Wypad do Arnhem pokazał mi, jaka przepaść dzieli te najbardziej znane drużyny holenderskie od tych, które są dla Holendrów tak samo ważne jak przeciętne zespoły Ekstraklasy.
Sama podróż, jak zwykle, bardzo przyjemna. Kolej holenderska w niczym nie przypomina dobrze mi znanych środków lokomocji ze znakiem PKP, które powinny wymrzeć wraz z upadkiem komunizmu w Polsce. Słoneczna aura, delikatny wiatr, uśmiechnięci ludzie, a żeby polepszyć sobie nastrój, włączyłem w telefonie składankę rapową z zachodniego wybrzeża USA. Przez jakiś czas, miałem kalifornijską plażę w samym centrum Geldrii.
Po dojechaniu do stacji Arnhem Central, trzeba było przesiąść się w autobus, który wiózł bezpośrednio pod stadion GelreDome. Ale nie ma nic za darmo i nakazano mi becelować 5,50euro (skandal, ostatnio było 5). Później już tylko 5 minut i zajechaliśmy pod jedną z aren EURO 2000. Tym razem chciałem lepszy widok, więc udałem się w kierunku trybuny wschodniej, a nie, jak zazwyczaj, północnej. Przed wejściem czekały na mnie aż dwie kontrole (mecz z Ajaxem, czyli może być różnie). Najpierw kontrola biletowa przed samą bramką. Miałem do wyboru łysiejącego, starszego pana lub niską uśmiechniętą, jasnowłosą niewiastę. Zgadnijcie, do kogo się udałem.
Myślałem, że to tylko rutyna, ale po chwili usłyszałem pytanie „Za kim jesteś?”. Odparłem, że za Vitesse. Moja odpowiedź nie była przekonująca, więc padło pytanie „Na pewno?”. Rzekłem, że to nie jest mój pierwszy mecz na tym stadionie i żeby się o mnie tak bardzo nie martwić. Uśmiech za uśmiech i mogłem iść dalej (nie napiszę, co mi wtedy przyszło do głowy, bo…za wcześnie na to). Przechodząc przez bramkę (w zasadzie przeciskając się przez nią, te bramki tworzą chyba dla podludzi), kolejna kontrola. Tym razem starsza pani, która musiała mnie, mówiąc kolokwialnie, wymacać od góry do dołu. Jaka uradowana była, gdy usłyszała, że jestem z Polski (może lubi historię II Wojny Światowej, kto wie). Wreszcie mogłem wejść na stadion, wyszukać miejsce i zasiąść czekając na hit kolejki.
Pełen stadion, pełna mobilizacja (zwłaszcza w sektorze gości, matko jedyna, jak oni się darli). Wiedziałem tylko, że trzeba będzie się pilnować, bo wyczuwałem delikatną nutę fanatyzmu u niektórych fanów Vitesse. Standardowo, przed rozpoczęciem każdego meczu w GelreDome, wdłuż trybun tradycyjnie musiał przelecieć orzeł, symbol Arnhem. Orzeł po chwili wylądował i można było zaczynać. No i zaczęli, ale nie w tę stronę, co większość chciała. Najpierw Ziyech, niedługo później Huntelaar. Szok i niedowierzanie. „Orły” wychodziły z kontrą i…tyle, bo żaden z graczy miejscowych nie potrafił strzelać do bramki. Co innego Tadić, trafiając na 0:3. Po kwadransie, gra była skończona. Na miejscu trenera Słuckiego kupiłbym litra Wyborowej i słoik ogórków na uspokojenie.
W drugiej połowie zawodnicy postanowili sobie pobiegać. Nic klarownego i sensownego to nie dawało, bo Ajax czuł wajba, miał wsparcie kibiców (i to jakie). Zastanawiałem się, co kilkanaście tysięcy fanów Vitesse miało w głowach przez całe spotkanie? Czy zajadając się frykadelkami i frytkami trafiło do nich, po co przyszli na stadion? Chyba nie. Żeby nie było, holenderscy kibice do najbardziej kulturalnych nie należą. Gdy Lasse Schoene podchodził do narożnika blisko trybuny, na której byłem, jeden z kibiców puścił taką piękną wiązankę (z tego co udało mi się zrozumieć): „Shoene, Ty k…sie pi…olony! Stary Cię w d…ę j…ł Ty duńska k…wo!”. Dzieci uczą się od najmłodszych lat.
Jak na ironię, Ajax nie skończył gry. Wyjście Ziyecha na wolne pole, dogranie do Huntelaara, strzał i gol. Problem w tym, że ten pierwszy był na spalonym, ale sędzia liniowy wypatrywał pewnie jakiejś dziewoi (a było ich trochę), więc ta sytuacja mu umknęła. Weryfikacja sprawiła, że decyzja została zmieniona, tylko po chwili „Joden” wykonali podobną akcję. Tym razem do Huntelaara podawał Tadić, który nie był na spalonym i zrobiło się 0:4. Ciekawe, że gospodarze przypomnieli sobie, jak się strzela na 5 minut przed końcem meczu. Mieli pecha, bo Onana był nie do pokonania tego popołudnia. Szok, chociaż może tak miało się to skończyć. Ajax to wciąż Ajax, zadufani w sobie, ale potrafiący grać dobrze. Szkoda tylko, że Vitesse zapomniało, z kim mieli grać. Taka błazenada przekonuje, że górna część tabeli Eredivisie nie jest pisana „Orłom”, chociaż dwa ostatnie sezony temu przeczyły. Takie życie. Dobrze, że chociaż nie padało i sklepy były otwarte (pozdrawiam pana ministra).
Bartek Misztal