wiadomo, że Atletico, które ma dwa zaległe mecze może ich przeskoczyć, ale nikt w San Sebastian nie patrzy na to w ten sposób. Oni cieszą się futbolem, potrafią dominować przeciwników i narzucać swój styl gry. Kto wie, może zobaczymy ich w przyszłym sezonie w najlepszych rozgrywkach świata – Lidze Mistrzów. Są na dobrej drodze do osiągnięcia tego celu. Teraz już nagła przerwa w rozgrywkach im raczej nie grozi. Mogą w spokoju zająć się pracą i doskonaleniem tej już i tak znakomicie działającej maszyny sterowanej przez Imanola Alguacila.
Autor: Dawid Lampa