Drużynowe zdjęcie kobiecej sekcji Arsenalu wzbudziło dużo emocji. Najpierw tych negatywnych, mówiących o rasizmie, a następnie tych, które mówienie o rasizmie w tym przypadku uważają za nieadekwatne. Nie chcę zabrzmieć banalnie mówiąc, że „prawda leży pośrodku”, więc powiem inaczej – rację mają obie strony, tylko jeszcze o tym nie wiedzą.

27 piłkarek – wszystkie białe, podobnie jak siedzący wśród nich trener. Tak wygląda kobieca drużyna Arsenalu. Wydawałoby się, że nie do pomyślenia w czasach politycznej poprawności. A w świecie futbolu – zwłaszcza kobiecego – szczególnie, biorąc pod uwagę, w jakim stopniu w tym środowisku idee równościowe zyskują rozgłos za sprawą tych, którym piłka nożna daje możliwość mówienia i bycia słuchanymi. Czasy, gdy przyklęknięcie podczas amerykańskiego hymnu przez Megan Rapinoe, budziło głosy podważające jej patriotyzm i hamowało jej reprezentacyjną karierę – minęły.

Być może właśnie dlatego zdjęcie piłkarek Arsenalu wzbudziło taki szok. Przyzwyczailiśmy się do tej różnorodności, także rasowej, w wielu drużynach – szczególnie klubowych, w których wpływ narodowości na możliwość gry wciąż jest z natury bardziej ograniczony niż w reprezentacjach. Aczkolwiek sama reprezentacja Anglii w większej mierze składa się z białych piłkarek – jak przypomina BBC, w drużynie, która wygrała mistrzostwo Europy w ubiegłym roku były tylko trzy piłkarki mieszanego pochodzenia (Jess Carter, Nikita Parris, Demi Stokes – żadna w wyjściowej jedenastce), a na tegoroczny mundial Sarina Wiegman powołała wyłącznie Carter i Lauren James spośród piłkarek z mniejszości etnicznych.

I o tym też się mówiło, choć ze względu na to, że proporcje nie wynosiły 100%-0%, nie aż tak bardzo. W trendach nie zauważyłem też okładki „Women’s Football News” – miesięcznego wydawnictwa „Daily Mirror”, które na okładce numeru podsumowującego mundial i zapowiadającego rozgrywki FA Women’s Super League umieściło zdjęcie broniącej tytułu mistrzowskiego drużyny Chelsea oraz kilku piłkarek z innych klubów – wszystkie białe, choć w WSL gra kilka głośnych nazwisk o innym kolorze skóry. Ashley Lawrence (Chelsea), Li Mengwen (Brighton), Yui Hasegawa (Manchester City), Melvine Malard (Manchester United) czy Rosella Ayane (Tottenham Hotspur) – każda z innego klubu, każda innego pochodzenia – cały wachlarz różnorodności wśród czołowych zawodniczek, choć, znów przytaczając BBC, w 2021 roku szacowano, że piłkarki mniejszości etnicznych stanowią 10-15% zawodniczek WSL.

Po wystukaniu 300 słów na ten temat mógłbym zastanowić się, czy w ogóle jest sens o tym pisać. W końcu w sporcie chodzi o to, żeby wygrywali najlepsi. I nikt nie ma nic przeciwko temu, że najlepsi koszykarze są czarni, podobnie jak biegacze krótko- i długodystansowi. To nie rasizm – to antropologia. Ale też częściowo socjologia – dla afroamerykańskich potomków niewolników koszykówka była drogą do wyjścia z biedy Harlemu. Jesse Owens opowiadał, że na „hitlerowskich” igrzyskach w Berlinie nie czuł się wcale gorzej niż w Stanach Zjednoczonych (dziś mało kto pamięta, że cztery lata przed Berlinem olimpijskie zmagania gościła do bólu rasistowska Ameryka). Najsłynniejszy protest rasistowski na igrzyskach to uniesione pięści w czarnych rękawiczkach Tommie’ego Smitha i Johna Carlosa w Meksyku. To sport dawał im platformę do mówienia o problemach swojej społeczności.

Biegi to sport prosty, wręcz banalny. Daje ekspozycję temu najbiedniejszemu kontynentowi – Afryce. Tu pomaga wspomniana wcześniej antropologia, wrodzona przewaga mocniejszych ścięgien. Podobnie jak w koszykówce daje przewagę skoczności – tam drużyny afrykańskie ustępują miejsca, bo jest to sport bardziej skomplikowany technicznie, taktycznie, ale też wymagający już konkretnej infrastruktury (nawet uklepana ziemia to za mało przy kozłowaniu). W piłce nożnej tej antropologicznej dywersyfikacji nie zauważamy, ale temat „wychodzenia z biedy” poprzez piłkę przewija się w wielu historiach piłkarzy z Ameryki Południowej. W mniejszym stopniu w Europie – choć tym sportem rządzili biali dżentelmeni z angielskich uczelni, w czasach rewolucji przemysłowej wraz z fabrykami i liniami kolejowymi powstawały kluby robotnicze. Do tej „walki klas” robotnicy i studenci przystępowali na równych zasadach, nawet jeśli po raz pierwszy spisano je w Cambridge.

Czym dzisiaj jest piłka nożna? Przytoczyć tu można tytuł książki red. Michała Kołodziejczyka i Anity Werner – „Mecz to pretekst”. W kobiecym futbolu ma to wymiar szczególny, czego świadkami jesteśmy wciąż, dwa miesiące po mundialu i niesłynnej ceremonii dekoracji hiszpańskich mistrzyń (to wersja dla tych, którzy o proteście przeciwko trenerowi Vildzie usłyszeli dopiero przy okazji mistrzostw). Przy meczach kobiecych częściej mówi się o prawach mniejszości seksualnych niż etnicznych – a znam ludzi, według których temat homoseksualizmu przykrywa inkluzywność osób transpłciowych. O rasizmie przypomina nam przyklękiwanie przed meczami – choć niektóre trybuny przyjmują to buczeniem, a inne aplauzem. Jak było to w ostatnią niedzielę w Bristolu, gdzie swój kolejny mecz w sezonie grał Arsenal – w świetle tej drużyny zdaje się to mieć w tej chwili szczególny wydźwięk.

Hipokrytyczny? W żadnym wypadku! Bo o ile ciężko nie zauważyć, jakkolwiek źle to nie brzmi, rasowej jednorodności piłkarek The Gunners, o tyle niektórym może być ciężko zrozumieć, w czym leży problem. W końcu chodzi o to, żeby grały najlepsze. I oddawanie miejsca słabszej piłkarce tylko ze względu na kolor skóry byłoby zamachem na sport i de facto rasizmem. A taki przekaz pojawił się w mediach (również społecznościowych) w Polsce – bo jakoś tak się składa, że temat kobiecej piłki rozgrzewa ludzi w naszym kraju wtedy, kiedy jest za co skrytykować. I wczoraj na Twitterze (jeszcze się nie przekonałem do nazwy „X”) zaczęły mi wyskakiwać komentarze w sprawie piłkarek Arsenalu z kont, których z kobiecą piłką nie kojarzę (a wpisy o kobiecej piłce mam pod czujną obserwacją). I komentarze w małym stopniu dotyczyły zdjęcia z początku sezonu ligowego (czyli już sprzed ponad miesiąca), a w większym komunikatu Arsenalu na krytykę odpowiadającą rzekomo: „zwiększymy różnorodność w drużynie”.

I nie ukrywam, że będąc daleki od konserwatywnych poglądów części (chyba nawet większej) tych osób, których wpisy mi wczoraj nagle wyskoczyły, też się wzburzyłem. Ale nie bez powodu powoływałem się w tym tekście już dwukrotnie na BBC – bo teraz powołam się po raz trzeci, gdyż to właśnie publiczny nadawca brytyjski przytoczył komunikat Arsenalu w treści nieprzekłamanej (w wersji niezakładającej dobrych intencji: niezmanipulowanej). Ta różnorodność dotyczyć ma… akademii klubowej, nie pierwszej drużyny, od której sprawa się rozpoczęła. Przynajmniej na razie.

I to dopiero przypomniało mi sytuację z listopada ubiegłego roku, kiedy Beth Mead przyznała, że nie dostrzega problemu rasizmu w piłce – po prostu grają najlepsze. Zgadzałem się z nią, a krytyka, która się na nią wylała, zaskoczyła mnie. Dopiero później wytłumaczono mi, gdzie tego rasizmu nie dostrzegamy – „grassroots”, czyli u podstawy piłkarskiej piramidy. I to, że reprezentacja Anglii czy Arsenal ma w swojej drużynie taką przewagę białych piłkarek, nie świadczy o rasistowskim podejściu Sariny Wiegman czy Jonasa Eidevalla. Jest to pokłosie tego, jak mało dziewczynek z mniejszości decyduje się na rozpoczęcie treningów w wyniku uwarunkowań socjologicznych, kulturowych. Nikt im przecież nie zabrania tego prawnie – ale ile dziewcząt, zwłaszcza z kręgów społecznych mniej liberalnych, „otwartych”, w ogóle pomyśli o trenowaniu piłki nożnej, a ile usłyszy od ojca (czy też matki w tym samym duchu wychowanej), że „to nie dla nich”?

W Polsce przecież też mamy ten problem, tylko nie łączymy go z kolorem skóry. W ubiegłym miesiącu mecze Ligi Narodów pokrywały się terminami z kwalifikacjami olimpijskimi siatkarek. Paru moich kolegów na trybunie prasowej nie rozumiało mnie. Jeden, gdy zobaczył na moim komputerze mecz piłki kobiecej, powiedział „ja to się wciąż do piłki kobiet nie mogę przekonać”. Drugi, gdy mówiłem, że szykuję zapowiedź meczu z Greczynkami, odpowiedział jeszcze mocniej „według mnie są dwie dyscypliny, które powinny być zakazane dla kobiet – koszykówka i piłka nożna”. Mówimy o ludziach, którzy ze sportem obcują na co dzień, zawodowo – a skoro sport otwiera umysły i poszerza horyzonty, co musi być w głowach tych, którzy się nie są z nim za pan brat? I co przekazują swoim córkom?

Jesteśmy tuż po kampanii wyborczej, gdzie temat ogólnie przedstawiany jako „prawa kobiet” co jakiś czas się przewijał. I przewija się w rozmowach na temat tworzenia koalicji, która ma objąć władzę w nowej kadencji. Jak bumerang powraca pytanie, kierowane głównie do pań polityczek czy też osób niebinarnych zajmujących się polityką – „jakie prawa mają mężczyźni, których nie mają kobiety”? Takie pytanie upraszcza bardzo sytuację, ale też nie usłyszałem jeszcze odpowiedzi, która w głowie mojej – mężczyzny, któremu wydaje się, że problem zrozumiał – jest oczywista. Nie mówimy o prawie wpisanym w kodeksie, ale o nauczeniu społeczeństwa – na przykład, że piłka kobieca nie jest czymś „nie dla kobiet”. Żeby dziewczynkom myśli o trenowaniu futbolu przychodziły tak łatwo, jak chłopcom i żeby tatusiowie (czy też mamusie) im tych myśli z głów nie wybijały. Żeby były ku temu możliwości.

W moim przypadku było podobnie – moje myśli o trenowaniu siatkówki wybiła z głowy lokalizacja klubu męskiego, podczas gdy klub żeński był na wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony miasta jakaś dziewczynka mogła być w podobnej sytuacji. Być może miesiąc temu ona też grałaby o igrzyska w Łodzi, tak jak Agnieszka Korneluk, również rodowita poznanianka, starsza ode mnie o niespełna trzy miesiące? Gdybym był kobietą, pewnie byłybyśmy koleżankami z drużyny juniorskiej.

Ile talentów (teraz już nie mówię o sobie), potencjalnych gwiazd traci sport (lokalny, polski czy światowy) poprzez uwarunkowania kulturowe, społeczne czy nawet takie „logistyczne”, komunikacyjne. I to w tym kierunku trzeba pracować. A wcześniej te problemy (niektórzy wolą słowo „wyzwania” – i tutaj dobrze ono pasuje) zauważyć. Jeśli dziś zaczniemy tę pozytywistyczną „pracę u podstaw”, to za kilkanaście lat takie zdjęcia, jak 27 białych piłkarek Arsenalu przestaną się pokazywać. Nie dlatego, że Jonas Eidevall przestanie być rasistą – bo o to go nie posądzam. Nawet nie dlatego, że trenerzy drużyn juniorskich przestaną nimi być. I nawet nie dlatego, że w ogóle nie będzie rasizmu – bo idioci zawsze się znajdą. Bo problem leży gdzieś indziej –  i choć z rasizmu się wywodzi, to mówienie dziś o rasizmie w Arsenalu jest sporym i niesprawiedliwym uproszczeniem, które tylko rzuca się w oczy.

 

fot. David Price/arsenal.com

UDOSTĘPNIJ
Avatar
Z wykształcenia hungarysta, z pasji dziennikarz i komentator sportowy, członek Klubu Dziennikarzy Sportowych i Międzynarodowego Stowarzyszenia Prasy Sportowej (AIPS), uczestnik Programu dla Młodych Reporterów AIPS, miłośnik sportów olimpijskich, naiwny idealista