„Obcuję z piłką 24/7 – jak nie trenuję, to gram w FIFA, jak nie gram w FIFA, to oglądam piłkę. Największą tego ofiarą była moja siostra. Gdy miałyśmy dwanaście lat i siedziałyśmy w domu przy stole, to cały czas mówiłam o piłce. Natalka w końcu nie wytrzymywała i mówiła «Możemy w końcu zmienić temat?»” 

Miłosz Michałowski: Urodziłaś się w Polkowicach, od początku grałaś i trenowałaś tam z chłopakami. Trochę później około 12 roku życia zaczęłaś grać mecze w Bielawie. Jak łączyłaś naukę i treningi w Polkowicach, a granie w klubie oddalonym o dwie godziny jazdy?

Daniela Kusińska: Gdy byłam w podstawówce, nie było aż tak dużego problemu jeśli chodzi o naukę. Często było tak, że podczas jazdy na mecz – autobusem czy samochodem – miałam ze sobą książki, a potem rodzice mnie odpytywali. Czasem było szkoda, że nie mogłam się spotkać ze znajomymi, bo cały weekend miałam zajęty, jednak później więcej o tym nie myślałam, bo robiłam to, co kocham – grałam w piłkę.

MM: Na początku, gdy zaczynałaś swoją przygodę z piłką, trenowałaś z chłopakami. Uważasz, że te treningi w jakiś sposób ukształtowały twój styl?

DK: Tak, na pewno. Myślę, że każda dziewczyna, która miała styczność z piłką męską, może tak powiedzieć. Chłopaki są silniejsi, skoczniejsi, szybsi, więc ze wspólnych treningów wiele wyniosłam. Ich biologicznej przewagi nie jesteśmy wstanie „przeskoczyć”, przez co musimy włożyć dwa razy więcej pracy w to, co robimy.

MM: Przeżywałaś już w swojej karierze bardzo długą kontuzję. Po niej wielokrotnie podkreślałaś, że klub nie wykazał się dużym profesjonalizmem wobec ciebie. Mogłabyś powiedzieć, co się stało?

DK: Przed dwoma laty zerwałam wiązadła w lewym nadgarstku z przesunięciem chrząstki trójkątnej. Niestety na operację musiałam czekać sześć miesięcy, co było stratą czasu, bo odwlekało się coś, co powinno zostać zrobione od razu. Niemniej jestem wdzięczna za pomoc mojego ówczesnego klubu, bo wiem, że niektóre zespoły nie wspierają swoich zawodniczek podczas kontuzji. Chodziło mi raczej o to, co działo się po urazie.

MM: Masz na myśli rehabilitację, powrót do zespołu?

DK: Tak. Zawodniczki kontuzjowane w Polsce zdane są na siebie, nie są ważną częścią klubu. Rehabilitację musiałam sobie sama zapewnić, opłacić, a do gry wróciłam po dwóch latach. Nawet jeśli chodzi o zwykłe wymagania, nikt ode mnie niczego się nie wymagał – wrócę, to wrócę, nie wrócę, to nie wrócę. Teraz, gdy jestem w Anglii, to widzę, jak wielkie w Polsce są rezerwy – jeśli chodzi o ten aspekt, ale też o wiele innych.

MM: A czy teraz, gdy trenujesz, bronisz ciężkie, mocne piłki odczuwasz skutki kontuzji?

DK: Podczas operacji pojawiły się pewne komplikacje i moja rehabilitacja trwała o wiele dłużej. Prawdą jest, że do teraz mam duże bóle. Cały czas pracujemy nad tym z klubową lekarką, ale nic się nie polepsza. Lokalni specjaliści mówią, że będzie trzeba poprawić to operacyjnie, ale mi teraz to nie jest na rękę. Zresztą, na razie się przyzwyczaiłam. Jeśli mi to nie będzie mocniej przeszkadzać, to o operacji pomyślę na koniec kariery. Bóle pojawiają się różne. Ja mam zwykłe problemy z podparciem, więc to już jest przykre. Przed treningami staram się tejpować rękę, więc tylko przy mocniejszych strzałach na jedną rękę odczuwam większy ból.

MM: Realizujesz także treningi mentalne z Antonim Mieleckim. Co robicie na takich treningach?

DK: To wygląda tak samo, jak normalny trening piłki nożnej. Pracujemy nad słabymi stronami i poprawiamy te mocne, np. praca pod presją. W skrajnych sytuacjach, kiedy muszę mieć nerwy na wodzy, to pracujemy właśnie nad tym. Widzę, że kiedyś, gdy miałam ciężkie mecze – w klubie lub reprezentacji – bardzo dużo się stresowałam. Teraz takie momenty sprawiają mi radość i zamieniam to na coś bardzo ekscytującego. W przeszłości byłam osobą, która miała niewiele pewności siebie. W momencie, w którym rozpoczęłam treningi z Antkiem, moja pewność wzrosła – czy na boisku, czy poza nim. Oprócz tego zyskałam super przyjaciela. Zawsze mogę na niego liczyć. Jest niesamowitą osobą. Zaczęłam z nim współpracować, kiedy nie miałam nic, każdy mnie skreślał, niczego nie osiągnęłam. Mimo to trener wierzył we mnie i po sześciu miesiącach naszej współpracy wylądowałam na testach w Manchesterze United, Watfordzie i Aston Villi.

MM: No co dzień grasz w angielskiej Aston Villi. Jak do tego doszło, że przeszłaś do tego klubu?

DK: Wyjeżdżając do Anglii na święta wielkanocne, by odwiedzić studiującą wówczas w Derby siostrę, poszłyśmy na mecz Derby County. Tam natrafiłam na skauta Manchesteru City, porozmawialiśmy, opowiedziałam mu swoją historię, a on się zachwycił, że po tak długim okresie się nie poddałam itd. Powiedział, że mi pomoże w znalezieniu klubu. Poprosił bym wysłała mu CV, jakiś filmik ze składanką moich interwencji, a on wyślę to do swojej koleżanki, która jest menadżerką w Aston Villi. Powiedział, że nie jest w stanie powiedzieć czy to się uda, ale ja przyznałam mu, że to i tak bardzo dobry układ. Po tygodniu dostałam oficjalnego maila z klubu, że zapraszają mnie na testy, później doszedł mail od Watfordu i Manchesteru United. Nikt nie wiedział skąd te dwa kluby o mnie wiedziały, domyślam się, że ze strony FA, do której jest wpisywany każdy zawodnik biorący udział w testach. Z maili dowiedziałam się, że testy w Watfordzie jak i United odbywały się w tym samym dniu, więc serce mi podpowiedziało żeby wybrać Manchester. Tam, jak i w każdym klubie, odbywały się drogą eliminacji. W pierwszej turze brało udział około 40 zawodniczek, a w drugiej 12. Do czwartej się nie dostałam, bo powiedziano mi, że wciąż brakuję mi doświadczenia w dorosłej piłce.

MM: Jak pogodziłaś sprawdziany w Aston Villi i Manchesterze?

DK: W pewnym momencie przeszłam dwie tury w dwóch klubach, trzecia seria wypadła w ten sam dzień w obu miastach. Napisałam więc do Aston Villi, że niestety nie mogę się zjawić na ich test-meczach, ale oni odpowiedzieli, że zapraszają mnie dwutygodniowy obóz przygotowawczy. Odbyłam go, a w ostatni dzień okresu przygotowawczego powiedziano mi, że chcą podpisać ze mną umowę – tak też się stało.

MM: Jesteś już rok w Anglii. Jaka jest największa różnica między bramkarzami z Polski i z Wielkiej Brytanii?

DK: Wydaje mi się, że gra nogami. To jest aspekt, który się tu wyróżnia. W Polsce brakuję takich „perełek”, bramkarzy, którzy potrafiliby dobrze grać poza „szesnastką” [polem karnym – przypis red.]. Myślę, że dużej różnicy między bramkarkami a bramkarzami w Polsce nie ma. Za to w Anglii wykopy z piątki, volleye boczne, wyrzuty ręką – są na bardzo wysokim poziomie.

MM: A kto twoim zdaniem jest najlepszym bramkarzem w Anglii?

DK: Ciężko wymienić jednego. Jest ich dużo… Jeden z lepszych to de Gea, także Henderson z Sheffield jest „perełką” tego sezonu, Ederson, Allison – od każdego można coś wyciągnąć. Nawet Kepa! Może ego ma nie na miejscu, ale jeśli chodzi o refleks to Arrizabalaga jest kotem.

MM: A najlepszy bramkarz na świecie?

DK: Piętnaście lat temu powiedziałabym, że Casillas. Teraz, czasy się zmieniły, każdy bramkarz charakteryzuje się czymś innym. Niemniej, dla mnie taki absolutny „top” to Marc-Andre ter Stegen oraz Jan Oblak. Podium zamykał by David de Gea.

MM: Nie uważasz, że kobiety ze względu na swoje warunki fizyczne powinny mieć mniejsze boisko czy bramki?

DK: Moim zdaniem, jeśli mecze są rozgrywane kobieta przeciwko kobiecie, to dlaczego miałybyśmy grać na mniejszych bramkach, dlaczego miałybyśmy mieć łatwiej? Według mnie, nie ma takiej potrzeby. Jeszcze dziesięć lat temu śmiano się z nas, że kobieta nie umie dokopać z rożnego – co jest nieprawdą. Wiadomo, że zdarzają się takie zawodniczki, ale piłkarze też czasem mają podobne kłopoty. Je nie widzę żadnego problemu wśród nas, żeby ktoś fizycznie nie dał rady.

MM: Obserwujesz rozgrywki męskie na Wyspach?

Oczywiście, nawet nie ma o czym mówić [śmiech]. W środę oglądałam Napoli z Juventusem, Aston Ville z Sheffield i Manchester City z Arsenalem. Najchętniej obcowałabym z piłką 24/7 – jak nie trenuję, to gram w FIFA, jak nie gram w FIFA, to oglądam piłkę. Największą tego ofiarą była moja siostra. Jak mieliśmy dwanaście lat i siedzieliśmy w domu przy stole, to cały czas mówiłam o piłce. Natalka w końcu nie wytrzymywała i mówiła „Możemy w końcu zmienić temat!?”.

MM: Skoro oglądasz dużo Premier League, to który klub podoba Ci się najbardziej?

Wydaje mi się, że Manchester City – to drużyna, która mnie zachwyca. Bardzo lubię Pepa Guardiolę, W jakiejkolwiek znajduję się drużynie, to zawsze naprowadza ją na dobre tory – w Barcelonie, Bayernie czy teraz City. Ale wiadomo, od czasu transferu moje serce skradła Villa i mam nadzieję, że ta końcówka sezonu dobrze się dla nas zakończy. Po cichu także mam nadzieję, że Jack Grealish zostanie w klubie, a nie przeniesie się do Manchesteru United.

UDOSTĘPNIJ
Miłosz Michałowski
Piszę przede wszystkim o piłce nożnej, czasem o tenisie i żeglarstwie. W wolnym czasie zajmuję się muzyką i uprawiam sport.