To właśnie 29 sierpnia 1978 roku Jerzy Kowol pobiegł taki wynik na Mistrzostwach Europy. Dało to dopiero 10 miejsce i wciąż ten czas jest niezagrożony – nie widać nawet kandydatów, którzy mogliby tego dokonać.

Przed tą imprezą kadra była na zgrupowaniu w Spale. Pod koniec obozu doszło do zatrucia kilkoro zawodników – m.in. Jerzy Kowol.

– Miałem biegunkę i do ostatniej chwili była niepewność, czy wszystko będzie OK. Praca organizmu zdążyła wrócić do normy, ale jakiś ślad pozostał. Myślę, że to zdarzenie miało wpływ na mój start w Pradze na 5000 metrów. Ta konkurencja odbywała się już po finale biegu na 10 000 m, a ja wiedziałem, że choć jestem w formie, to tam nie powalczę. Zwyczajnie nie miałem już sił. Nawet nie wszedłem do finału na tym dystansie – wspomina 12-krotny mistrz Polski.

Kowol poprawiał rekord Polski pięć razy i doszedł do wyniku w Pradze na 27:53.61.

– Po biegu nie wiedziałem, że ustanowiłem rekord. Byłem tak zmęczony, że nic do mnie nie docierało. Dopiero po jakimś czasie ktoś mi o tym powiedział – mówi długodystansowiec

W biegu finałowym temperatura pokazywała 27 stopni Celsjusza.

– Było dość gorąco, ale nikt nie narzekał. Każdy myślał bardziej o rywalizacji niż o pogodzie – mówi Kowol.

Tempo bardzo mocne narzuciło dwóch zawodników – Włoch Venanzio Ortis oraz Rumun Ilie Floroiu. Bieg był bardzo szarpany i na dodatek na ostatnim kilometrze dużo razy zmieniali się między innymi: Brytyjczycy David Black, Brendan Foster, Fin Martti Vainio i Ortis.

Zwycięzcą biegu został Vainio (27:30.99) przed Ortisem (27:31.48) i reprezentantem ZSRR Aleksandrasem Antipovasem (27:31.50), który popisał się fantastycznym finiszem. Takiego biegu już nigdy nie było, gdyż był to najszybszy na Mistrzostwach Europy. Zwycięzcy biegu zabrakło do rekordu świata Kenijczyka Henry’ego Rono niewiele ponad 8 sekund. W Pradze pięciu biegaczy poprawiło rekordy krajów.

– Byłem wtedy w życiowej formie, ale nie nastawiałem się na żaden konkretny wynik. Biegi na takich wielkich imprezach rządziły się wówczas swoimi prawami. Rozgrywały się czasami w dość wolnym tempie i trudno było wtedy myśleć o rekordach. Teraz, w dobie zająców na bieżni, można precyzyjnie przewidywać rezultaty i planować taktykę. Na pewno gdyby tempo nie było tak szarpane, mój wynik mógłby być w granicach 27:40.00 – mówi Kowol. 

Kowol bił w Pradze rekord kraju, wtedy Jerzy Skarżyński rozpoczynał swoją długodystansową karierę w kadrze Polski, ale tamten bieg pamięta świetnie.

– O tym finale krążyło potem też wiele plotek i teorii spiskowych. Niektórzy zawodnicy z krajowej czołówki twierdzili, że wynik jest oszukany, bo kiedy Vainio wpadał na metę, to Kowol tracił do niego pół okrążenia, a zgodnie z ostatecznym rezultatem musiałby te 200 metrów pokonać w 20 sekund, co było oczywiście niemożliwe. Opinie te pojawiły się na podstawie obserwacji telewizyjnych, a więc „na oko”. Pisząc swą książkę „W biegu”, postanowiłem tę sprawę wyjaśnić. Nie chodziło o podważenie wiarygodności tego wyniku, ale o zamknięcie raz na zawsze wszelkich spekulacji wokół tematu. Z konsultacji z sędziami i ekspertami wyszło jasno, że o żadnych błędach nie ma mowy – mówi Skarżyński.

Kowol mieszkający obecnie w Niemczech bardzo chciałby, aby ten wynik ktoś już poprawił i nie myślał, że tyle lat przetrwa.

– Jestem gotowy zasponsorować jakąś nagrodę dla tego, kto pobije ten rekord – mówi mistrz.

Na chwilę obecną nie widać nikogo, kto mógłby być lepszy od Kowola.

– Młodzi długodystansowcy teraz szybko przechodzą do biegów ulicznych. Tam można zarobić większe pieniądze. By taki rekord pobić, potrzebna jest ciężka praca, cierpliwość, dużo startów na bieżni i trochę szczęścia. Poza tym ważna jest też ambicja. Moje pokolenie musiało o wszystko walczyć. Pamiętam, jak dostałem z PZLA pierwsze oryginalne buty biegowe Adidasa, to… chodziłem w nich do kościoła. Teraz jest łatwiej, dlatego u wielu zawodników poziom determinacji jest niższy – mówi Kowol.

W XXI wieku dwóch długodystansowców zdołało uzyskać wyniki dające im miejsce w pierwszej dwudziestce najlepszych polskich biegaczy na 10 kilometrów w historii – to Marcin Chabowski (11. – 28.27,59 w 2009 r.) i Henryk Szost (16. – 28.31,90 w 2009 r.).

– Oczywiście w każdej chwili może pojawić się jakiś nadzwyczajny talent, który wprowadzi zmiany w najlepszych wynikach wszech czasów, ale na to się nie zanosi. Dlatego rekord Kowola może przetrwać równie dobrze pół wieku… albo i dłużej. Ja sam jestem pewny, że do śmierci nikt mnie z tej najlepszej dwudziestki nie wyrzuci – mówi 64-letni Skarżyński, który z rezultatem 28:33.26 (1984 r.) znajduje się na 17. miejscu wśród najlepszych Polaków.

Kowol, kiedy był blisko zakończenia kariery sportowej w swoich sił próbował też w biegach ulicznych. Jak niemal każdy długodystansowiec chciał spróbować swych sił w maratonie, ale napewno takiego debiutu się nie spodziewał.

– Po jednym z mityngów w Niemczech w 1982 roku podszedł do mnie człowiek i zaproponował bym następnego dnia pobiegł w… maratonie w Duisburgu, oferując przy tym niezłą gażę. Odparłem, że to nonsens, ale on zaraz mocno podbił stawkę. W grę wchodziły takie pieniądze, że nie darowałbym sobie, gdybym odmówił – przyznaje były reprezentant Polski.

Kowol zakładał, że zejdzie z trasy w drugiej części dystansu, ale czuł się świetnie, a utytułowani rywale słabli jeden po drugim. Na mecie na zegarze wybiło 2:21.16 i wygrał bieg. Rok później został mistrzem Polski, poprawiając swój wynik na 2:14.48.

– W biegach ulicznych za granicą można było zarobić większe pieniądze, bo startowało się często. Ja potrafiłem pobiec w piątek i zaraz potem w niedzielę. Wielu ludzi, z trenerem Wiesławem Kirykiem na czele, powtarzało mi, że w maratonie nie wykorzystałem swego potencjału, bo zawodnicy z moimi życiówkami biegali maraton w czasie poniżej 2:10.00, ale to już historia – mówi Kowol.

O tym, że Kowol mógł osiągnąć więcej w maratonie, przekonany jest też Skarżyński, ale sprawa nie jest wcale tak oczywista.

– Nie ma jakiejś sztywnej zależności między rezultatami na 10 000 m a maratonem. Oczywiście można traktować to jako swego rodzaju prognozę, do tego dochodzą jednak jeszcze cechy mentalne i kilka innych rzeczy. Trzeba też pamiętać, że w tamtych latach dopiero wypracowywaliśmy maratońskie sposoby przygotowań. Wzorem dla wszystkich był odnoszący międzynarodowe sukcesy Ryszard Marczak. Czasami nawet niektórym wydawało się, że wystarczy robić na treningach dokładnie to, co on, by być mistrzem w maratonie – mówi Skarżyński.

Kowol regularnie odwiedza Polskę, odpowiada też za kontakty i współpracę swego miasta – Stein z Puckiem.

– Ostatnio byłem z naszą delegacją na 100-leciu zaślubin Polski z morzem. Spotkałem się nawet z prezydentem Andrzejem Dudą – zdradza 5-krotny rekordzista Polski w biegu na 10 000 metrów.

Nadal rekordzista Polski dba o kondycję i regularnie biega.

– Kilka lat temu odwiedziłem go w Stein i poszliśmy pobiegać. Chociaż wówczas trenowałem, bo grałem w piłkę w klasie okręgowej, to na tym biegu nieźle dostałem w kość – wspomina Tomasz Długosz, trener grup młodzieżowych Victorii Chróścice, a prywatnie krewny Jerzego Kowola.

Jednak teraz bieganie sprawia mu przyjemność.

– Staram się ruszać kilka razy w tygodniu. Nie forsuję jednak specjalnie tempa. Posłucham po drodze jak ptaszki śpiewają i tyle – mówi Kowol.

Źródło: Przegląd Sportowy

UDOSTĘPNIJ
Kamil Michalec
Interesuje się lekkoatletyką od ósmego roku życia. Biegam od 10 roku życia. Na koncie wiele sukcesów na arenie krajowej. Kocham rywalizację wśród zawodników i fair play na zawodach. Pasjonat Lekkoatletyki do końca życia. Dziennikarz sportowy w tematyce lekkoatletycznej. Pracujący też w radio informacyjnym.