Sport daje nam frajdę. Zapewnia emocje, buduje klimat i gromadzi kumpli wokół wydarzenia sportowego. Pod wpływem sportu czasami płaczemy ze szczęścia i pozwalamy sobie na niekończące się uściski, a czasami tłuczemy pięścią w ścianę i wyjemy z rozpaczy, przeklinając przy tym rzeczywistość. Sport ma różne oblicza, ale zawsze będzie przyciągał swoich sympatyków. Tym bardziej nie rozumiem i nie chcę zrozumieć dlaczego sport bywa gdzieniegdzie traktowany jak niechciane dziecko, od którego niektórzy woleliby jak najszybciej umyć swoje zacne ręce.

Łódź z niepełną załogą

Odnoszę wrażenie, że taki status ma poniekąd łódzki żużel. Gdzie drużyna z tego miasta była parę lat temu? Daleko w powijakach. A gdzie jest teraz? Może jeszcze nie na żużlowym szczycie, raczej u podnóża tej góry, ale na pewno bliżej niż dalej pozytywnego wyniku i profesjonalnej działalności. Wyniki niestety nie zawsze idą w parze z oczekiwaniami, nawet jak pieniędzy w kasie pod dostatkiem, o czym przez wiele lat przekonywali się w Toruniu. Ale w Łodzi jest perspektywa i szansa – czyli coś co ostatnio pojawiło się na przykład w Rzeszowie i przyciągnęło ludzi i coś, czego od długiego czasu nie ma w Bydgoszczy, co odpycha ludzi. Speedway w Łodzi od wielu lat opiera się na rodzinie Skrzydlewskich i charyzmatycznym prezesie Witoldzie. To człowiek, o którym dałoby się napisać dobrą książkę. Ma wielkie serce i potrafi pomóc gdy ktoś znajdzie się w trudnej sytuacji, ale potrafi też zbluzgać, gdy ktoś zalezie mu za skórę. Jego medialne wypowiedzi i przekomarzania z trenerami czy oficjelami innych drużyn, zawsze robią furorę. Ale mniejsza o to. Skrzydlewski znany jest przede wszystkim z tego, że ma konkretny plan. Chce zrobić w Łodzi wielki speedway. Miała być I liga? Proszę bardzo. Ma być ekstraliga? Pewnie niebawem będzie, bo usilne starania trwają od dobrych kilku sezonów. Na dobrą sprawę elita w Łodzi mogła być już wcześniej, ale Prezes chce awansować tam w sportowy sposób, a nie korzystając na tym, że kogoś nie dopuszczono do jazdy z najlepszymi. Poza tym ma być piękny i nowoczesny stadion. Łódzka arena właśnie się buduje, a poczciwy Prezes wszystko nadzoruje.

Fajnie, nie? Otóż niekoniecznie, bo szczególnego wsparcia dla Pana Skrzydlewskiego nie widać. Ludzie to kupują. Speedway zaczyna im się podobać i chcą na niego chodzić. Wydaje się, że niewielu to obchodzi. Gdyby nie upór i zaangażowanie Witolda Skrzydlewskiego, łódzki żużel pewnie poszedłby w siną dal i tyle by go widzieli. Oczywiście klub ma grono partnerów, co zresztą widać na stronie internetowej. Gdybym ich pominął, popełniłbym karygodny błąd rzeczowy. Mimo tego odnoszę wrażenie, że pomoc nie nadciąga ze wszystkich możliwych stron. Łódź ma załogę, na której może oprzeć dryfowanie po żużlowych wodach, ale brakuje ogniw, które nadałyby jej kompletny charakter. Dowody? Proszę bardzo. Ile trwały starania o doprowadzenie do budowy nowego stadionu? Długo. Co działo się podczas walki o zadaszenie toru? Cała Polska widziała prośby i postulaty łodzian, a ci którzy mogli pomóc zanadto się tym nie przejęli. Nie mówiąc już o tym, co dzieje się z „wykończeniem” łódzkiego obiektu. Terminy uciekają, a stadion nie jest gotowy. Propozycja, żeby pierwsze mecze odbyły się bez udziału publiczności to cios poniżej pasa. Jasne, to nie są łatwe, tanie i szybkie sprawy, ale mimo wszystko nie przebiega to według zdrowych schematów. A nowy stadion tylko pomoże Łodzi. Może drużyna w końcu dobije do elity. Niebawem pewnie uderzą tam promotorzy wszelkiej maści imprez żużlowych, którzy będą chcieli robić tam swoje zawody. Zaproszą na nie ludzi, a wszystko pokaże telewizja. Niektórym chyba trudno to zrozumieć. Szkoda, bo jak Pan Skrzydlewski się wku… zdenerwuje – a każdy ma granice wytrzymałości – to z łódzkim żużlem może być krucho. Choć realnie patrząc, nie sądzę, bo dla Witolda Skrzydlewskiego nie ma rzeczy niemożliwych. Wielokrotnie w swoim życiu nasłuchałem się szumnego stwierdzenia „nie ma opcji”, które działa na mnie jak płachta na byka. Gdyby powiedzieć to Panu Prezesowi, podejrzewam, że parsknąłby śmiechem. On zawsze znajdzie jakieś wyjście. Trzeba było trenować na nowym torze? Tfu… stabilizować nawierzchnię? Nie ma sprawy. Zawodnicy zostali do tego zatrudnieni i jeździli w twarzowych odblaskowych kamizelkach. Widząc takiego człowieka, automatycznie chce się mu pomóc. Tyle, że automaty czasami też się psują.

Sedno sprawy…

Dla zbadania sprawy, postanowiłem poszukać informatora. Zapytałem mojego redakcyjnego kolegę, a prywatnie rodowitego łodzianina, Mariusza Janika, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Pozyskaną w ten sposób wiedzą pragnę się podzielić. Moja teza o niechcianym dziecku zdaje się potwierdzaćZgadzam się z tym. Prezes Skrzydlewski jest kontrowersyjną postacią, ale bez niego o żużlu w Łodzi można by tylko marzyć. Poza tym kwestia żużla to nie jest sprawa odosobniona. W przypadku stadionów piłkarskich też trzeba było się trochę namęczyć zanim osiągnięto porozumienie. W Łodzi sport nie jest traktowany poważnie. Chce się sukcesów, a o wiele spraw nie można się doprosić – mówi. Rodzi się pytanie dlaczego sport nie jest traktowany poważnie?Trudno powiedzieć. Spójrzmy na ostatnie sukcesy sportowe w Łodzi. Osiągnęły je siatkarki, a najwięcej uwagi i tak poświęca się piłce. A ta się dopiero odradza. ŁKS w pierwszej lidze, Widzew w drugiej. Myślę, że kwestia sportu była tu zaniedbywana latami. A wracając do żużla, bez Skrzydlewskiego nie ma go w Łodzi, ale prezes Orła działa na magistrat jak płachta na byka. Koło się zamyka – dodaje Janik. I wszystko jasne.

Zgaszona siatka…

Zapytacie dlaczego mnie to tak uderza? Bo znam to z własnej autopsji. Pochodzę z Chełmży, niewielkiej miejscowości położonej jakieś 20 kilometrów od Torunia. Od lat prym wiedzie tu przede wszystkim piłka nożna, choć nie tylko. Są też inne sekcje sportowe. Swego czasu była nawet siatkówka. Darzyłem ten klub szczególnym sentymentem, bo tam zaczęła się moja praktyka dziennikarska. W wieku 16 lat zostałem spikerem domowych meczów, a potem pisałem o drużynie dla jednego z portali. W ten sposób zleciały mi cztery sezony. Pod względem sportowym stało to na wysokim poziomie. Po kilku latach na trzecioligowym froncie, przyszła pora na II ligę. Chłopacy wywalczyli promocję w turnieju rozgrywanym przed własną publicznością. Skład z roku na rok stawał się coraz mocniejszy. W pewnym momencie mieliśmy trenera, który jako zawodnik występował nawet na pierwszoligowych parkietach. Obecnie zajmuje się szkoleniem dzieciaków w Bydgoszczy. W Chełmży złożył drużynę przez połączenie zawodników doświadczonych i tych, którzy wcześniej nie byli wystarczająco docenieni lub mieli przerwę w ligowych występach. Niektórzy z nich nadal grają w siatkówkę. Trener dawał im popalić, ale wydobył z nich potencjał. Wyniki? Były! Emocje? Były! Mecz z Płomieniem Sosnowiec, który decydował o awansie do II ligi, czy zacięte derby ze Stalą Grudziądz, wspominam do dziś.

fot.: Własne

Fajnie nie? Ale każda bajka musi się kiedyś skończyć. Już w drugim sezonie startów na drugoligowym froncie, chełmżyńska drużyna wywalczyła prawo do gry w play-off. Ostatecznie nie przystąpiła do fazy finałowej, bo zabrakło środków. Jak grać, kiedy nie ma za co? Była lista sponsorów i rzekomych darczyńców, ale żadnemu z nich chyba tak naprawdę nie zależało na tym projekcie. Odnoszę wrażenie, że żaden nie przyłożył ręki, by pomóc i ocalić chełmżyńską siatkówkę. Było? Fajnie. Niech jest. Nie ma? No trudno. Zanadto chyba się nawet nie przejęli. Wcześniej zdarzały się pochwały, ale narzekaniom też nie było końca. Bo po co? Bo nie ma szkolenia? Bo nie warto? Warto, tylko trzeba to zrozumieć. Szkolenie w tym sporcie to nie jest łatwa sprawa, ale w okolicznych szkołach stoi na naprawdę wysokim poziomie. Sam chodziłem do gimnazjum w jednej z pobliskich wiosek, jakieś 8 kilometrów od Chełmży. Dzięki temu wiem, że dla nas i nauczycieli wf-u siatkówka była tam świętością. Kiedy odbywały się międzyszkolne zawody, błagaliśmy nauczycieli żeby na lekcjach zabierali nas na salę gimnastyczną. Chcieliśmy to oglądać i kibicować. Przy odrobinie zaangażowania, dałoby się ten temat jakoś uporządkować. Narybek dla chełmżyńskiego klubu na pewno by się znalazł. Ale szczególnej inicjatywy nie było, a na pewno nie ze strony tych, którzy powinni pomóc. Tak naprawdę chełmżanie mogą być wdzięczni przede wszystkim ludziom, którzy z tym miastem nie mieli wiele wspólnego. Nie pochodzili stąd, a mimo to przez kilka lat robili w Chełmży siatkówkę na naprawdę wysokim poziomie. Bez nich i niezwykle zaangażowanego Prezesa, nie byłoby nawet tych kilku sezonów. Widziałem ile ich to kosztowało, ale Prezes i zawodnicy wielokrotnie powtarzali mi, że robią to dla ludzi, bo ci wypełniali halę niemal do ostatniego miejsca. Dla nich to była fajna alternatywa na okres jesienno-zimowy. Dla mnie też. Teraz wszyscy musimy obejść się smakiem. Światło zostało zgaszone i prawdopodobnie nikt go już nie zapali.

Wszystko ma swój czas…

Wiem, że sport od strony formalnej to nie jest łatwa sprawa. Wymaga zaawansowanej papierologii, całej masy spotkań i telefonów, a przede wszystkim kapitału ludzkiego. W całej tej machinie są jednak ludzie, którym się chce i którzy wkładają w to całe swoje serce. Ale oni nie mogą zostać z tym sami. Oni potrzebują wsparcia i gry zespołowej. Nie da się płynąć kajakiem, jeśli każdy wiosłuje po swojemu, niezgodnie z ustalonym rytmem. Nie da się bawić w siatkówkę plażową, jeśli gracze jednej drużyny nie współpracują ze sobą. Nie da się grać w ping-ponga, jeśli grający nie odbijają naprzemiennie piłeczki. Tak samo nie da się zbudować profesjonalnej drużyny sportowej i utrzymać dyscypliny, jeśli nie zazębiają się wszystkie potrzebne do tego tryby. Musi być wódz pełen charyzmy i zaangażowania, ale w łańcuchu muszą pojawić się też inne ogniwa, które nadadzą mu siłę i sprawią, że będzie nierozerwalny. My jedynie możemy dziękować niebiosom, że są takie jednostki jak oddani Prezesi, czy wytrwali właściciele klubu, którzy napędzają i utrzymują sportowy mechanizm. Wielokrotnie angażują w to własne środki i czas, a przy tym nie jedno poświęcają. Takich osób jest całe mnóstwo, ale nic nie trwa wiecznie. Zwłaszcza jeśli w życiu pojawiają się inne wartości, a na wcześniej obranej drodze wyrastają same kłody. Jak tu się nie zniechęcić i nie machnąć na to wszystko ręką?

Opłakany skutek…

Niektórzy nie potrafią i prawdopodobnie nie chcą zrozumieć, że na upadku dyscypliny traci się znacznie więcej niż zyskuje. Wielokrotnie do tego upadku wcale nie musi dochodzić. A jednak. Potem można obudzić się z ręką w nocniku, pośród dźwięków dobiegającego z oddali płaczu. Najgorsze, że płaczą nie ci, którzy mają sport w głębokim poważaniu. Oni nadal niewiele rozumieją z zaistniałej sytuacji. Płaczą ludzie, którzy czerpali ze sportu frajdę, którym sport zapewniał emocje, budował klimat i pozwalał gromadzić się kumplom wokół wydarzenia sportowego. Wszystko było robione dla nich. Kiedyś nadejdzie jednak taki moment, że niechciane dziecko dojrzeje i zacznie iść w swoją stronę. Nikt nie wie gdzie, ale każdy zdaje sobie sprawę, że zwykle to podróż bez biletu powrotnego. Nie róbmy ze sportu niechcianego dziecka. Współpracujmy. Jeśli są warunki, przygarnijmy, zaopiekujmy się i pomagajmy wzrastać. Wówczas przekonamy się ile dobrego z tego wyjdzie. Wtedy nikt nie będzie płakał, że zabrano mu coś, co tak bardzo kochał. Zostaną jedynie łzy szczęścia po wygranych zawodach lub łzy rozpaczy po kolejnych porażkach. Ale o to przecież chodzi w sporcie – zdrowym sporcie! Martwi mnie tylko, że o takim często możemy już tylko marzyć.

Karol Śliwiński

FOT.fot. Róża Koźlikowska
UDOSTĘPNIJ
Radio GOL
Jedyne takie sportowe radio internetowe. RadioGOL.pl jako pierwsze w Polsce oferuje profesjonalną współpracę z klubami sportowymi, dla których prowadzone są regularne relacje NA ŻYWO. Ponadto serwis oferuje artykuły, transmisje, komentarze i analizy profesjonalnych ekspertów, specjalizujących się w szerokim wachlarzu dyscyplin sportowych.