Pierwsza edycja Speedway of Nations przeszła do historii. W pewien sposób, choć z innym nazewnictwem i korektami w formule, reaktywowano Mistrzostwa Świata Par. Na antenach Radia Gol skomentowałem większość imprez rozgrywanych w ramach tego cyklu, bo trzy z czterech turniejów. Przyznam, że bawiłem się świetnie, co nie znaczy, że z moich ust poleją się hektolitry miodu. Jest coś co rozwala ten system od środka.
Wynik jaki jest, każdy widzi. Polacy przegrali. Gdyby wygrali, napisałbym – Dzięki Bogu! – bo mieliby święty spokój. Tyle, że święty spokój to może zapewnić teściowa, która w niedzielę nie wprasza się na obiad, a nie poważna rywalizacja sportowa. Teraz Panowie muszą to wziąć na klatę, bo niektórzy próbują ogłosić dramat narodowy. Jeden krytykuje, a drugi mu wtóruje. Prześmiewcze komentarze sypią się z rękawa, a gromy atakują z każdej strony. Dla mnie to jest poważniejszy dramat narodowy, niż fakt, że Polska zajęła trzecie miejsce i najzwyczajniej w świecie jej nie wyszło. Czy zawsze musi wychodzić? Biało-czerwonym zabrakło wyniku, a niektórym dystansu.
Ubolewam, że na pierwszym planie znowu są okoliczności, a rywalizacji sportowej poświęca się niewiele uwagi. Inna sprawa, że tak zwana otoczka tylko temu sprzyja, co jeszcze bardziej nakręca koło zamachowe. Dlaczego w żużlu po ostatnim biegu zawsze musi być gdybanie, a w głowie musi pojawić się więcej pytań niż przed samymi zawodami? Ochłońmy, bo nic z tego nie wyjdzie! Tyczy się to zarówno kibiców jak i najważniejszych decydentów żużlowych. Wszyscy kochamy ten sport, ale jednocześnie posypujemy go nadmiarem pieprzu, który niezdrowo pali podniebienie i nadmiarem soli, która utrzymuje rany, zamiast je wygoić. Psujemy ten sport – kibice (a momentami pewnie też dziennikarze) swoimi opiniami i podejściem, a decydenci swoimi decyzjami i komplikowaniem tak prostej z natury dyscypliny.
Jeden turniej – dwa spojrzenia
Jeszcze do niedawna wydawało mi się to wszystko jasne i klarowne. Ostatecznie po Speedway of Nations mam w głowie taki galimatias, że roller-coaster prawdopodobnie mógłby się przy tym schować. Ścierają się we mnie dwa stanowiska. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że zawody były atrakcyjne dla oka. Półfinały i dwudniowy finał dostarczyły wielu emocji, mijanek i przetasowań – oczywiście nie w każdym biegu, ale nie można powiedzieć, że z toru wiało nudą. Końcowe wyniki nie okazały się takie oczywiste i łatwe do przewidzenia. Poziom w zasadzie trzymali Rosjanie. Faworyzowani Polacy nie dali rady wygrać, Brytyjczycy w finale wyskoczyli nie wiadomo skąd i pokazali na czym polega jazda parą, Australia, Szwecja i Dania, czyli drużyny z bogatą historią żużlową, kompletnie wymiękły. Pozytywnie zaskoczyli Niemcy (poza drugim finałem), negatywnie Łotysze. Widoczne były nawet te reprezentacje, na które nikt nie stawiał, czyli na przykład Stany Zjednoczone, Słowenia, Francja czy Finlandia. Sytuacja, w której nieznani szerszej publiczności zawodnicy objeżdżają żużlowych wyjadaczy, siedzą im na tylnym kole lub długo bronią się przed ich atakami, jest esencją tego sportu. Do tego ta naturalna i szczera radość. Na to chciało się patrzeć. Wiele reprezentacji emanowało chęcią jazdy i pokazania się światu. Niektórzy dziękowali, że mogą jechać, inni marzyli o trofeach. Każdy znalazł coś dla siebie. Obroniła się też dwudniowa rywalizacja finałowa. Po pierwszym dniu czułem niedosyt i miałem ochotę na więcej. Na drugi dzień to dostałem. Za plecami dwóch najsilniejszych drużyn toczyła się zażarta walka o awans do barażu, a wszystko rozstrzygało się w ostatnich biegach – nawet to, kto bezpośrednio awansuje do finału.
Druga strona medalu
Tyle o dobrociach. Są pewne uwagi, które próbują zagłuszyć pochwały. Chyba im się nie uda, ale nie przejdę obok nich obojętnie. Upieram się, że w półfinałach należy zrezygnować z biegów barażowych i tak zwanych eliminatorów. To nie ma sensu w turnieju, który rozstrzyga kto pojedzie w finale. W takiej sytuacji powinna się liczyć rywalizacja w systemie każdy z każdym. Na tym etapie dawanie szansy komuś, kto nie zmieścił się w czołowej trójce po 21 biegach, mija się z celem. Na takie biegi jest miejsce w finałach. Ale skoro w ostatniej fazie zawodów, trzem drużynom zerujemy dorobek z rundy zasadniczej, to może warto też wyzerować ostrzeżenia, albo przynajmniej zadbać o ich stosowną prezencję na linii start-meta? Nie mówię tak tylko dlatego, że z barażu wykluczony został Patryk Dudek. Polak zawinił. Ruszył się na starcie i zapłacił za ostrzeżenie otrzymane… niecałe 27 godzin wcześniej. Nie może być tak, że zawodnik przez tyle biegów jedzie z takim obciążeniem. Zerujmy te ostrzeżenia od początku drugiego dnia rywalizacji lub przed fazą pucharową. Niech zawodnicy mają czystą głowę na najważniejsze biegi. Skoro taki system wymyślono, to niech sprawa rozstrzyga się na torze. Napisałbym tak samo gdyby w podobnej sytuacji znalazł się Australijczyk, Duńczyk czy Szwed. Wykluczenie zniszczyło całą dramaturgię. Już przed startem wiedzieliśmy kto wjeżdża do finału. Dwa ostatnie biegi miały być dla kibiców i dla emocji. Zastanawiam się dla kogo był pierwszy z nich. Nawet pewnych awansu do finału Rosjan ten bieg mało interesował. Toczyli się za Maciejem Janowskim – byle dojechać.
Eksplozja absurdu
Miałem przyjemność komentować baraż, bo mojemu współkomentatorowi Kamilowi Nowakowi przypadł finał. Narrację wrzucającą słuchaczy w klimat tego biegu budowałem w oparciu o osiągnięcia Biało-czerwonych oraz w oparciu o fakt, że znowu stoi przed nimi szansa na marzenia, na zrobienie czegoś wielkiego. Jak okazało się, że ten wyścig pojedziemy o pietruszkę, to myślałem że wyjdę z siebie. Na szczęście udało się zapanować nad emocjami, choć łatwo nie było. Nie mam jednak w zwyczaju rzucać na antenie oskarżeń typy „skandal”, „parodia”, itp. toteż się przed tym powstrzymałem. Myślę, że warto, bo czasami na drugi dzień myśli się inaczej. Kolejna rzecz to pamiątkowe „puchary” wręczane na podium. Zwycięzcy rzecz jasna dostali efektowny puchar za pierwsze miejsce, ale poza tym wręczano… sporych rozmiarów logo sponsora z jakąś tabliczką u podstawy. Rozumiem, że żyjemy w czasach wszechobecnego marketingu i kreowania wizerunku marek, ale do jasnej ciasnej… niechże puchary pozostaną pucharami, a nie emblematami bogatego sponsora. Jak już chce je dać – niech da – ale niech będzie też coś normalnego, coś co zakorzeniło się w TRADYCJI sportu. To tak jakby w polskiej PGE Ekstralidze do złotego medalu serwowali podstawkę pełną kabli, w których może popłynąć energia elektryczna dostarczana przez sponsora tytularnego. Na szczęście na naszym podwórku nikt nie wpadł na tak dziwaczny pomysł.
Materiał do analizy
Podsumowując wątek, zawody i ich przebieg oceniam jak najbardziej na plus. Rywalizacja duetów narodowych jest w porządku i stoję za nią murem. Idea tego turnieju nie podlega jakiejkolwiek krytyce, tyle że system, w którym on funkcjonuje, nie jest do końca zdrowy. Rywalizacja międzynarodowa w żużlu nie może się oprzeć wyłącznie na ściganiu duetów – tak samo jak wcześniej nie powinna się opierać wyłącznie na Drużynowym Pucharze Świata. Kiedyś nie mieli problemu z łączeniem kilku formatów. Sama formuła Speedway of Nations również wymaga dopracowań. Diabeł tkwi w szczegółach, a te często decydują o końcowych rozstrzygnięciach. Chcemy to usprawnić. Liczę, że tak właśnie będzie, a tegoroczną edycję każdy potraktuje jako źródło edukacji, która spowoduje, że w przyszłości będzie lepiej. Nic nie może być od samego początku idealne, ale sprawny umysł dopuszcza wyciąganie wniosków. Na ten moment na razie jednak nikt nie wie jak będzie wyglądać przyszłość i co dalej z tym międzynarodowym żużlem będzie. Pewnie dowiemy się zimą, gdy na ostatnią chwilę trzeba będzie dopinać wszelkie formalności…
PS – Miało tu być jeszcze o Polakach, ale uznałem, że nie będę piekł dwóch pieczeni na jednym ogniu – tym bardziej, że specjalistą od rusztu jest mój redakcyjny kolega Alek Kiełbasa. Pozostańmy zatem przy ogólnym spojrzeniu na Speedway of Nations, z perspektywy zakończonych już zawodów. Kołem po sporcie, w kontekście Biało-czerwonych, poszusujemy następnym razem.
Karol Śliwiński