Tadej Pogacar zdobył kolejny wyścigwy łup w swoim fenomenalnym sezonie klasyków. Tym razem Słoweniec okazał się najleprzy w La Fleche Wallone – Walońskiej Strzale. W środę kolarz UAE TeamEmirates wygrał odstawiając rywali na finałowej wspinaczce.

Tradycyjnie Amstel Gold Race oraz Liege-Bastogne-Liege przedziela rywalizacja z metą na Mur de Huy. Trasa wyścigu również pozostaje niezmienna. Nie jest kontrowersyjną opinią stwierdzenie, że Walońska Strzała to najmniej emocjonująca część owego tryptyku. Decydujące okazują się ostatnie metry i podjazd pod liczącą 1,3 kilometra ściankę, na której zawsze wyłaniany jest zwycięzca. Oczy wszystkiich sympatyków kolarstwa tego dnia zwrócone były wyłącznie na jednego zawodnika – Tadeja Pogacara, który po deklasacji urządzonej w niedzielę na Amstel Gold Race chchiał powtórzyć swój sukces.

Przebieg wyścigu okazał się zgodny z przewidywaniami i był dosyć nudnawy. Wszystko rozstrzygnęło się na podjeździe pod Mur de Huy. Zanim jednak dojdziemy do finałowej rozgrywki warto choć w paru słowach streścć to, co działo się podczas wcześniejszych dziesięciu wspinaczek. Ucieczkę dnia utworzyła ósemka kolarzy. Harcownicy w szczytowym momencie odjechali na około 4 minuty peletonowi, lecz ciągle pozostawali pod kontrolą głównej grupy. W niej pierwsze skrzypce, czego można było się spodziewać, grała ekipa UAE Team Emirates. Jednakże już po pierwszym podjeździe różnica zmalało do nieco ponad minuty, co definitywnie kazało sądzić, że peleton ma wszystko w swoich rękach, a dokładniej – w nogach.

Najwytrwalsi w ucieczce okazali się Soren Kragh Andersen i Georg Zimmermann. Do Duńczyka orz Niemca na kilkadziesiąt kilometrów do mety dołączyli Samuele Battistella i Louis Vervaeke, którzy postanowili przeskoczyć z grupy faworytów. Nowo utworzony zaciąg nie zdał się na wiele. Przy wjeździe na ostatnie 10 kilometrów przewaga prowadzących nie wynosiła nawet minuty. Kolejną selekcją okazało się Côte d’Ereffe. Na przedostatnim wzniesieniu przed peletonem przetrwał jedynie Vervaeke, który ruszył samotnie w akcję, której powodzenia nie wróżyli najwięksi optymiści. Główna grupa miała bowiem jadącego „u siebie” kolarza na widelcu i tylko czekała, aby go pożreć.

Stało się to na Mur de Huy. Na początku wzniesienia rozpędzony peleton śmignął obok wymęczonego kolarza ekipy Soudal Qiuck-Step z ogromną różnicą prędkości. Wtedy rozpoczęła się zabawa. Po przejechaniu 193 kilometrów ten jeden ostatni, jak co roku, miał okazać się decydujący. Kolarze zmieniali się na pole position do finałowego zrywu. Z porzodu niezmiennie pozostawał jednak Tadej Pogacar, który ze spokojem panował nad sytuacją na przedzie. Słoweniec odpowiedział na atak Romaina Bardet, na który Francuz zdecydował się w końcówce. Pogacar w mgnieniu oka uciekł przeciwnikom i ruszył samotnie w stronę mety. Zrobił to z niebywałą, nawet przerażającą łatwością. Jak junior w pojedynku z żakami, niczym samochód Formuły 1 mierzący się z rodzinnym minivanem – tak Pogacar odstawił konkurencję i sięgnął po swoje pierwsze zwycięstwo w Walońskiej Strzale.

Słoweniec wygrał jak dotąd oba wyścigi zaliczane do tzw. tryptyku ardeńskiego. Teraz przed Pogacarem stoi jednak najtrudniejsze zadanie. Już w niedzielę kolarze ruszą na trasę wyścigu Liege-Bastogne-Liege. Współczesny „kanibal” wygrywał już w przeszłości „staruszkę” – czy powtórzy swój sukces? Biorąc pod uwagę kosmiczną formę reprezentanta Słowenii, nie jest to wcale wykluczone.   

UDOSTĘPNIJ
Jarosław Truchan
Sympatyk sportów wszelakich, ale przede wszystkim tenisa, kolarstwa i biathlonu. Prywatnie ogromny fan Rogera Federera, Ronniego O'Sullivana oraz Realu Madryt.