Cały naród oszalał – Kamil Glik jednak pojedzie do Rosji. W tym wszystkim gdzieś będzie szkoda innego człowieka, Marcina Kamińskiego, który oddał serce i był gotów do walki.

Dzisiejszy artykuł miał mieć zupełnie inny temat. Chciałem dyskutować o Christianie Eriksenie, potencjalnym bohaterze mundialu. Przypadek Kamila Glika i jego wpływ na Marcina Kamińskiego kazał jednak w ostatniej chwili zmienić temat. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Chciałbym, żeby przypadek obrońcy VfB Stuttgartu był dostrzeżony. Rozmawiałem z tym gościem po meczu Polska – Chile. Urzekł mnie jego spokój. Jasne, że należało tak powiedzieć – „jestem gotowy, przygotowuje się jakbym miał jechać”. Mimo wszystko spokój Kamińskiego był sprawą namacalną. Z pewnością miał on świadomość, że szczęście jednego może być drogą do spełnienia marzeń dla niego, chłopaka jeszcze do niedawna zbierającego szlify w Ekstraklasie.

Naród chciał bólu Marcina Kamińskiego

Taka jest brutalna prawda. Każdy przeciętny zjadacz chleba modlił się żeby Kamil Glik uniknął najwyższego w tym roku wymiaru kary. Gra w siatkonogę nie miała prawa mu zabrać mundialu – klął przy piwie niejeden ze stereotypowych „Januszy”. Rzecz w tym, że nawet podświadomie Ci wszyscy ludzie robili krzywdę Marcinowi Kamińskiemu – człowiekowi, który w sezonie 2017/18 zagrał 23 spotkania na poziomie Bundesligi i z pewnością był gotów, by dać z siebie wszystko na poziomie reprezentacji. Nie będę tutaj obijał w bawełnę – jest mi go szkoda. Nie przez pryzmat sportowy, bo pewnie suma summarum zgodzę się z Adamem Nawałką, że był to pierwszy oczekujący i mógł się spodziewać, że ostatecznie przegra, ale te ostatnie wydarzenia…

Nikt mi nie wmówi, że Kamiński nie poczuł swego rodzaju szansy. Co się może równać z reprezentowaniem ukochanego kraju na mistrzostwach świata? Może pierwsza randka z najpiękniejszą dziewczyną na świecie, może wygrana w totka, ale też niekoniecznie.

We wtorkowe popołudnie piłkarz, na co dzień grający w Bundeslidze, zatem obcujący z czołowymi zawodnikami z Europy dowiedział się, że naród oszalał z radości. W końcu to Kamil Glik jedzie do Rosji jego kosztem. Jakie były pierwsze myśli – mogę tylko zgadywać. Wiem, że ja bym poczuł się skrajnie nieswojo. Fajnie, że w social media i na stronach internetowych ludzie związani z reprezentacją od razu pośpieszyli ze wsparciem, bo przecież Kamińskiego możemy zwyczajnie potrzebować szybciej, niż wielu się wydaje.

Nie chcemy drugiego Costy

Na koniec tych rozważań na temat Kamińskiego wypada pokreślić, że jak każdemu reprezentantowi Polski życzę Kamilowi Glikowi wszystkiego co najlepsze. Mam nadzieję, że zostanie wprowadzony do drużyny na mundialu z rozwagą i tylko wtedy, gdy będzie w 100% gotowy. W tym przypadku od razu wpadł mi do głowy temat Diego Costy, przed finałem Ligi Mistrzów z 2014 roku. Końskie łożysko i inne czary miały doprowadzić reprezentanta Hiszpanii do stanu używalności, a w końcu spełzło to na niczym – no prawie. 8 minut w spotkaniu z którymkolwiek z rywali nie zadowoli nikogo, a jedynie rozpęta burzliwą dyskusję. Nie mam wątpliwości, że reprezentacja Polski potrzebuje Kamila Glika. Nie tylko dlatego, że to bardzo dobry obrońca, ale przede wszystkim mentalny przywódca naszej defensywy. A może strzeli w 1/8 po rzucie rożnym, przypominając chociażby fenomenalne trafienie z Anglikami na Narodowym? Jak mawiał klasyk – tego sobie i Państwu życzę.

Konrad Marzec

FOT.(Facebook.com/MarcinKaminskiOfficial)
UDOSTĘPNIJ
Avatar
Fanatyk wszystkiego, co związane z Premier League. Oprócz futbolu żyje żużlem, najczęściej tym w wydaniu toruńskim. Lokalny patriota, najchętniej zostałby w Toruniu do końca świata