fot. Getty Images

Za nami wtorkowe mecze 1/8 finału Ligi Mistrzów. Emocji zdecydowanie nie zabrakło, zwłaszcza na Anfield kibice otrzymali genialne spotkanie, które porwało każdego. Lecz jak dokładnie sprawy się miały?

Eintracht Frankfurt – SSC Napoli

Przed meczem w roli zdecydowanego faworyta występowali goście, którzy jak burza idą po Mistrzostwo Włoch i nie mają sobie równych w lidze i Champions League. Pozytywny scenariusz dla kibiców klubu Piotrka Zielińskiego i Bartka Bereszyńskiego się spełnił, lecz nie obyło się bez wpadek. Jeszcze w pierwszej połowie przy stanie 0-0 rzut karny zmarnował niesamowity w tym sezonie Khvicha Kvaratskhelia, którego strzał fantastycznie obronił Kevin Trapp. Te niepowodzenie jednak nie podłamało kompletnie Neapolitańczyków, wręcz ich podwójnie zmotywowało, czego efektem było wyjście na prowadzenie raptem cztery minuty po zmarnowanej jedenastce. Liderowi serie A wynik 1-0 zapewnił niezawodny Osimhen, któremu dogrywał Hirving Lozano. Pomysł Eintrachtu na mecz zaczął się jeszcze bardziej sypać w drugiej połowie, gdy po nierozważnym i brutalnym zagraniu z boiska wyleciał najlepszy napastnik Niemców, Randal Kolo-Muani. Dla Napoli był to sygnał do zintensyfikowania ataków, co przyniosło podwyższenie wyniku za sprawą bramki Di Lorenzo.

Liverpool FC – Real Madryt

Prawdziwej wizytówki Champions League byli świadkami kibice, którzy zdecydowali się na obejrzenie meczu na Anfield. Liverpool ostatnio wygrał dwa mecze ligowe z rzędu i widać było niewielkie, ale symptomy poprawy u The Reds. Real przyjechał nie bez problemów, więc zapowiadał się pasjonujący i wyrównany mecz. Początek spotkania to było prawdziwe show Liverpoolczyków. Madrytczycy nie wiedzieli, co się dzieje na boisku. Już w czwartej minucie gola po genialnej piętce zdobył Darwin Nunez. Pierwszy kwadrans zwieńczyło trafienie Mohameda Salaha, który wykorzystał kuriozalny błąd Courtoisa przy rozegraniu. Nic nie wskazywało na to, by The Reds miało się stać coś złego, lecz piłkarze Kloppa postanowili włączyć protokół ‚Sezon 22/23’ i na własne życzenie pogrzebali swoje szanse. Najpierw przez brak jakiegokolwiek ataku kontaktowego gola zdobył Vinicius po ładnym strzale z rogu pola karnego. Następnie Alisson oddał Realowi to, co zabrał im Courtois i również podarował bramkę rywalowi nabijając podaniem Viniciusa, od którego odbita piłka przelobowała go. Na przerwę zatem obie drużyny schodziły z remisem, a gospodarze z gigantycznym niedosytem. Lecz ból miał się tylko powiększać.  W 47 minucie po bezsensownym faulu Gomeza i tragicznym kryciu defensywy The Reds przy rzucie wolnym na prowadzenie gości wyprowadził osamotniony Eder Militao. Liverpoolczycy zdecydowanie nie wyszli na drugą połowę i Real poczuł krew, co poskutkowało egzekucją, której piłkarze z Anglii zdecydowanie pomogli. Gol na 4-2 to bezsensowna strata i kontra, której biernie się przyglądali, a na koniec ‚pomóc’ Królewskim postanowił Joe Gomez, który skierował futbolówkę do własnej siatki. Formalności dopełnił Karim Benzema, który w 67 minucie wykorzystał kolejny szybki atak sprokurowany stratą i odkryciem się. Liverpool przegrał ten mecz sam ze sobą i udowodnił, że coś już ewidentnie się skończyło, bo przebłyskami świata się nie zwojuje. Po fantastycznych 20 minutach przyszła powolna katastrofa, która kosztowała już na 99,(9)% awans.

 

We wtorkowych starciach nie zabrakło emocji i pięknych akcji. W obu spotkaniach jednak najprawdopodobniej znamy rozstrzygnięcie, bo ani Liverpool nie wygląda na klub zdolny wygrać trzema bramkami na Bernabeu, ani Eintracht bez swojej gwiazdy raczej nie odwróci losów dwumeczu w Neapolu. Teraz czas na środę i kolejną dawkę piłki na najwyższym poziomie w Lidze Mistrzów!

 

 

UDOSTĘPNIJ
Mikołaj Sarnowski
Student Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ogromny pasjonat futbolu, zwłaszcza tego w wykonaniu Liverpoolu. W wolnych chwilach nieudolnie próbuję naśladować profesjonalnych piłkarzy poprzez własną grę w klubie. Zastępca redaktora naczelnego w fanowskim projekcie Polish Reds, z którym jestem od samego początku.