Kołem po sporcie: Dla beki wszystko! A myślicie o konsekwencjach?

„Jestem zażenowany!” – takie słowa zdarza się powtarzać naszemu redaktorowi naczelnemu. Nie słyszymy tego przesadnie często, ale oznacza to co najmniej tyle, że czymś mu podpadliśmy i zasługujemy na delikatny opiernicz. Dzisiaj pozwolę sobie zacytować to stwierdzenie, ponieważ jestem zażenowany postawą znacznej części żużlowego środowiska kibicowskiego. Hipokryzja zawładnęła nim od stóp do głów. Dla chwili internetowej przyjemności jesteśmy w stanie zrobić wszystko, a jednocześnie nie zastanawiamy się, jakie niesie to ze sobą konsekwencje. Naprawdę nie zdajecie sobie sprawy, że takim zachowaniem zatruwacie życie zawodników, a w wielu przypadkach zamieniacie je w prawdziwe piekło?

Dopiero co przeżywaliśmy szok po samobójczej śmierci Tomasza Jędrzejaka. W tym czasie pojawiło się mnóstwo doskonałych artykułów z zakresu psychologii i mechanizmów rządzących ludzką sferą mentalną. Nie ukrywam, że chłonąłem jak gąbka, bo najzwyczajniej w świecie mnie to interesuje. Jestem zafascynowany, a jednocześnie przerażony, jak potężną siłą dysponuje nasza psychika. Niektórych zagadnień nie potrafimy pojąć. W tym wszystkim na pierwszy plan wysuwała się kwestia depresji. Padło wiele słów, które dawały do myślenia. Oczywiście wszyscy jednoczyli się w obliczu dramatycznej chwili. Łudziłem się, że może tym razem pójdą za tym jakieś dalekosiężne wnioski. Żużlowa rzeczywistość boleśnie sprowadziła mnie na ziemię.

„Prawo” kibica

Nie minął tydzień, a światło dzienne ujrzała alkoholowa wpadka Oskara Bobera. Oczywiście nie pochwalam zachowania młodego reprezentanta Speed Car Motoru Lublin. Uważam je za karygodne i niedopuszczalne, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że żużlowcy powinni być poddawani obowiązkowym testom na obecność alkoholu we krwi. Kierowcy autobusu też nikt nie wypuści w trasę wycieczki bez wcześniejszego skontrolowania jego trzeźwości. Ale wracając do tematu, czy takie zachowanie Bobera upoważnia do polowania na czarownice i ciśnięcia z zawodnika regularnej beki?  „Internety” wrzały. Memy sypały się jak z rękawa, jeden za drugim. Internauci zaczęli się ścigać, kto zrobi najlepszą sztukę. Najwyraźniej nie pomyśleli, że Oskar może to zobaczyć. Nie wiadomo jaka byłaby reakcja. Albo machnąłby ręką i poszedł dalej, albo zacząłby to przeżywać. Ktoś powie: Co mnie to obchodzi, skoro na własne życzenie wpędził się w ten bajzel? Racja, ale jest tego świadomy i sam spuścił na siebie najpoważniejszą karę. Nie trzeba mu o tym przypominać, choć tak byłoby najłatwiej, a pewnie też najzabawniej.

fot.: Róża Koźlikowska

Jedziemy dalej. Jakiś czas temu Falubaz Zielona Góra wysoko przegrał w Grudziądzu i w konsekwencji stracił punkt bonusowy. To spotkanie kompletnie nie wyszło Grzegorzowi Zengocie, który nie zdobył ani jednego punktu. Po meczu został obrzucony takimi obelgami, że aż uszy więdły. Nie spodziewałem się tego po sympatykach Falubazu, tym bardziej, że przez długi czas wspierali zawodzącego Piotra Protasiewicza. Dawali tym przykład na całą żużlową Polskę. Tym razem zachowali się inaczej i to w stosunku do własnego wychowanka, na którego rzekomo czekali z utęsknieniem. Łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Niedawno przekonał się o tym również Chris Holder. Australijczyk zawalił torunianom mecz we Wrocławiu, który mógł przedłużyć szansę na awans do fazy play-off. Od razu rozpętała się burza. Sentymenty poszły na bok, pomimo tego, że facet od jedenastu lat ściga się w Grodzie Kopernika. Co ciekawe, tydzień później pojechał znacznie lepiej i był jednym z ojców wysokiego zwycięstwa nad Cash Broker Stalą Gorzów. Kibice od razu zmienili optykę i zaczęli twierdzić, że w zasadzie mógłby zostać na kolejny sezon. Śmiechu warte. O presji, wybujałych oczekiwaniach i zmienności kibicowskich nastrojów ostatnio mówił też Sławomir Dudek, ojciec Indywidualnego Wicemistrza Świata, Patryka Dudka. Wyraźnie dał do zrozumienia, że taka atmosfera męczy i jest trudna do wytrzymania.

Odszukaj człowieka

Nawarstwiłem przykładów, ale czas na konkluzję. Obserwowane zjawiska są jednym z największych paskudztw, jakie dostrzegam we współczesnym świecie. Należy robić wszystko, aby je eliminować. Pamiętajcie, że to zależy wyłącznie od nas – ludzi żyjących żużlem i pasjonujących się wyścigami na motocyklach bez hamulców. Recepta wydaje się bardzo prosta. Przestańmy traktować zawodników jak pozbawione uczuć roboty i maszynki do masowej produkcji punktów! Zacznijmy dostrzegać w nich ludzi! Pod wielkim kaskiem skrywa się ktoś taki jak Ty, twój brat, sąsiad czy nieznajomy mężczyzna przechodzący ulicą. Każdy z żużlowców jest sportowcem i stara się osiągać nieprawdopodobne rzeczy, ale przy okazji ciągnie za sobą własną historię i osobiste przemyślenia, które nie są widoczne na pierwszy rzut oka. Na co dzień zmaga się z takimi samymi problemami jak Ty – za co utrzymać siebie i rodzinę, co zrobić, żeby nie nawalić, gdzie spędzić dzień wolny od pracy, co zjeść na obiad. Wielokrotnie przekonujemy się, że twardym gladiatorem jest przede wszystkim na torze. Poza nim ma chwile zwątpienia, przygnębienia i smutku. Nawet w takiej sytuacji „bohaterscy” hejterzy potrafią dolać oliwy do ognia. Żadna najtwardsza psychika nie zniesie zmasowanej krytyki i sponiewierania, tym bardziej jeśli negatywne sygnały docierają nie tylko z własnej głowy, ale też z internetu i otoczenia zewnętrznego. Wierzcie, że zawodnik po kiepskim meczu nie usiądzie i nie powie: „Ale było fajnie”. Zamiast tego, będzie przeżywał i zastanawiał się co poszło nie tak.

Zastanów się, co robisz

Postawmy się w sytuacji takiego żużlowca i jego najbliższych. Wyobraź sobie, że ktoś szkaluje Twojego syna, brata, ojca. Przyjemnie? Nie sądzę. Od razu uruchamiają się mechanizmy obronne. Teraz pomnóżcie to razy pięć, razy dziesięć, razy pięćdziesiąt, a mniej więcej zrozumiecie sytuację hejtowanego sportowca. Masakra, nie? Mam nadzieję, że to widzicie. Nie odbieram nikomu prawa do krytyki czy odczuwania żalu względem jakiegoś zawodnika. Jeśli jego postawa na torze lub poza nim na to zasługuje, czasami nie ma wyjścia, ale nikt nie broni robić tego w sposób cywilizowany. Kiedy masz jakiś problem wobec drugiej osoby, to rzadko stajesz naprzeciw niej i krzyczysz szczerze co ci leży na wątrobie. Zdarza się, ale najczęściej następuje to pod wpływem silnego i niespodziewanego impulsu. Zwykle bierzemy kogoś na bok, upewniamy się, że nikt nas nie słyszy i dyskutujemy o nielubianym osobniku. Potocznie nazywa się to obrabianiem komuś tyłka, czego rzecz jasna nie pochwalam, ale żałuję, że wobec sportowców nie stać nas na podobną dyskrecję i ogładę. Może wtedy nie musieliby zaprzątać sobie głowy potężnym jadem spływającym na nich z każdej strony.

fot.: Róża Koźlikowska

To samo tyczy się dziennikarzy. Często mówi się, że w tekstach najłatwiej jest krytykować i wytykać błędy, a tak naprawdę powinno być najtrudniej. Dlaczego? Bo uderzamy w człowieka, klepiąc coś na klawiaturze, podczas gdy on może przeżywać prawdziwy dramat i kolejne załamanie nerwowe. Dlatego zawsze przyda się jakiś pozytyw. Wielokrotnie staram się szukać światełka w tunelu, żeby nie zostawiać czytelnika w oparach mroku i dramatu. Dla sportowców najlepiej byłoby gdyby w ogóle tego nie czytali. Ale czytają i tego nie przeskoczymy. Zamiast tego, możemy świadomie selekcjonować komunikaty, na jakie trafią. Nie da się wyeliminować krytycznego oglądu sytuacji. Na tym między innymi opiera się racjonalne podejście do rzeczywistości, ale nie trzeba tego przesadnie potęgować i z każdej strony wbijać kolejnej szpilki. Tym bardziej, jeśli zamienia się to w chamstwo i zwykłą prześmiewkę.

Karol Śliwiński

 

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze