Koronawirus na ratunek piłce nożnej?

Jak mówi ludowe przysłowie, gorzki lek najlepiej leczy. Czy pandemia może okazać się katharsis dla piłki nożnej? Czy zgubne konsekwencje „przekomercjalizowania” mogą być wymazane gumką pandemii? Co nas czeka, kiedy to wszystko się unormuje, a piłkarze wszystkich lig wrócą na dobre na boiska?

 

Houston, mamy problem?

 

Pozwoliłem sobie na nieco kontrowersyjny wstęp. Wszak szukanie plusów obecnej sytuacji jest dość osobliwym podejściem. Po pierwsze zdefiniujmy problem. Czy piłka nożna ma problem, jak to ująłem powyżej, w radosnym słowotwórstwie „przekomercjalizowania”?

Tegoroczna Liga Mistrzów jest nie tylko wyjątkowa ze względu na przekładane spotkania. W grudniu okazało się, że do fazy pucharowej tegorocznych rozgrywek dobrnęły drużyny tylko z pięciu największych lig Europy. Do tej pory mniejsze ligi potrafiły przepchnąć do najlepszej szesnastki pojedynczych rozbójników, rzucających raczej mniej, niż bardziej udanie wyzwanie krezusom z „Wielkiej Piątki”. W tym roku już się nie udało. Schemat jest prosty, najwięksi narzekają, że drużyny z mniejszych lig nie są w stanie nawiązać poważnej walki w Europie. Skoro nie są w stanie, to trzeba ograniczać dla nich miejsca w Lidze Mistrzów. Skoro ucinamy miejsca i pieniądze, to rozwarstwienie się nasila. Skoro jeszcze bardziej nie dają sobie rady, to znowu ucinamy szanse dla drużyn z biedniejszych lig. I tak kółko się toczy od 20 lat. Krok po kroku, step by step idziemy ku „Superlidze”.

Owszem, w tym momencie zapewne chór kibiców zakrzyknie: „Ajax Amsterdam!”. Osobiście jednak uważam, że jego wjazd do zeszłorocznego półfinału to tylko wyjątek. Ten wyjątek, o którym inne ludowe przysłowie mówi, że potwierdza regułę.

Warto zdać sobie sprawę, że komercjalizacja jak większość rzeczy tego świata poza zaletami, ma również wady. Fantastycznie, że piłka nożna staje się produktem globalnym, że bawi się w nią coraz więcej osób. Problem polega na tym, że większość z nas kibiców staje się obserwatorami. Wielcy i potężni zabrali najlepsze zabawki, w zamian oferując nagrodę pocieszenia – piłkę reprezentacyjną. I to też na swoich warunkach. Oczywiście, możemy sobie wybrać klub z drugiej części Europy, bądź świata (punkt widzenia dla osób z innych kontynentów niż nasz). I bardzo się oszukiwać, że w dobie globalnej światowej wioski czujemy z nim nieprawdopodobną więź. Prawda jest jednak taka, że jest on tylko marnym zamiennikiem na czas degrengolady bliższych nam, lokalnych klubów. Brakuje mi Fergusonów, Tottich i Buffonów. Wielka piłka staje się wydmuszką naszpikowaną Neymarami. Także moim skromnym zdaniem problem jest.

Wielkie pieniądze to nie tylko wielkie transfery, to także wielkie imprezy. Rosja, Katar, Azerbejdżan to koronne przykłady organizatorów turniejów mistrzowskich splamionych brudnymi uczynkami. Piłka zabrana kibicom, a podarowana miliarderom z wątpliwym świadectwem moralnym. Wszyscy widzieli katarskie Mistrzostwa Świata w lekkiej atletyce. Piękny stadion o pustych trybunach. A do wypełnienia była tylko jedna arena, za 2 lata będzie ich kilka. Wszystko organizuje kraj wielkości województwa świętokrzyskiego bez najmniejszych piłkarskich tradycji. Natomiast Portugalia po zorganizowanym Euro 2004 przez lata podnosiła się z kryzysu i chyba nie podniosła się do dziś. Doszliśmy do granic absurdu i choć wszyscy to czują, to brnęliśmy w to dalej.

 

Co dalej?

 

Nieuchronnie nadciągający kryzys najpewniej najbardziej odciśnie się w miejscach, gdzie wydawane pieniądze są po prostu rodzajem zachcianki. Natomiast kupowanie piłkarzy za nieprawdopodobne sumy takim rodzajem zachcianki jest. Nie wiem, jak dalece transferowe szaleństwo ograniczy się w najbliższych latach, ale wśród dziesiątek różnych scenariuszy istnieje ten, w którym coś się zmieni na lepsze. Kluby przestawią się z zakupów na szkółki, co spowoduje, że znacznie przyjemniej będzie nam się utożsamiać z poszczególnymi drużynami. Możliwe niestety też, że rynek transferowy zmieni się na gorsze. Małe i średnie kluby oparte na przychodach z dnia meczowego oraz lokalnych mecenasach rozsypią się do końca. Natomiast pewny byt zapewnią sobie tylko wielcy z globalnymi sponsorami na zapleczu. Wobec tak osłabionej pozycji średniaków, będzie potrzebny już tylko mały krok (ostatni?) w stronę „Superligi”.

Podobnie z dużymi piłkarskimi imprezami. Możliwe, że w szranki o organizację takowych będą stawać głównie narody z już przygotowaną infrastrukturą. To ten pozytywny obrót spraw. Tyle tylko, że UEFA i FIFA musiałaby zacząć bardziej spoglądać na kibiców niż na pieniądze. A przecież równie prawdopodobny jest scenariusz, w którym to właśnie tylko dyktatorzy będą stawali w rywalizacji o wielkie imprezy. Bo tylko oni będą mogli zlekceważyć wolę ludu i wbrew wszystkiemu organizować wielkie przedsięwzięcia skazane na straty finansowe ich kraju i na zyski wcześniej wspomnianych UEFA i FIFA.  

 

To jak będzie towarzysze, pomożecie?

 

Tym wszystkim, co napisałem powyżej, nie chcę nawoływać do powrotu do amatorskiej piłki (swoją drogą nawet w dobie amatorskiej piłki wielkie imprezy często organizowali zbrodniarze lub co najmniej szkodnicy). Nie chcę mówić, że kiedyś to było, a teraz to nie ma. Próbuję tylko skłonić do refleksji.

Otwiera się właśnie okno pogodowe na małą futbolową rewolucję. Od nas, kibiców, działaczy i dziennikarzy zależy, w którą stronę będą to zmiany. Da się przeorientować futbol na inne tory i może właśnie teraz jest szansa? Można przecież właśnie teraz podkręcić finansowe fair play wobec nadchodzącego kryzysu. Spróbujmy do tego rozdawać wielkie imprezy, tym za którymi stoi już przygotowana infrastruktura (a co za tym idzie, najpewniej również tradycja piłkarska). Jeszcze inne przysłowie mówi przecież, że należy kuć żelazo, póki gorące. A żelazo wydaje się teraz gorące jak nigdy wcześniej. Na tylu polach pandemia zostawi zgliszcza. To już wiemy. Głupio byłoby nie skorzystać z sytuacji, żeby choć na małym odcinku przyniosła uzdrowienie, jeśli jest taka okazja, prawda?

Zobacz także: Tego słuchaj pasjonacie. Opis wszystkich audycji RadiaGOL!

 

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze