Po wrześniowych meczach, aby coś pozytywnego powiedzieć o reprezentacji Polski, trzeba być niezwykle wyrozumiałym i empatycznym człowiekiem. Prawda też jest taka, iż poza kilkoma przebłyskami na przykład w Bolonii w debiucie Brzęczka czy w czerwcu na Narodowym z Izraelem, nasza kadra nie prezentuje się prawie wcale. Nie ma stylu i jakości, ale to widzi każdy, kto jest choć w małym stopniu obiektywnym kibicem. Jeśli nieco ponad 3 lata temu po EURO 2016 byliśmy bardzo blisko wielkiego świata, pełnego gwiazd, przepychu i czerwonych dywanów, teraz znów błąkamy się po wiejskich dożynkach.
O Jerzym Brzęczku gorzej pisać się już nie da. Praktycznie każdy tekst pojawiający się w internecie to wiadro pomyj, krytyki i ironii, a obecny selekcjoner stał się także obiektem kpin i memów. Z jednej strony ciężko go bronić, bo pomeczowe wywiady i konferencje często zakłamują rzeczywistość. Sytuacja z Piotrem Zielińskim, któremu „musi coś przeskoczyć w głowie”, wydaje się być kuriozalna. Może gdyby Brzęczek był następcą Franciszka Smudy, to ta wypowiedź na nikim nie zrobiłaby szczególnego wrażenia, bo jaki „Franz” język ma, każdy wie. Z drugiej strony do teraz broniły go wyniki, 4 mecze, 4 wygrane. Choć bardzo często oczy bolały, z suchymi faktami się nie dyskutuje. Szambo się wylało tuż po końcowym gwizdku meczu z Austrią. Bo czy gramy zbyt przewidywalnie? Tak. Czy mamy problem z kreowaniem akcji? Tak. Czy jesteśmy nieskuteczni? Również tak. Lecz w końcu nasuwa się pytanie: Czy Jerzy Brzęczek powinien być zwolniony?
Trener „do odstrzału”?
Uważam, że jeszcze nie w tym momencie. Fakt, selekcjonerowi nie idzie, ma pod górkę na każdym kroku, a im więcej mówi, tym gorzej dla niego. Natomiast nadal ma do zrealizowania pewny cel i jest na dobrej drodze, żeby go osiągnąć. Jego ewentualna dymisja mogłaby bardziej zaszkodzić niż pomóc, bo zostawiłby kadrę nieuporządkowaną, chaotyczną, w rozgrzebanej piaskownicy. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że na EURO 2020 czekają nas 3 mecze i do domu – bo umówmy się, o awans na ten turniej pomimo wszystkich problemów raczej nie powinniśmy się obawiać. Może Brzęczek ma coś w zanadrzu, ma coś ekstra, ale o tym ze światem podzieli się dopiero za niespełna rok podczas turnieju? Może gdy dostanie kadrę na 3 tygodniowe zgrupowanie przez mistrzostwami objawi nam się inna drużyna i w końcu zobaczymy jego trenerski sznyt? Staram się być optymistą, choć nie wiem czy w tym przypadku ciut nie za dużym…
Następne spotkania mają być jak bieg na 100 metrów: szybkie, łatwe, niezbyt męczące i efektowne. Przynajmniej tego oczekujemy jako kibice, gdy mierzymy się z Łotwą i Macedonią Północą. Jeśli tam nam się nie powiedzie, zapewne gilotyna pójdzie w ruch, a kat nawet się nie zawaha.
Wszystko w rękach PZPN
Zbigniew Boniek ma twardy orzech do zgryzienia, ze zdaniem opinii publicznej się najprawdopodobniej zapoznał, a ona cierpliwa nie bywa. Sternik PZPN ślepy nie jest, w piłce nożnej widział za wiele i taka kopanina zadowolić go nie może. Jego pomeczowych wypowiedzi nie należy odbierać stricte poważnie, bo przecież nie wyłoży kart na stół przy dziennikarzach. Po wrześniowych wojażach Boniek bez wątpienia wziął selekcjonera „na dywanik” bo pewne kwestie trzeba po prostu wyjaśnić. To, że prezes do błędów przyznać się nie lubi, jest inną kwestią, a „odpalenie” Brzęczka byłoby jasnym sygnałem, że nawalił.
Październik będzie kluczowym czasem dla tej drużyny. Tylko 6 punktów i znacznie lepszy styl niż teraz, będą w stanie choć na chwilę zamknąć usta krytyków, których z każdą minutą przybywa. Potknięcie się na niezbyt dużej przeszkodzie i przaśny styl mogą sprawić, iż najbardziej cierpliwi i wyrozumiali kibice zmienią barwy klubowe oraz dołączą do coraz prężniej rozwijającego się zespołu „BrzęczekOUT”.
Patryk Banaszkiewicz