Kołem po sporcie: Żużlowa oryginalność

Na pierwszy rzut oka, w speedway’u zawsze chodzi o to samo. Czterech facetów ściga się na motocyklach bez hamulców, a któryś z nich okazuje się najlepszy. Niby proste, a jednak nie do końca. Żużel smakuje różnorodnie w zależności od okoliczności. Zdążyłem już przekonać się, że na każdym stadionie silniki brzmią inaczej. Nawet jupitery nie świecą w identyczny sposób. Każde miejsce wyróżnia się specyficzną magią, choć czasami przyciąga również trudne do wypędzenia demony. Najważniejszy pozostaje jednak tor, który decyduje o jakości widowiska. Kibice lubią wracać na dobrze znane im areny, ale od czasu do czasu potrzebują też podróży w nieznane.

Szansę na oryginalną żużlową eskapadę stworzyły zawody na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Działo się to dokładnie w 764. rocznicę urodzin Marco Polo, czyli faceta, który o odkrywczych i przełomowych wyprawach wiedział całkiem sporo. Widocznie tak miało być. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że organizacja turnieju żużlowego w takim miejscu jest wyrazistym krokiem naprzód. Tradycyjne areny zachowują swojski i niepowtarzalny klimat, ale czasami warto zmienić otoczenie i zasmakować czegoś niestandardowego. Ponoć dobrze wpływa to na zdrowie, a przy okazji można poszerzyć horyzonty. Co prawda Szwedzi za żadne skarby nie oddadzą swoich porośniętych trawą trybun, na których można rozstawić leżak i rozpalić grilla, a Polacy z sentymentem wrócą na bliski sercu lokalny stadion, nawet gdyby jego infrastruktura przeraźliwie wołała o pomoc. To nie zmienia faktu, że czasami chcemy skosztować egzotycznych wakacji i zamieszkać w pięciogwiazdkowym hotelu.

Wyjątkowe miejsce

Finał TAURON SEC był jedną z najbardziej wyczekiwanych imprez w żużlowym kalendarzu. Mistrzostwa Europy po raz pierwszy w historii pojawiły się na sztucznie układanym torze. Za ułożenie nawierzchni tym razem odpowiadali Polacy, a nie znany z Grand Prix Ole Olsen. Legendarny „Kocioł czarownic” wracał w blasku niesamowitych liczbowych odniesień. 45 lat temu Jerzy Szczakiel, jako pierwszy Polak w historii, został tu najlepszym żużlowcem świata, natomiast ostatnie zawody na Stadionie Śląskim odbyły się przed piętnastoma laty. Nie było lepszego momentu na reaktywację żużlowego widowiska. Przepełnieni wspomnieniami z Indywidualnych i Drużynowych Mistrzostw Świata, a także czempionatu parowego, wypatrywaliśmy najlepszych żużlowców Starego Kontynentu. Skąpani legendą Ivana Maugera czy Hansa Nielsena, wpuściliśmy tu nowe pokolenie, głodnych sukcesu zawodników. W takich chwilach historia pisze się na naszych oczach.

fot.: Ewelina Włoch

Co ciekawe, 15 września, czyli w dniu rozgrywania chorzowskiego turnieju, obchodziliśmy w Polsce Dzień Opakowań. Zapewne to czysty przypadek, jednak zgodzimy się, że wyjątkowo zgrabna data na zorganizowanie tak opakowanego od strony medialnej i organizacyjnej żużlowego eventu. Imprezę na Stadionie Śląskim otworzył pochód orkiestry, co od razu narzuciło kontekst wyjątkowego wydarzenia. Niestety zawody początkowo nie grały w równie sprawnym rytmie. Zaczęło się od potężnego karambolu i przerywanych startów. Znane powiedzenie głosi, że przez cierpienia można dojść do gwiazd. Potem nie było już komplikacji, więc coś w tym musi być. Stadion Śląski na pewno zasługuje na żużlowe docenienie. Potwierdzeniem jest frekwencja i żywiołowa reakcja publiczności, zwłaszcza na popisy lokalnego matadora, Kacpra Woryny. Poza tym legendarny obiekt doskonale komponuje się z żużlowym owalem. Całość wygląda bardzo efektownie i rozpala zmysły sympatyków czarnego sportu.

Współczesne konteksty

Niesamowita oprawa to jedno, ale organizatorzy popisali się też doborem oryginalnych pucharów. Czołowa trójka chorzowskiego turnieju, czyli Leon Madsen, Antonio Lindbaeck i Kacper Woryna, otrzymała coś na podobiznę żużlowych tłumików, przyspawanych do łańcucha. Nie mówiąc o trofeum dla Indywidualnego Mistrza Europy, które zostało wykonane z części motocyklowych. Zaprojektował je Brytyjczyk Shane Martin. Centralnym elementem konstrukcji był wielki tłok, natomiast przecięta na pół zębatka służyła za uchwyty do podniesienia pucharu. Całość mierzyła ponad pół metra i ważyła 17 kilogramów. Efekt piorunujący. Każda wielka impreza powinna wyróżniać się efektowną nagrodą dla zwycięzcy. To musi być przedmiot pożądania, za którym stoi konkretna legenda. Przecież zawodnik wpisze w to swoje wspomnienia.

fot.: Ewelina Włoch

Najwięcej pozytywnych wrażeń z występu na Stadionie Śląskim odnotowali zapewne Leon Madsen, Jarosław Hampel i Robert Lambert, czyli medaliści Indywidualnych Mistrzostw Europy. Patrzę na tę grupkę i dochodzę do wniosku, że zapewnia nam ciekawy przegląd żużlowego pola. Złoto dla doświadczonego rajdera, atakującego światową czołówkę, srebro dla zaprawionego w bojach jeźdźca, odbudowującego się na arenie międzynarodowej, a brąz dla młodziaka, celującego w żużlowe szczyty. Ktoś powie, że przed zawodami czołówka wyglądała identycznie, więc nic się nie zmieniło. Zgoda, ale droga do medali nie była łatwa i przyjemna. Madsen co prawda gnał po swoje, ale Hampelowi i Lambertowi grunt palił się pod nogami. Rywale atakowali, a oni musieli się bronić. Tuż za podium znaleźli się przecież Mikkel Michelsen i Antonio Lindbaeck. Ciekawie było też z Emilem Sajfutdinowem, który miał się bić o medal, a wypadł z czołowej piątki. Dramaturgii nie zabrakło.

fot.: Ewelina Włoch

Początek drogi

Speedway na Stadionie Śląskim z pewnością stanie się rozdziałem, do którego będziemy dopisywać kolejne wersety. Widząc magię tego miejsca, trudno byłoby wypuścić je z żużlowych sideł. Od samego widowiska oczekiwaliśmy nieco więcej, jednak zrażanie się na tym etapie należałoby uznać za mało racjonalne. Pamiętajmy, że dla promotorów Indywidualnych Mistrzostw Europy okres ciężkiej pracy na pewno się nie kończy. Na wartościowe recenzje i konkretne analizy dopiero przyjdzie czas. Wciąż mamy za mało materiałów, by pokusić się o jednoznaczne wnioski. To tak jakby oceniać mecz żużlowy i formę poszczególnych zawodników po pierwszej serii startów. Niektórzy to preferują, ale ja strasznie tego nie lubię i staram się poczekać na efekt końcowy. Dzięki temu spojrzenie staje się pełniejsze, a ocena nabiera rzetelności. Tegoroczny finał TAURON SEC był zaledwie pierwszym krokiem ku reaktywacji żużla na chorzowskiej ziemi. Poza tym Polacy dopiero uczą się techniki układania sztucznych torów i zgłębiają tajniki tej niełatwej sztuki. Właśnie rozpoczęli proces zbierania doświadczenia, które ma procentować w przyszłości. Wejście zaliczyli bardzo dobre, więc niebawem mogą sięgnąć po coś więcej…

fot.: Ewelina Włoch

Stadion Śląski jeszcze nie raz zagości w żużlowym kalendarzu, a włodarze i współpracownicy One Sportu staną przed kolejnymi szansami zbudowania jednorazowego toru żużlowego i pokazania swojego potencjału. Teraz trzeba pozwolić im pracować. Pojawiają się pierwsze wnioski i przemyślenia, a projekt ma być rozwijany i usprawniany. Nikt nie będzie spoczywał na laurach, bo liczy się progres. Tak jak u sportowca, który chce być lepszy, co nie znaczy, że wcześniej nie dobił do wysokiego poziomu. Zawody w Chorzowie nie rozczarowały. Spodziewaliśmy się więcej walki na dystansie, ale Polacy otworzyli się na nowatorskie dla nich przedsięwzięcie, a do Indywidualnych Mistrzostw Europy znowu wprowadzili niespotykaną dotąd jakość. Wszyscy pamiętamy rozrywające się i niebezpieczne sztuczne tory, obowiązujące przed laty w Grand Prix czy niepotrzebną, pozasportową otoczkę, która narosła wokół debiutu Stadionu Narodowego w Indywidualnych Mistrzostwach Świata. Tym razem nie było podobnych obrazków. Fundament okazał się solidny, więc budowla może piąć się w górę znacznie szybciej.

fot.: Ewelina Włoch

Finał TAURON SEC jawił się jako podróż w nieznane. Jadąc do Chorzowa, nie wiedzieliśmy czego możemy się spodziewać. Mimo tego, czuliśmy podekscytowanie. Na szczęście nie trafiliśmy do dżungli, w której trudno się rozeznać, bo nie obowiązują żadne zasady. Dotarliśmy do tętniącej życiem żużlowej ostoi, gotowej ugościć nas na dłużej. Z pewnością skorzystamy przy okazji następnych zawodów na Stadionie Śląskim. Znowu będziemy poznawać niestandardowy smak speedway’a, a przy okazji przekonamy się jakie zmiany zaszły w ostatnich miesiącach. W sporcie nie ma nic gorszego niż zastój i przyspawanie do schematów. Stawiając na oryginalność, jesteśmy w stanie tchnąć w machinę nowe życie. Dzięki temu całość na pewno będzie szła do przodu, a o to przecież chodzi.

Karol Śliwiński

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze