Fot. Franc Zhurda / AP Photo

Ja wiem, że najchętniej nikt by już do tego meczu nie wracał, bo aż wszystko boli po widowisku na tym poziomie, ale trzeba niestety. Wczoraj wieczorem reprezentacja Polski wyszła na murawę stadionu w Tiranie, aby zmierzyć się z Albanią w ramach eliminacji na EURO 2024. Na pojawieniu się na boisku udział Polaków w tym meczu się skończył, bo gry w piłkę nie doświadczyliśmy.

Do momentu strzelenia przez Jakuba Kiwiora bramki na 1-0, którą później VAR anulował przez minimalny spalony, występ podopiecznych Fernando Santosa nie był wcale tak tragiczny. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że Albańczycy dopiero po 20 minutach zauważyli, że gramy bez środka pola, gdy człapie tam Krychowiak, ale należy oddać, że jakąś kontrolę nad meczem wówczas mieliśmy. Od tamtego momentu pozytywy, albo po prostu brak negatywów, się skończyły. Gospodarze zdominowali środek pola i raz po raz konstruowali składne akcje, gdy odpowiedzią ze strony Biało-Czerwonych była długa piłka od obrońców. Zanim przejdę do reszty spotkania, należy wspomnieć tych, których krytykować można najmniej. Najjaśniejszym punktem w polskiej drużynie był zdecydowanie Matty Cash, który nieprzyzwoicie dominował nad kolegami zaangażowaniem, mobilnością i motorycznością. Bartosz Bereszyński także nie powinien mieć sobie do zarzucenie aż tyle, co reszta. Dość naciąganie można zaliczyć do tego grona jeszcze Kiwiora, ale to z jego strefy padła pierwsza bramka dla Albańczyków…

Niesamowity był to strzał. Mi, jako kibicowi Liverpoolu, przywiódł na myśl strzał Salaha z Chelsea w końcówce sezonu 18/19. Dynamika akcji, trajektoria uderzenia i jego moc były wprost wybitne. Co prawda polscy obrońcy specjalnie nie kwapili się, aby Asaniemu przeszkadzać, ale nie zmienia to faktu, że przytrafił się mu życiowy moment. W atmosferze wielkiej frustracji, braku pomysłu i argumentów oraz spokoju pod bramką Strakoshy dotarliśmy to 60 minuty. Na boisku pojawił się Karol Świderski oraz Kamil Grosicki, a selekcjoner Polaków ”popisał się” zdjęciem Sebastiana Szymańskiego, czyli jednej z dwóch kreatywnych opcji w szeregach naszej reprezentacji. Grosicki zanotował prawdziwe wejście smoka, gdyż jego pierwszym kontaktem z piłką była strata, która doprowadziła do podwyższenia prowadzenia Albańczyków przez Mirlinda Daku, który również pojawił się na placu gry kilkadziesiąt sekund wcześniej. Rosły napastnik jak dziecko ograł Wieteskę, który w pierwszej połowie zastąpił Bednarka i zdobył swoją debiutancką bramkę w reprezentacji. Próby odmienienia losów spotkania były nieporadne jak wcześniej, więc do końcowego gwizdka arbitra nie ujrzeliśmy żadnego zagrożenia po akcjach ofensywnych reprezentantów Polski. Całkowity marazm idealnie ukazuje statystyka strzałów celnych, gdzie po stronie gości widnieje liczba DWA, a przez większość meczu jedynym uderzeniem w światło bramki był ”taś taś” Krychowiaka.

Ciężko się patrzy na stan polskiej reprezentacji. Kompletnie nic tu nie funkcjonuje i niewiele jest przesłanek, by cokolwiek miało się zmienić. Popadamy w coraz to większą beznadzieję i potrzebny jest tu chyba twardy reset, bo drobne korekty spaliły na panewce albo w ogóle się nie wydarzyły, chociaż miały.

UDOSTĘPNIJ
Mikołaj Sarnowski
Student Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ogromny pasjonat futbolu, zwłaszcza tego w wykonaniu Liverpoolu. W wolnych chwilach nieudolnie próbuję naśladować profesjonalnych piłkarzy poprzez własną grę w klubie. Zastępca redaktora naczelnego w fanowskim projekcie Polish Reds, z którym jestem od samego początku.