Triumf Jannika Sinnera w Australian Open jest czymś bez wątpienia szczególnym. Dlaczego wielu ekspertów tenisowych upatruje w tym wydarzeniu historycznej chwili? Włoch został kolejnym tenisistą młodej generacji, któremu udało się dostać na tenisowy Olimp. Kolejnym po Carlosie Alcarazie, który zdetronizował starych bogów.
Pokonanie Novaka Djokovicia w półfinale przybiera teraz coraz mocniejszego znaczenia. Melbourne to przecież drugi dom Serba, a tenisista który pokonał go po ponad 2000 dniach od ostatniej porażki, dwa dni później sięgnął po tytuł. Mocniejszego zaznaczenia zmierzchu gwardii mistrzów chyba już nie będzie. Ostatnim bastionem pozostaje Roland Garros – zwycięstwo w Paryżu kogoś spoza dwójki Djoković-Nadal będzie ostatnim zwiastunem tenisa, jaki znaliśmy przez ostatnie 15 lat.
Choć (moim zdaniem) na zmianę triumfatora drugiego turnieju wielkoszlemowego w roku trzeba będzie jeszcze poczekać, na co dzień będzie ona odczuwalna już teraz. Tenis to bowiem nie tylko turnieje wielkoszlemowe, ale i wszystkie imprezy w roku. Ktoś kto włącza relację z kortów wyłącznie w trakcie czterech największych wydarzeń w kalendarzu, być może szybko nie dostrzec. Jeszcze przez długi czas Djoković będzie z urzędu stawiany w roli faworytów, jeśli tylko na Wielki Szlem przyjedzie. Sedno tkwi w turniejach ATP Masters 1000, czy ATP 500. Tam Serba również będziemy mogli zobaczyć, ale już coraz rzadziej. Porażka w Australian Open przekreśla jego szansę na kalendarzowego Wielkiego Szlema oraz Złotego Wielkiego Szlema. W poprzednich latach „obowiązkowy” triumf w Australii, sprawiał, że w kolejnej części sezonu Djoko mógł zmagać się z presją dążenia do rzeczy wybitnej (co ważne: mógł, a nie musiał – w jego przypadku presja była tylko motywującym go błogosławieństwem, która jednak czasami okazywała się przekleństwem). Teraz przyjdzie wiosna… i co?
Akurat w tym roku będziemy mieli dwa turnieje na kortach imienia Rolanda Garrosa. Możliwe, że Serb skupi się bardziej w przygotowaniach do imprezy Olimpijskiej, która nastąpi zaraz po Wimbledonie, gdzie Novak grać uwielbia. I dlatego turnieje, w których do tej pory przygotowywał się na ważne dla niego rozgrywki, mogą być traktowane nieco bardziej pobieżnie, lub zupełnie omijane. Po co nadwyrężać się w Madrycie, czy Rzymie, gdy w tym sezonie jest takie obłożenie ważnych startów. Pamiętajmy, że mimo genialnego zarządzania ciałem przez Novaka, kalendarz w jego przypadku nie biegnie wstecz. Oczywiście na horyzoncie pozostaje rekordowy 25. tytuł wielkoszlemowy. Lecz chyba nikt nie ma wątpliwości, że prędzej czy później reprezentant Serbii po niego siądzie. Nawet jeśli jakimś cudem nie dokona tego w tym roku, za 12 miesięcy w Melbourne ponownie będzie w gronie faworytów do triumfu. Dlatego starych mistrzów (Djokovicia i Nadala, który wciąż próbuje wrócić i zaliczyć swój „last dance”) oglądać będziemy w formie wybitnej od święta – w zwykłej tourowej rzeczywistości prym będą wieść inni.
Trudno sobie wyobrazić, aby Novak i Rafa przesadnie forsowali siły choćby podczas zbliżającego się Sunshine Double. Podczas zdecydowanej większości turniejów światła kamer będą zwrócone na innych. Teraz to na Sinnerze, Alcarazie, czy Miedwiediewowi spoczywa obowiązek ciągnięcia tego wózka na codzień. Mimo, że na czele rankingu ATP wciąż pozostaje Djoković, z pewnością niedługo opuści fotel lidera. Dlatego to od młodych będzie oczekiwało się godnego zastąpienia rywalizacji, którą oglądaliśmy na przestrzeni ostatnich lat. Oczywiście to nie będzie to samo. Nawet najwybitniejszy mecz członków nowej generacji nie zastąpi rywalizacji na linii Djoković-Nadal-Federer. Mamy jednak do wyboru dwie opcje: życie w poczuciu bezsensu, lub docenienie tego, co przed nami.
Choćby mecze Sinnera z Alcarazem dostarczają niebywałych wrażeń – to może być rywalizacja naszych, nowych czasów. Po czasach dominacji Djokovicia, które wydają się być już powoli za nami, tenis nie przestanie istnieć. To wciąż będzie ta sama dyscyplina, którą kochamy. Zwycięstwo Sinnera w Australian Open może po latach być postrzegane jako otwarcie nowego rozdziału w historii dyscypliny. Czy tak będzie? Czas pokaże. Sam Novak zdecydowanie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i będzie chciał się odgryźć młodym na największych arenach świata. Te mniejsze coraz częściej będą zawłaszczane przez członków nowej generacji. Nie narzekajmy więc, że do Roland Garros pozostały cztery miesiące. W ich trakcie będzie się bardzo wiele działo, być może z większym udziałem nowych bohaterów.