,,W 100% mogę powiedzieć, że ,,FutboholikCup” odbędzie się właśnie w Krakowie. Dlaczego? Przede wszystkim, my, we Wrocławiu jesteśmy już po trzech imprezach, i staramy się reagować szybciej niż polski trener w europejskich pucharach wpuszczający napastnika w 88 minucie. I nie znaczy to, że u nas jest coś źle, tylko po prostu pewne formuły się nam wyczerpują” – Michał Mączka specjalnie dla nas  o ,,Groundhoppingu”, koszulkach piłkarskich i turnieju charytatywnym.

Miłosz Michałowski: Poruszmy na początku temat ,,Groudhoppingu”, czyli hobby polegającym na oglądnięciu na żywo jak największej ilości meczów. Wyznaczasz sobie jakieś cele dotyczące właśnie tego zainteresowania?

Michał Mączka: Przede wszystkim traktuje to bardzo hobbistycznie. Nie mam parcia na to, by w danym roku zaliczyć konkretną ilość meczów, ale doskonale rozumiem kolegów i koleżanki, którzy do tego dążą. Lubię zawsze zobaczyć nowy obiekt, jeśli jest na to czas, bo dla mnie groundhopping to przede wszystkim przyjemne spędzanie czasu. Jak mam ochotę to pojadę na mecz, jeśli nie, bo np. jest jakiś szlagier w tv – to nie. Bardzo często jest to sprawa tego gdzie jadą moi kumple. Mamy tu, we Wrocławiu dość pokaźną grupę ,,Groundhopperską”, która w temat wkręciła się wybitnie –  z m.in. Michałem Mormulem, Maćkiem Szczęsnym i Mateuszem Ryłem na czele, wszyscy mamy dobry kontakt i jeśli jest czas, to spotykamy się na regionalnych meczach. Dla mnie samego groundhopping w niższych ligach jest odpoczynkiem od wielkiego futbolu, ale to by było za mało powiedziane. Doceniam wysiłek piłkarzy amatorów nawet kosztem doznań wizualnych. 

MM: A jak to u ciebie wygląda z poza lokalnym ,,Groundhoppingiem”?

Oczywiście, zdarza się wyruszyć w Polskę czy Europę na spotkanie, ale nie oszukując się przez tegoroczne wesele ostatni rok bieduję w temacie. Wtedy jest to rzecz jasna dokładniej zaplanowane. Sam jeszcze parę lat temu miałem większe ambicje, planowałem wyjazdy, by konkretnie wybrać się na jakiś mecz czy to do Glasgow, czy Lizbony lub innych miast. Potrafiłem układać pod to wakacje. Dziś robię to inaczej – najczęściej wyjeżdżam do danego kraju i tam szukam meczy lokalnych drużyn, stał się on bardziej dodatkiem do miejsca niż celem samym w sobie, bo po prostu doświadczenie pokazało mi, że nawet z pozoru mecz Mallorci może być ciekawym przeżyciem. 

Mocno przeżywasz mecze, czy oglądasz je przy okazji spotkania z kumplami?

Ja oczywiście te lokalne mecze uważnie oglądam, no jeżeli nie przesadzę z piwem (śmiech) albo by być bardziej uczciwym staram się, uważam że umiem się tym tematem zajawić. Zresztą moi znajomi często wypominają mi, że mocno ekscytuję się meczami drużyn, które mnie nie obchodzą. Nie przepadam po prostu za zamykaniem się w spotkaniach z samej czołówki i oglądania tylko Liverpoolu czy Barcelony, ale zawsze powtarzam nigdy nie porzucę komercyjnego futbolu. Z tą hierarchią jest jak z dobrze poukładanym komunikacyjnie miastem – jest miejsce dla wszystkich, rowerzystów, kierowców i pieszych. Mam nadzieję, ze takiego w Polsce kiedyś doczekamy. Tak samo u mnie znajdzie się czas dla piłki amatorskiej, LM czy odpałów typu Austria – Izrael. 

No właśnie, a jaki był twój najlepszy mecz, który obejrzałeś na żywo?

Szczerze mówiąc nie lubię tego tak klasyfikować, bo każdy coś w sobie ma, a zarazem zawsze można się do czegoś przyczepić. Dla przykładu byłem kiedyś na meczu Barcelony, na który jak domniemam chciałby się wybrać niemal każdy kibic piłkarski i gdyby nie wspaniały Camp Nou, to wyszedł bym chyba po 30 minutach. Dobrze też zobaczyć Messiego, bo to siłą rzeczy dla fana futbolu swojego rodzaju Mekka. Z kolei jadąc na Cesene nie obiecywałem sobie nic, a od paru lat jestem pewien, że jeszcze tam wrócę. Jest dużo zmiennych, stadion, kibice, atmosfera, a czasem spodoba Ci się coś co wykracza poza ramy. Myślę, ze dużo koleżanek i kolegów, którzy jeżdżą udzieliłoby podobnej odpowiedzi.
Posiadam listę 18 stadionów, które chce odwiedzić. Zostało mi bodaj 12. Jeśli chodzi o kierunek, który według mnie jest najlepszy to Niemcy. Przede wszystkim: zawsze kozacki doping, wszyscy kibice są w klubowych barwach, najlepsze piwo, no dobra może poza Czechami. Wypchane trybuny. Dla porównania będąc w Szkocji, gdzie uwielbiam brytyjski styl to podczas meczu Celticu Glasgow czegoś mi brakowało, chyba tego szaleństwa ,,okołotrybunowego”. Klubem, który natychmiast mnie ,,kupił”, była Benfica Lizbona. Na da Luz czułem się jakbym kibicował im z 10 lat. Są także zespoły, które traktuję bardziej sentymentalne, poprzez  znajomości ,,Groundhoppingowe”. Zazwyczaj, gdy mówię o takich klubach, myślę o drużynach z niższych lig czyli np.: Fairant Kraków, LKS Niedźwiedź czy Muchobór Wrocław.

To w końcu, który najlepszy?

Jest to bardzo ciężki wybór… O tym, jak mecz jest dobry, stanowi jego sentymentalność i doznania w danej chwili na stadionie, przychylam się do tego co powiedział kiedyś Krzysztof Stanowski po spotkaniu Barcy z PSG, że w futbolu najważniejsze są momenty, więc myślę, że mecz decydujący o mistrzostwie Polski dla Śląska Wrocław w 2012 roku. Wówczas graliśmy z Wisłą Kraków. A także mecz Polska – Portugalia z 2006. Kadra była wtedy w trudnym momencie. Po bramce na 2:0 nikt nie mógł w to uwierzyć, dosłownie niesamowita euforia, a na twarzach wszystkich wokół wyrysowane  „czy to się dzieje naprawdę”?

Liczysz mecze, na które chodzisz? Jeśli tak, to na ilu byłeś w 2019 roku?

Tak, ja to zapisuje, ale nie z powodu jakiś ,,igrzysk próżności” (jak ja bym to nazwał) tylko z własnej ciekawości. Powiem Ci, że zawsze wychodzi mi podobna liczba – około 60 rocznie, i widzę, że jest to dla mnie optymalna ilość, którą uzyskuję nie zmuszając się. W skład tych meczy wliczyłem niektóre te, w których grałem, gdyż uczestniczę także w rozgrywkach B – klasowych.  Moje umiejętności nie są jednak za wysokie, a rywale do składu są mocni więc wychodzę z ławki na ostatnie 5 – 10 minut. Mimo wszystko zaliczam ten mecz, że na nim byłem, bo jeśli ja siedzę na ławce 85 minut – to sobie go po prostu oglądałem. Najwięcej spotkań jednak ,,nabijam” na Śląsku Wrocław i wspomnianego – LKS Krzyżanowice.

Czyli średnio wychodzi mecz co tydzień?

No mniej więcej. Nigdy się nie zmuszam, to wszystko zależy od moich innych obowiązków. Jedynym klubem, pod który ustawiam sobie plan życia jest Śląsk Wrocław i jego mecze domowe.

A mecze wyjazdowe są brane przez ciebie pod uwagę?

Nie, mecze na wyjeździe, jeśli chodzi o mnie to przeszłość. Nie mam już w sobie takiego głodu „kibicostwa” jak kiedyś, może i do tej pory przez 21 lat chodzenia na Śląsk uzbierało się z 30 – 40 meczów na wyjeździe. Miałem co prawda jakieś plany na wiosnę, ale już po wszystkim. By była jasność takie mecze wspominam genialnie. Niezliczona ilość historii, zabawne pozostające  w pamięci anegdoty, ale też szara rzeczywistość – podróżowanie za klubem w różnych warunkach pogodowych, by zobaczyć sprzedany mecz czy jeden strzał na bramkę. Świetny czas. 

A po kwarantannie? Masz jakieś większe plany jeśli chodzi o futbol?

Oczywiście! ,,Groundhopperzy” stoją w blokach, żeby to wszystko się skończyło i można było cokolwiek na żywo zobaczyć. Teraz liczę, że gdy został zakończony sezon w niższych ligach, to pojawi się więcej meczów towarzyskich i turniejów. Na przykład bardziej ,,medialne” drużyny z Twittera  zorganizują coś wspólnie. W pierwszej kolejności postaram się odwiedzić wcześniej wymienionych przyjaciół, mam ochotę również skoczyć do Warszawy i na Śląsk.

Michał Mączka FOTO. Instagram
Michał Mączka FOTO. Instagram

Teraz zmienimy nieco temat i zajmiemy się koszulkami piłkarskimi. Skąd te zamiłowanie?

Przede wszystkim to jest sentymentalna podróż w lata 90. Wówczas nosiliśmy koszulki piłkarskie z bazarków, które nie były one oczywiście oryginalne. Miałem pokaźną kolekcję. Vialli, Suker, Citko, Klinsmann, Moller… półki w szafie się uginały! Każdy dzieciak w moim wieku chciał mieć wtedy koszulkę oryginalną, z oficjalnym herbem i logotypem producenta. Często były one niedostępne ze względu na ich unikatowość, a także ogromną, jak na te czasy, cenę. Ja doskonale pamiętam moją pierwszą, oryginalną koszulkę F.C Kaiserslautern z sezonu 98-99, którą i tak dopiero kupiłem trzy lata później. Świetnie pamiętam mundial w 1998 roku we Francji. To ten mundial rozpalił we mnie zamiłowanie do strojów. Zacząłem zwracać uwagę na odcienie i wzory koszulek, zdarzało mi się przerysowywać niektóre do szkolnego zeszytu. To były Mistrzostwa Świata, na których zobaczyliśmy prawdziwą gamę wspaniałych wzorów na koszulkach reprezentacji takich jak: RPA, Arabia Saudyjska, Francja, Jamajka czy Chorwacja.  

Co sądzisz o zbieraniu i noszeniu koszulek piłkarskich w Polsce?

Uważam, że ta kultura w naszym kraju jest trochę uboga i brakuje nam kultu kolekcjonowania koszulek czy w ogóle debatowania o nich choć uczciwie takich ludzi jest coraz więcej i zapewne jest to też kwestia rozwoju samego nazwijmy to zajmowania się tematem, jakiegoś rodzaju publicystyki, bo poza Tomkiem Witasem i Bartkiem Nosalem próżno takiej szukać albo są to sporadyczne artykuły, a nie jakikolwiek format. Jestem np pod sporym wrażeniem kolekcji Bayernu Pana Grzegorza, którego obserwuję na Twitterze. To mogłoby być spokojnie muzeum. Sam osobiście, co jest paradoksem, nie zbieram. Brakuje mi też podkreślania, że koszulka nie jest tylko ubiorem do grania w piłkę.

Czyli nie zbierasz koszulek piłkarskich?

Nie, ale mam model, na którym mi najbardziej zależało, czyli replika koszulki Niemiec z 1990 roku. Myślę jednak, że już nie długo dołączy do niej cerata Francuzów z 1998 roku, bo widzę, że jest jej coraz mniej, a w moim prywatnym rankingu jest jedną z najlepszych w historii.

To jakie są trzy najlepsze koszulki w historii według ciebie?

Jeśli mówimy o trzech, stricte koszulkach reprezentacyjnych, to na pewno znajdzie się tu strój Holandii z Euro 1988, Niemcy z Mundialu 1990 i Francja – albo z 1984, bądź 1998 roku, gdyż jest to niemal identyczna koszulka, tylko stworzona w innych latach. Myślę jednak, że ze względu na mój sentyment do mundialu w 1998 roku to właśnie ta koszulka będzie moją trzecią. Nie ma tu kolejności, wszystkie trzy są bardzo ładne.

A klubowe?

Dzisiaj działa to na takiej zasadzie, że każda z większych marek odzieżowych ma swoje kluby premium, czyli Nike ma na przykład Barcelonę i Paris Saint-Germain, a Adidas Real Madryt czy Bayern Monachium. Tylko te kluby mają stroje dedykowane właśnie dla nich i tylko zespoły premium mogą w ogóle w te wzory ingerować. Wyobraź sobie na przykład Ajax – oni mają specyficzną koszulkę, która ma taki krój od pokoleń. Nie do wyobrażenia by było, gdyby mieli grać w innym stroju. Inaczej sprawy się mają, gdy klub jest z poza tej grupy: zespoły dostają wówczas katalog z wieloma wzorami, po czym wybierają jeden i grają w takim przez następny sezon. Dlatego wybory koszulek klubowych można zacząć dopiero od któregoś roku, a poza tym jest ich tak dużo, że jest to bardzo trudne. Raczej w przypadku klubów działają nasze sentymenty. Jeżeli miałbym wskazać klub, który nazwijmy to łącznie miał najlepsze koszulki w historii byłaby to bezsprzecznie Barcelona. 

A zainteresowanie sprzętem piłkarskim? Na swoim Twitterze udostępniasz wiele postów z nim związanych… Pojawiło się to przy okazji wkręcenia w piłkarskie ceraty?

Tak, przy okazji. Powtarzam cały czas takie jedno, utarte zdanie, że ,,rynek jest ogromny, i miejsca jest dla każdego” i im więcej pojawia się firm odzieżowych, które mogą Ci zaoferować fajny produkt, to tym bardziej mnie to cieszy. Dla przykładu, ostatnio ,,wyskoczyła” nam firma Macron, która w pewnych sferach zaczęła detronizować tych największych dystrybutorów sprzętu. Firma odebrała Adidasowi kontrakt sędziowski w UEFIe, a także – również adidasowi – 8 najmniejszych reprezentacji, dla których UEFA podpisuje zbiorowy kontrakt. Do tego wszedł na rynek na tyle z ,,buta”, że w ligach ,,top 10″ ma więcej przedstawicieli niż Puma. Dlatego, tak jak mówię, koszulki z chęcią opisuje, branding także, sponsoring klubów oczywiście też jest dla mnie istotny. Sam mam prywatne statystyki, jaka drużyna jest ubierana w danym sezonie i przez kogo. Potem mogę sobie to porównywać względem poprzednich sezonów, zestawiać ceny trykotów itd – jest to wiedza nieprzydatna, ale wiedza którą ja akurat chcę posiadać.

FutboholikCup to turniej piłkarski odbywający się od dwóch lat we Wrocławiu. Podczas niego, wraz z amatorskimi drużynami z całej Polski zbieracie pieniądze na szczytne cele. Czy mógłbyś nam powiedzieć kiedy i kto wyszedł z inicjatywą, by zorganizować ten turniej?

Znów musiałbym opowiedzieć historię o Hondzie Civic, ale postaram się inaczej, bo przecież nie każdy, a raczej mało kto mnie zna. Pewnego dnia, wraz z Maćkiem Szczęsnym i Mateuszem Ryłem pojechaliśmy na sparing kumpli z Piaska Potworów. Wtedy zrodziła się u mnie taka myśl, by zrobić zimowy turniej, podobnie do tych kartofliskowych ,,mistrzostw świata w udawaniu gry w piłkę”, tylko przenieść to wszystko na hale. Mateusza i Maćka nie trzeba było długo namawiać, oni są zresztą otwartymi ludźmi. Potem przeszliśmy do realizacji – długiej i żmudnej – to był pierwszy turniej, następnie zorganizowaliśmy mecz w Pucharze Polski i tak się kręci

Podczas waszego turnieju zebraliście niemal 40.000 zł. Nie były to wpłaty tylko do puszek, lecz także na allegro można było wylicytować wiele niezwykłych fantów np. koszulkę Krzysztofa Piątka z podpisem. Skąd tyle ciekawych rzeczy?

Przede wszystkim powtórzę oklepany frazes, ale my to zawdzięczamy wielu ludziom, którzy albo pomagają, albo mieli masę wspaniałych gadżetów do oddania, a także tym, którzy mają ciekawe dojścia do bardziej znanych osób np. piłkarzy. Serio my tylko wystawiamy piłkę do pustej bramki.
Pisaliśmy także do osób, które mają dużo obserwujących na m.in Twitterze, by nasza akcja miała jak największy zasięg. Wiele fantów dostaliśmy od jednego gracza z drużyny Wyznawców Twittera, który przyniósł tak ,,tłuste” rzeczy, że mi naprawdę opadła kopara. Jego dojścia bardzo nam pomogły. Podczas turnieju można było wylicytować np. stworzenie logotypu od naszego znajomego ,,Groundhoppera” z Łodzi Daniela Tworskiego, bądź picie wódki z naszym innym rozpoznawalnym na Twitterze i w świecie groundhoppingu znajomym Michałem Mormulem.
Największa w tym praca Maćka, Mateusza i Tomka – to oni dużą część tych fantów ogarnęli, do tego Tomek prowadził wszystkie licytacje na allegro.

Futboholik CUP FOTO. Twitter
Futboholik CUP FOTO. Twitter

Spodziewałeś się na samym początku organizacji turnieju, że – nie bójmy się powiedzieć –  odniesie taki sukces?

Spokojnie, my też tak mówimy i bardzo nas to cieszy. Zawsze, jeśli coś przerośnie twoje oczekiwania, twój cel, to możesz to nazwać sukcesem. Czy zorganizujesz fajny turniej, czy spotkasz się z fajną dziewczyną – możesz to nazwać sukcesem, niech każdy wyznacza sobie skalę własnego szczęścia i nie ogląda na innych, bo to nigdy nie jest droga by się spełnić. Przed pierwszym turniejem zakładaliśmy, że zbierzemy 5.000 zł, a zebraliśmy około 21.000 zł, rok później 38.000 zł. U nas dobrze to w tym roku oszacował Mateusz, mówiąc przed zawodami, że wpadnie około 40.000 zł. Po prostu oszacował pewne elementy układanki i umiejętnie to zestawił. Ja się bardzo cieszę, że miał rację, bo zawsze osobiście patrzę na to z przymrużeniem oka – jak Adam Małysz, nie myślę o triumfie końcowym tylko o następnym skoku, by był jak najlepszy. Dla nas największy sukces to sama forma niesienia pomocy i to, że udaje się scalić środowisko piłkarskich niższych lig.

Niedawno, na Twittera FutboholikCup wrzuciliście zdjęcie z Krakowa mające delikatnie sugerować, że jego następna edycja właśnie tam się odbędzie… Czy to prawda?

W 100% mogę powiedzieć, że ,,FutboholikCup 2021″ odbędzie się właśnie w Krakowie. Dlaczego? Przede wszystkim my we Wrocławiu jesteśmy już po trzech imprezach i staramy się reagować szybciej widząc co się dzieje, szybciej niż polski trener w europejskich pucharach wpuszczający napastnika w 88 minucie. Nie znaczy to, że u nas jest coś źle, tylko po prostu pewne formuły się nam wyczerpują: wałkujemy te same pomysły, ale przede wszystkim brakuje nam pewnego odświeżenia, wymiany publiki lub otwarcia się na nową, wcześniej niedostępną. Lepiej zaryzykować i wyjść z własnej strefy komfortu niż po fakcie mówić „trzeba było”. Stwierdziliśmy więc, że Kraków to odpowiednie miejsce, ponieważ mamy tam zdrowe, przyjacielskie wsparcie kilku ekip. Poza tym to duże miasto, gdzie mam nadzieję zbierzemy sporą publikę. Drugą sprawą jest także pomoc od znajomych ze stolicy małopolski.  My już, mówiąc kolokwialnie nie dawaliśmy rady cieszyć się tym w 100%. Nie chcieliśmy dać po sobie tego poznać, ale w przypadku ostatniego turnieju czuliśmy, że chcemy, by się już odbył. Dlatego dostając zapewnieni, że koledzy z Krakowa nam pomogą wybraliśmy to miejsce. Co najważniejsze oni zrobią to dobrze, nie ma strachu z mojej strony, że coś pójdzie nie tak, odciążą nas, a dzięki temu zyska strona marketingowa turnieju.

Czyli rozumiem, że organizacja trwa, ale nie ma jeszcze jakiś większych konkretów?

Na razie czekamy, co z koronawirusem. Na pewno będzie to druga połowa stycznia, by ludzie byli po wypłatach – mówiąc wprost. Sam turniej się odbędzie, nawet jeśli bez publiczności.

Michale, dziękuje Ci za poświęcony czas. Wraz z całą redakcją zapraszamy wszystkich naszych czytelników na FutboholikCup 2021, który odbędzie się, tak jak mówisz, w drugiej połowie stycznia w Krakowie.

Dziękuję również

UDOSTĘPNIJ
Miłosz Michałowski
Piszę przede wszystkim o piłce nożnej, czasem o tenisie i żeglarstwie. W wolnym czasie zajmuję się muzyką i uprawiam sport.