Eduardo Coudet na ratunek! Skąd wziął się nowy trener Celty?

Kolejny szkoleniowiec podejmuje się naprawy Celty Vigo. Już nie chodzi o to, by nawiązała do historycznego półfinału Ligi Europy sprzed kilku lat. Drużyna z Galicji ma potencjał na coś więcej niż walka o utrzymanie. O zapewnienie „lepszego jutra” w Vigo stara się 46-letni Eduardo Coudet, były trener brazylijskiego Internacionalu.

Jak trafił na Balaidos?

Do Celty trafił z Brazylii, konkretnie z wymienionego w leadzie Internacionalu, gdzie trenerem był przez niespełna rok. Jego zespół trzymał się w czubie tabeli brazylijskiej Serie A i walczył o jak najlepszy rezultat w Copa Libertadores. Teraz już z turnieju odpadł, a i w lidze jest niżej. Słabsza forma spowodowana jest właśnie opuszczeniem statku przez kapitana – Coudet już nie jest trenerem, to i gra się lekko posypała. Dla pracy w Europie zgodził się na niższą pensję. Pozory mogą wydawać się mylące, ale w brazylijskich zespołach płaci się więcej niż w klubie znajdującym się w dołku w LaLiga. Coudetowi nie chodziło jednak o pieniądze, a o chęć rozwijania się jako trener. Najlepszym do tego miejscem jest grunt europejski i gra z najlepszymi. Jego południowoamerykański styl idealnie wpasowuje się w standardy technicznej ligi hiszpańskiej, a że akurat Celta Vigo zwolniła Oscara Garcię, stołek szkoleniowca w tym klubie zajął „El Chacho”.

Dotychczasowa kariera

Jako piłkarz nie zwiedził topowych klubów, raczej futbolowe średniaki. W Europie grał tylko w Celcie Vigo – przez jeden sezon (02/03). Początki przygody z futbolem to oczywiście Argentyna, czyli jego miejsce urodzenia. Wtedy też kibice zaczęli go nazywać „El Chacho”. Sam przyznał w wywiadzie po latach: „Od początku nazywali mnie tak w Argentynie. Od momentu, kiedy wchodziłem do profesjonalnego futbolu, dostałem taki pieszczotliwy przydomek i tak już zostało”. „Chacho” to w Argentynie określenie znaczące tyle, co polski „chłopiec, chłopczyk”. Mogło się to wziąć od Claudio „Chacho” Cabrery, który w tamtym czasie występował w Velez Sarsfield. Zawodnik ten łudząco przypominał Coudeta, głównie przez długie włosy.

Eduardo grał także w Platense, Rosario Central, San Lorenzo i, co może zaskakiwać, dla obu potentatów – River i Boki. Potem wyjechał do Meksyku, by zagrać w San Luis czy Necaxie. Wrócil w międzyczasie do ojczyzny na krótką przygodę w CA Colon. Na koniec kariery pograł jeszcze w USA – w Philadelphii Union i Fort Lauderdale. Krótko – salonów nie podbił, na pierwszych stronach gazet nie był, ale już jako trener zaczyna pokazywać swoje ponadprzeciętne rozumienie futbolu i jego mechanizmów.

W prasie znany był jako lekki „szaleniec”. Przyznawał nawet, że kiedy był w liceum, musiał się konsultować z psychologiem, a potem terapeutą z powodu nieodpowiedniego zachowania. Buntownik z Buenos Aires, gdy grał dla River Plate, stwierdził, że przefarbuje swoje włosy na platynowo. Tak występował w trakcie przygody z „Los Millonarios”.

Karierę trenerską zaczynał od przejęcia klubu swoich początków – Rosario Central, szybko wypatrzono go w również byłym zespole – Tijuanie. W Meksyku widzieli go tyle, co nic. Już po trzech miesiącach pracy wyciągnięto go do Racingu – klubu, w którym zaistniał na dobre.

Właśnie tam odkrył potencjał takich zawodników jak Lautaro Martinez, czy Matias Zaracho. Doprowadził zespół do przełamania duopolu River i Boca. Zdobył mistrzostwo ligi argentyńskiej, mimo że nikt nie stawiał Racingu w roli faworyta.

Fani z Estadio Juan Domingo Peron byli wtedy najszczęśliwszymi osobami na świecie. Kochali swojego trenera za to, na jaką ścieżkę wprowadził ich zespół. Na każdym kolejnym meczu wybrzmiewało argentyńskie: „Y ya lo ve, y ya lo ve, es el equipo de Coudet”, co po polsku nie brzmi już tak efektownie, ale znaczy „Widzisz, widzisz, to jest zespół Coudeta.”

Natomiast jego sposób gry przykuł uwagę wielu większych klubów. Zdecydował się na przyjęcie oferty Internacionalu. Najwyraźniej nie był gotów na przeprowadzkę do Europy i podjął długoterminowy kontrakt z brazylijską drużyną. Zrobił im niemałego psikusa, informując po dziewięciu miesiącach pracy, że bardzo dziękuje, ale chce sprawdzić się za oceanem. Rozczarowania nie krył prezes klubu – Marcelo Medeiros:

Zaskoczyła nas informacja o rezygnacji Eduardo. Odejście trenera było tylko jego inicjatywą. […] Nigdy nie myśleliśmy, że będziemy szukać kolejnego trenera w tym, a nawet następnym sezonie. […] Dostałem informację, że zaakceptował ofertę Celty Vigo.”

I wyruszył na podróż do nowego, „nieznanego” futbolowego świata, do Galicji. Czy podoła stojącemu przed nim wyzwaniu? Co chce pokazać w Europie? Jak widzimy po pierwszych meczach Celty pod jego wodzą, jest lepiej!

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy jego trenowaniu w Argentynie. Kiedy wyszukacie zdjęcia Coudeta, widzicie go często z szalikiem. Dlaczego? W 2015 roku przybył na mecz prowadzonego przez siebie Rosario Central właśnie z tym atrybutem na szyi. Zespół wygrał, a szalik pozostał u Eduardo jako „talizman”. Jego „siłę” mogli także poznać kibice Racingu w sezonie mistrzowskim. Na starcie z River Plate przyszedł bez niego i jego drużyna przegrała 0-2. Od tego czasu nosił go na każdy mecz w sezonie ligi argentyńskiej, czego efektem było zwycięstwo w wyścigu o mistrza kraju. Jego następny klub – Internacional – pokusił się nawet o taką „zapowiedź” nowego szkoleniowca:

Jak ma wyglądać Celta dowodzona przez „El Chacho”?

Sam Coudet przyznaje, że jest „nowoczesnym trenerem starej szkoły”. Wyznaje filozofię: „grasz tak, jak to czujesz”. W ekipie z Galicji od razu stara się to implementować.

Celta w dotychczasowych meczach grała w cały świat. Był tam bałagan jak w pokojach większości studentów. Raz piątka, raz czwórka obrońców. Raz ten, raz ten na boisku. Nie było mowy o stabilizacji. Wtedy przyszedł Coudet z konkretnym pomysłem na drużynę.

„Celestes” mają grać od teraz systeme 4-1-3-2, czyli ulubioną formacją argentyńskiego szkoleniowca. Zależnie od sytuacji boiskowej jest to 4-2-2-2 lub właśnie rzeczone 4-1-3-2. Celta w fazie defensywnej broni się z dwójką „pivotów”. Najczęściej w tę rolę wcielają się Renato Tapia i Denis Suarez. Oczywiście, zawodnikiem, który będzie wygrywał więcej pojedynków i takim, który zapewni fizyczną grę, będzie Peruwiańczyk, a nie były zawodnik FC Barcelony. Gdy zawodnicy z Vigo odzyskują piłkę, następuje małe przetasowanie. Przy rozegraniu ataku pozycyjnego Suarez podłącza się do zawodników przedniej formacji i gra wyżej, a Tapia zostaje z tyłu, by asekurować pozycję wychodzącego Hiszpana. Często też zawodnik z Peru wchodzi między dwójkę środkowych obrońców i pomaga im w rozegraniu.

Drugą bardzo ważną „parą” w systemie Coudeta są boczni obrońcy, którzy mają za zadanie podłączać się do akcji ofensywnych, rozciągając pole gry do linii bocznej. Sprawia to, że znajdujący się wyżej skrzydłowi mogą wbiegać w przestrzenie stworzone między bocznymi i środkowymi defensorami przeciwnika.

Pomaga w tym także Iago Aspas, który z dwójki napastników jest tym cofającym się do rozegrania. Z racji tego, że Hiszpan czuje się bardzo dobrze z piłką przy nodze, jest wykorzystywany właśnie w celu ściągania na siebie uwagi zawodników rywala i tworzenia kolegom wolnego miejsca. Inne zadania ma Santi Mina będący typowym „target-manem”, czyli kimś, kto ma odbierać podania i kończyć akcję.

Za napastnikami ustawiona jest kolejna para, czyli skrzydłowi/boczni pomocnicy – zależy od wymaganej sytuacji. Gdy Celta się broni wracają do defensywy, by pomagać skrajnym obrońcom i nie pozwolić przeciwnikowi na rozwinięcie skrzydeł. W fazie ataku mają oni za zadanie korzystać z miejsc tworzonych przez bocznych obrońców i napastników, urywać się obrońcom i stwarzać przewagę w polu karnym. W tej roli bardzo dobrze odnajduje się Nolito, a także Brais Mendez, którego potencjał ofensywny był marnowany przez ostatnich trenerów.

Denis Suarez w ataku jest pewnego rodzaju „wolnym elektronem”. Nie jest to zawodnik klasy Leo Messiego, ale jego kontrola piłki stoi na bardzo wysokim poziomie. Dlatego w atakującej Celcie jest piłkarzem w centrum każdej akcji i nadaje tempo gry drużynie Coudeta.

„El Chacho” stawia też na naciskanie rywala tuż po stracie piłki, wysoko na jego połowie. Chce jak najszybciej pozbawiać przeciwników szansy na zdobycie gola i niszczyć ich akcje już w zarodku, a tym samym tworzyć sytuacje do zdobycia bramki dla swojego zespołu. Udało się to chociażby w ostatnim meczu z Athletikiem po błędzie Unaia Simona.

Początek w Galicji

No właśnie, początek. Było trochę nerwów z potrzebnymi licencjami, których wymagała UEFA jako potwierdzenie doświadczenia trenera za granicą, by mógł zasiąść na ławce trenerskiej. Nie udało się ich dostarczyć na czas, więc w pierwszym meczu przeciwko Sevilli „El Chacho” był zmuszony zasiąść na trybunach. Zaczęło się od porażki na Ramon Sanchez Pizjuan 2-4, ale Celta pozostawiła po sobie dobre wrażenie. Gdy już Argentyńczyk zasiadł na ławce – Celestes nie przegrali. 3-1 z Granadą, 2-0 z Athletikiem. Taką Celtę aż chce się oglądać. Zawodnicy są pełni wigoru i energii, co sprawia, że potrafią „zamęczyć” przeciwnika. Nowe porządki w Vigo na razie przynoszą oczekiwane rezultaty!

Autor: Dawid Lampa

czytaj dalej...

udostępnij na:

REKLAMA

najnowsze