Cóż to była za akcja! W niedzielę Victor Lafay zapisał najpiękniejszy rozdział w swojej kolarskiej karierze. Francuz wygrał po solowym rajdzie na ostatnim kilometrze 2. etap tegorocznego Tour de France.

Profil etapu od początku kazał spodziewać się niespodziewanego. Trasa przypominała tę, z jaką zawodnicy muszą się mierzyć podczas Clasica San Sebastian. Meta znajdowała się bowiem w znanym baskijskim mieście, a kluczowy na pagórkowatych 208 kilometrach najdłuższego etapu tdf był podjazd Jaizkibel, którego szczyt znajdował się na 14 kilometrów przed końcem.

W odjeździe dnia znalazło się trzech kolarzy: Remi Cavagna, Edvald Boasson Hagen oraz Neilson Powless (lider klasyfikacji górskiej, który tego dnia zgarniał punkty na premiach). Przewaga ucieczki w szczytowym momencie wyniosła 5 minut, lecz pozostawali oni pod stałą kontrolą peletonu. Grupa lidera wyścigu dbała o to, aby nie odpuścić harcowników i rozstrzygnąć sprawę triumfu między sobą. 

Przed punktem kulminacyjnym z przodu pozostał już tylko najmocniejszy Powless, który ośmiokilometrową wspinaczkę rozpoczął z przewagą wynoszącą dwie minuty. W peletonie kolarze UAE Team Emirates zaczęli dyktować jednak mordercze tempo i jeszcze przed szczytem dogonili Amerykanina. Na Jaizkibel dostaliśmy pierwszą odsłonę bitwy na linii Pogacar – Vingegaard. Panowie ruszyli po sekundy bonifikaty na szczycie, lecz później… zamiast zwolnić (tak nakazywała logika), Słoweniec zaczął mknąć w dół. Za jego plecami cały czas pozostawał Duńczyk, który nie chciał dać zmiany. Jonasowi, którego w grupie wspierało liczne grono kolegów z ekipy, nie na rękę było forsować się już w tak wczesnej fazie wyścigu. Pogacar i Vingegaard wrócili więc po chwili do grupy.

W niej pozostali już tylko najwytrwalsi, którzy myśleli o końcowym triumfie. Wiedzieliśmy, że finisz będzie inny niż zwykle, bowiem zamiast  pociągów ze sprinterami widzieliśmy pojedynczych kolarzy z każdej ekipy. Faworytem wydawał się Vout Van Aert – zdecydowanie najszybszy i najbardziej dynamiczny z nich. Kolarze rozpoczęli ostatni kilometr i nagle w samotny rajd ruszył Victor Lafay. Akcja Francuza z Cofidisu wydawała się nieco dziwna i skazana na niepowodzenie. Jednakże nie było nikogo, kto mógłby tę szarżę skasować. W efekcie Lafay stale utrzymywał się przed resztą. Wreszcie ruszył sam Van Aert. Belg zaczął się zbliżać do prowadzącego i wydawało się, że go dogoni. Lafay zdołał się jednak utrzymać i odniósł pierwsze dla swojej ekipy zwycięstwo w Tour de France od 15 lat!

W poniedziałek kolarze wjadą do Francji. Tego dnia okazję na pierwsze zwycięstwo dostaną sprinterzy.

UDOSTĘPNIJ
Jarosław Truchan
Sympatyk sportów wszelakich, ale przede wszystkim tenisa, kolarstwa i biathlonu. Prywatnie ogromny fan Rogera Federera, Ronniego O'Sullivana oraz Realu Madryt.