Misja – czyli ludzie od załatwiania… wszystkiego, czego nie załatwiają sami zawodnicy i ich sztaby szkoleniowe. W skrócie – sztab logistyczny reprezentacji. Estończycy całą tę logistykę ogarniają… w trójkę.

Z punktu widzenia logistycznego dużym wyzwaniem jest padel. Podobnie jak pokrewny tenis, mecze mają nieprzewidywalny czas rozgrywania. Mogą trwać i pół godziny, godzinę, ale i ponad dwie. Dla zawodników i trenerów to wyzwanie, aby rozgrzać się na odpowiednią godzinę (mowa o rozgrzaniu mięśni, bo na kortach jest akurat dość gorąco, aby nie chodzić w bluzach). A jeśli chodzi np. o obsługę medialną?

Nie ma co udawać, że obejmuje to tylko redakcje. Reprezentacje mają swoich attaché prasowych (jeszcze nie wpadłem na red. Rafała Bałę, na co liczę), korzystają z uprzejmości akredytowanych dziennikarzy, fotoreporterów, sami ich akredytują (azerska ekipa w koszulkach z napisem „media” liczy kilkanaście, a może i ponad 20 osób). A promocja – co akurat w przypadku igrzysk w Krakowie brzmi wyjątkowo ironicznie – jest bardzo ważna. W końcu startuje się dla siebie, ale i dla kraju – czyli swoich rodaków, kibiców, którzy powinni się o tych wynikach dowiadywać.

Liczba osób w Misji (na igrzyskach olimpijskich zwanej „Misją Olimpijską”) zależy od liczby zawodników w danej reprezentacji i wykorzystania tej liczby przez sztaby poszczególnych dyscyplin. Nasza liczy 13 osób – ze wspomnianym attaché prasowym, szefem, dwiema zastępczyniami, a nawet kapelanem – tak, ks. Edward Pleń tradycyjnie udziela wsparcia duszpasterskiego tym zawodnikom, którzy takowego potrzebują.

Wracając do wspomnianego padla – to właśnie tam spotkałem się z koleżanką z Estońskiego Komitetu Olimpijskiego, Merili Luuk, która jest jedną z trzech osób w misji estońskiej. „A tak naprawdę robimy tu za wszystko – media, zdjęcia, ktoś do pogadania, psycholog…” – wyliczała, co chwilę spoglądając na telefon i odpisując kolejnej osobie w potrzebie.

A co z transportem? Dzisiaj na własnej skórze poznałem problemy z dojechaniem nad Zalew Kryspinowski, gdzie odbywa się kajakarstwo – autobus, który miał zabrać przedstawicieli mediów po prostu nie przyjechał. A na komunikację miejską spojrzeliśmy za późno. Ostatecznie dwaj fotoreporterzy z Łotwy wzięli taksówkę i wzięli dwóch kolegów po fachu (jakby nie patrzeć – mnie od biedy wystarczą wyniki i oglądanie na ekranie w centrum prasowym, oni potrzebują zdjęcia z areny). Komunikacja miejska jednak nie rozwiązuje wszystkich problemów.

„Tak, mamy samochód – ale jeden. Mogłabym go wziąć, ale nigdy nie wiadomo, czy nie będzie go potrzebował pilniej lekarz albo ktoś inny, żeby zdążyć na zawody.” I tak jak napisałem wyżej, że promocja jest bardzo ważna, tak jednak mamy świadomość (i życzę wszystkim kolegom oraz koleżankom po fachu, żeby też ją mieli), że nasza praca jednak nie jest najważniejsza.

Ja podjąłem jeszcze jedną próbę dostania się do Kryspinowa, a następnie zahaczając jeszcze o moją kwaterę na Stadion Miejski im. Henryka Reymana na ceremonię otwarcia. Wspominałem o tym, że na kortach w bluzach chodzić nie trzeba było – dwa w pełnym słońcu, dwa pod balonem, więc albo praży, albo jest parno. Od rana jednak zapowiadało się na deszcz i burze, zwłaszcza gdy ciemne chmury zawisły nad miastem niczym w „Krakowskim spleenie” Maanamu. „Oby nie, bo ja idę w paradzie narodów, a nad płytą stadionu nie ma dachu”.

Jak wiadomo, praca wymaga poświęceń, ale i większe przyjemności wymagają nierzadko poświęceń tych mniejszych. Na szczęście – nie tym razem!

korespondencja z Krakowa

fot. Wojciech Nowakowski/Radio GOL

UDOSTĘPNIJ
Avatar
Z wykształcenia hungarysta, z pasji dziennikarz i komentator sportowy, członek Klubu Dziennikarzy Sportowych i Międzynarodowego Stowarzyszenia Prasy Sportowej (AIPS), uczestnik Programu dla Młodych Reporterów AIPS, miłośnik sportów olimpijskich, naiwny idealista