Jeden z tych, który chce dogonić rekord Polski, który należy do Mariana Woronina (9,99 sekundy). Pięć tytułów Halowego Mistrza Polski na 60 metrów z rzędu, wielokrotny medalista Mistrzostw Polski na stadionie, reprezentant Polski na wielu międzynarodowych imprezach lekkoatletycznych i jeden z niewielu, którzy zrezygnowali z zagranicznych wyjazdów, aby trenować w rodzinnej miejscowości. Mowa o 27-letnim Remigiuszu Olszewskim, wyjątkowym sprinterze z wielkimi ambicjami i dużymi szansami na przełamanie niemocy w męskim sprincie w Polsce.

Rozmowę przeprowadził Adam Kowalski:

Adam Kowalski: Limit „pecha” na następny sezon został chyba już wyczerpany. Falstart w Bydgoszczy (Drużynowe Mistrzostwa Europy), Radomiu (Mistrzostwa Polski) oraz zgubiona pałeczka sztafety w Yokohamie (Mistrzostwa Świata sztafet). Jak oceniasz miniony sezon?

Remigiusz Olszewski: Poprzedni sezon określiłbym jako słaby. Bardzo mało startowałem. Zaczynając od samej Yokohamy, trzy tygodnie pobytu tam to był zdecydowanie za długi czas. Impreza była bardzo fajna, ale nasz bieg i zgubiona pałeczka na ostatniej zmianie to katastrofa. Cieszy chociaż to, że udało się stworzyć tę sztafetę. Nawet jakbyśmy dobiegli, cudów by raczej nie było, ale najważniejsze, że wróciliśmy do domu cali i zdrowi. Co do „pecha”, ciężko mi stwierdzić czy to właśnie był pech. Falstart na Drużynowych Mistrzostwach Europy to była moje wina. Z nerwów i emocji za wysoko postawiłem stopę na podpórce i przy komendzie „gotów” ona mi spadła, co automatycznie wiązało się z wykluczeniem. Co do Mistrzostw Polski, sędziowie uznali, że się próbowałem wstrzelić. Według przepisów jest to oczywiście falstart, ale myślę, że mój ruch został źle zinterpretowany. Pomagam na zawodach również jako sędzia (pomocnik startera), więc trochę na tym temacie też się już znam. Wierzę jednak, że nie będzie się to już powtarzać i falstarty będą dla mnie przeszłością. 

Adam Kowalski: Podczas jednej z ostatnich konferencji w Spale, doszło do małego przełomu technologicznego. Znaleziono powód masowych falstartów (lub ich brak) podczas korzystania z aparatury jednej z polskich firm, powód, o którym ponoć już nie raz wspominałeś. Sprinterzy będą mogli odstawić melisę  na bok i skupić się tylko na startach?

Remigiusz Olszewski: Myślę, że tak, ale odsunięcie głośników od bloków (tego dotyczy sprawa) będzie powodowało gorsze wyniki o jakieś 0,02-0,03 sekundy. Zdziwiony jestem tylko, że opcja „odstrzelenia” falstartu nie działała lub była wyłączona na zawodach komercyjnych. Oznaczałoby to, że z całą tą aparaturą musiał być jakiś poważny problem i nie działała, tak jak naprawdę powinna. Mam nadzieję, że podczas tej konferencji zapadły już jakieś oficjalne decyzje i falstarty będą przeszłością. Ponoć odsunięcie głośnika to jedna z dwóch głównych kwestii, które mają się zmienić od nowego sezonu. W tym roku na zawodach wyższej rangi było mnóstwo „kontrowersyjnych” przypadków, jeśli chodzi o falstarty.  Dowodzi to też temu, że jak człowiek jest skoncentrowany, to może zareagować na sygnał w czasie krótszym od 0,1 sekundy, a taki niestety jest w przepisach lekkoatletycznych niedopuszczalny (czas reakcji musi być wyższy od 0,1 sekundy). Pierwszym poważnym testem będą zawody halowe, ale jestem pewny, że odbije się to trochę negatywnie na wynikach. Na szczęście te małe setne można odrobić w czasie biegu (śmiech). 

Adam Kowalski: Od kilku lat trzymasz równy i wysoki jak na polskie warunki poziom. Jak to jest biegać ok. 10,20 sekundy na 100 metrów?

Remigiusz Olszewski: Podobne czasy biegam w miarę regularnie, od kiedy wróciłem do trenowania z moim tatą (przed 2016 rokiem). Był jeden „strzał” na 10,18 sekundy, ale niestety z niedopuszczalnym wiatrem. Dla mnie jest to jednak ciągle mało, ale uważam, że stopują mnie przede wszystkim kontuzje. Nie jestem w stanie przetrwać całego sezonu letniego bez jakiegoś urazu. Wyniki pokazują jednak, że polski sprint idzie stopniowo do przodu, bo bardzo podobnie biegają też Przemysław Słowikowski (10,23 sekundy) oraz Dominik Kopeć (10,26 sekundy). To nie są jednak wyniki spektakularne, z nimi nie uda się za dużo zwojować, ale cały czas dokładamy wszelkich starań, aby się poprawiać. Mam nadzieję, że przyszły rok, rok olimpijski w moim wykonaniu będzie przełomowy, na to się nastawialiśmy z ojcem. Kiedy w 2016 roku rozpoczynaliśmy ponowną współpracę, założyliśmy, że 2020 rok będzie „złotym strzałem”. 

Adam Kowalski: Czy polskiego sprintera stać w najbliższych latach na zbliżenie się do granicy 10 sekund?

Remigiusz Olszewski: Myślę, że jest na to szansa, ale potrzebne są bardzo duże nakłady finansowe. Kiedy po sezonie halowym zaczynamy przygotowania do sezonu letniego, w Polsce przeważnie jest 5-10 stopni.  Teoretycznie trzeba wtedy jechać do ciepłych krajów, a przecież nie każdego na to stać. U nas jest taka zależność, że wiosna jest bardzo ciepła i ok. 90% bardzo dobrych wyników sprinterzy uzyskują właśnie na początku sezonu, a kiedy robi się chłodniej, robi się problem. Polski sprinter może pobiec ok. 10 sekund, ale musi się na to złożyć też bardzo wiele czynników. Mnie np. śmieszy moja sytuacja z dnia, kiedy pobiegłem 10,18 sekundy (z wiatrem) i 10,21 sekundy w finale, bo nie czułem się wtedy najlepiej, a wystartowałem najlepiej w karierze. Tydzień później czułem się wyśmienicie i było o 0,1 sekundy gorzej. Także nie łatwo jest to wszystko połączyć. Myślę, że przynajmniej dwóch z nas pobiegnie w przyszłym roku poniżej 10,20 sekundy. 

Adam Kowalski: A co z biegiem na dystansie 200 metrów? 

Remigiusz Olszewski: Świadomie zrezygnowaliśmy z biegania dwusetki.  Kompletnie nie potrafię biegać po łuku, a robienie tego nieodpowiednio nie ma większego sensu. Skupiamy się na 60 i 100 metrach.  

Adam Kowalski: Wspomniałeś, że trenujesz z tatą. Rodzina w domu, rodzina w pracy. Jak Ci się układa ta współpraca?

Remigiusz Olszewski: To tata namówił mnie do trenowania lekkoatletyki. Był moim pierwszym trenerem i teraz blisko od czterech lat, kiedy to zdecydowałem się wrócić do rodzinnej miejscowości, również wróciliśmy do współpracy. Śmieje się, że jest maniakiem. Bardzo dużo czyta, szuka i kombinuje. Myślę, że przez te wszystkie lata wypracowaliśmy sobie już model treningu i ja wierzę, że w przyszłym roku to zaprocentuje. Jeśli chodzi o sam klimat współpracy, nie ma żadnych problemów rodzinno-trenerskich (śmiech). 

Adam Kowalski: Otrzymałeś miesięczną dyskwalifikację od Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Kara za bieg pod protestem na Mistrzostwach Polski w Radomiu? 

Remigiusz Olszewski:  Kara ma związek z Mistrzostwami Polski w Radomiu, ale nie tyczy się tego, że pobiegłem mimo dyskwalifikacji. Oficjalnie chodzi o niedostosowanie się do decyzji sędziego, który kazał mi zejść z bieżni, a ja mu odmówiłem, gdyż chciałem, aby zweryfikowano mój błąd. Najdziwniejsze jest to, że informację o komisji dyscyplinarnej, na którą musiałem się stawić, dowiedziałem się najpierw od znajomych, a nie od władz. Nie chcę też tego komentować, kara aktualnie już trwa, więc nie ma to wpływu na moje starty. Wydaje mi się, że ten miesiąc jest symboliczny, aby pokazać innym zawodnikom, że tak nie powinno się robić. Karę trzeba przyjąć i odpokutować (śmiech). 

Adam Kowalski: Już od kilku lat jesteś niepokonany pod dachem. Wolisz biegać 60 metrów na hali czy 100 metrów na stadionie?

Remigiusz Olszewski: Wolę biegać 100 metrów, ale na 60 metrów jestem lepszy. Ma chyba na to wpływ bardzo dobry jak na polskie warunki start z bloków, ale to „setka” jest bliższa mojemu sercu. 60 metrów lubię ze względu na atmosferę, jaka panuje w halach, szczególnie podczas zawodów komercyjnych, takie zawody są moim zdaniem ciekawsze. 

Adam Kowalski: A co myślisz o minimum na Igrzyska Olimpijskie w Tokio (przyp. 10,05 sekundy). Zadanie abstrakcyjne czy kwestia jednego dobrego startu z fantastycznymi warunkami atmosferycznymi?

Remigiusz Olszewski: Przy odpowiednich warunkach myślę, że byłbym w stanie powalczyć o taki rezultat. Na treningach rozwijamy prędkości potrzebne do uzyskiwania podobnych czasów, ale trzeba to złożyć wszystko w jeden mocny, ale luźny bieg. 10,05 sekundy to wynik marzenie, ale bardzo wierzę, że uda się to pobiec. Trzeba być optymistą, trzeba dobrze marzyć i ja wierzę, że jestem w stanie to osiągnąć. 

Adam Kowalski: Jest jeszcze ranking IAAF, to chyba kolejna furtka na Igrzyska Olimpijskie? 

Remigiusz Olszewski: Z rankingu łapie się chyba 56 sprinterów, a ja jestem aktualnie na 70. miejscu. To też jest jakaś alternatywa. Mówi się, że polski sprint jest tragiczny, ale stać nas na bieganie przynajmniej w półfinałach wielkich imprez. Nie jest to może bieganie na poziomie Mariana Woronina, ale trzeba pamiętać, że świat też teraz poszedł do przodu. Mimo wszystko nadal się gdzieś tam kręcimy i widać nasze nazwiska w półfinałach czy finałach fajnych zawodów. 

Adam Kowalski: Większe szanse ma za to nasza sztafeta. Razem z chłopakami chcecie odbić sobie ten rok i brak udziału w Mistrzostwach Świata w Doha?

Remigiusz Olszewski: Szanse zawsze są, a chęci tym bardziej, bo to kolejna furtka na ewentualny wyjazd do Tokio. Natomiast nie wiem, czy widziałeś poziom w biegach sprinterskich i sztafetach, gdzie kilka drużyn biega już poniżej 38 sekund. To jest kosmos, ale na dzień dzisiejszy widziałem gdzieś listy, z których wynikało, że awans z rankingu na Igrzyska Olimpijskie może dać czas w granicach 38,58 sekundy. Myślę, że stać nas na to i na pewno z chłopakami w przyszłym sezonie będziemy skupiać się również na sztafetowej rywalizacji. 

Adam Kowalski: Wspomniałeś już o tym, że pomagasz w lokalnych zawodach jako sędzia. W przyszłości chciałbyś być nadal związany z lekkoatletyką?

Remigiusz Olszewski: Bardzo możliwe, że zostanę w społeczności lekkoatletycznej. Teraz sędziuje i pomagam organizować czwartki lekkoatletyczne. Na razie jednak skupiam się na tym, żeby jednak jeszcze odrobinę wycisnąć ze swojego organizmu, tak aby wskoczyć na jeszcze wyższy poziom sportowy. 

Adam Kowalski: Sprinterzy utrzymują przyjacielskie relacje?

Remigiusz Olszewski: Mamy bardzo dobre relacje. Bardzo blisko trzymam się z Przemysławem Słowikowskim, Karolem Kwiatkowskim i Krzysztofem Grześkowiakiem. Ciągle jesteśmy w kontakcie, choć chłopaki mają trochę łatwiej, bo widują się na obozach, na które ja nie jeżdżę. 

Adam Kowalski: Dlaczego najlepszy sprinter nie jeździ na obozy kadry Polski? 

Remigiusz Olszewski: Uważam po prostu, że najlepszym trenerem dla mnie jest mój tata. Od pięciu lat wygrywam Halowe Mistrzostwa Polski, od kilku lat nikt szybciej ode mnie nie pobiegł, a ojciec nadal nie jest zapraszany na konferencje trenerskie. Teraz już się nawet tym nie przejmujemy, nie chce nam się dyskutować na ten temat. Trenujemy w Pile, kiedy tata ma wolne w pracy to jeździmy na obozy do Bydgoszczy. Pomaga mi też trochę trener Jacek Lewandowski.  Robimy swoje na miejscu i na razie daje to efekty.

Adam Kowalski: Życie sportowca bywa ciężkie. Żałujesz jakichś decyzji z przeszłości?

Remigiusz Olszewski: Czasami żałuję, że podchodzę zbyt ambitnie do sportu. Jestem trochę jak ze szkła i często odnoszę różne kontuzje, a nie mówię o nich nikomu. Tak było np. w tym roku, zerwałem więzadło piętowo-skokowe i męczyłem się z tym przez cały sezon. Strasznie się męczyłem, ale nie przyznawałem się do tego. Coś w sobie takiego mam, że nie potrafię odpuścić i uważam to za duży błąd. Myślę, że większość sportowców tak ma, że wstaje rano z bólem, ale trzeba iść na trening, bo będę się z tym źle czuł. Przykład, strzeliło coś w kolanie, lekarz mówi, że trzeba dwa tygodnie odpocząć, a ja po 2-3 dniach idę i próbuję coś robić. To jest bardzo duży błąd. 

 

 

 

UDOSTĘPNIJ
Avatar
Lekkoatletyka oraz fotografia