Wielu z nas nowy tydzień zaczyna od znanego z popularnego polskiego filmu stwierdzenia: „Jak ja nienawidzę poniedziałku!”. Sympatycy tenisa dostali jednak miły wyjątek od tej reguły. Początek drugiego tygodnia Australian Open 2022 upłynął pod znakiem meczów 4. rundy dolnej części drabinki. Obfitował on w przepiękne widowiska, wspaniałe historie, porażki faworytów oraz zwycięstwo reprezentantki Polski, czyli we wszystko, czego potrzeba do idealnego tenisowego dnia.
Zdecydowanie najważniejszym meczem z punktu widzenia polskiej publiczności było starcie Igi Świątek z Soraną Cirsteą z Rumunii. Pojedynek nie rozpoczął się niestety po myśli naszej rodaczki- już w pierwszym gemie dała się przełamać rywalce. Notowana na 38. miejscu w rankingu WTA tenisistka grała prosty, ale bardzo skuteczny tenis. Unikała długich akcji, grała mocno, płasko, a co najważniejsze- ryzykownie. Iga postanowiła wdać się w taką grę, co sprawiło, że pierwszego seta ukończyła z mniejszą ilością uderzeń kończących, a za razem z większą statystyką niewymuszonych błędów. Raszyniance udało się doprowadzić do wyrównania w pierwszej partii- przełamując zawodniczkę z Rumunii, doprowadziła do wyniku 4:4. Później jednak zagrała słabszy gem przy swoim serwisie i oponentka znowu uzyskała przewagę, którą dowiozła do końca. W przerwie Iga zeszła z kortu, po czym wróciła z nowym pomysłem na grę. Polka postanowiła rozdawać karty i starać się narzucać swoje warunki. Było to jednak zadanie bardzo trudne zważywszy na świetną dyspozycję Cristei. Moment nieuwagi, chwilowego odpuszczenia, natychmiast spotykał się z zabójczą kontrą- Rumunka czekała po drugiej stronie siatki na szanse i wykorzystywała je ze świetną skutecznością. Gdy na początku drugiego seta Iga przełamała swoją rywalkę, wielu pomyślało sobie, że wszystko wraca do normy, a dalsza część polsko-rumuńskiej konfrontacji będzie dominacją tenisistki znad Wisły- nic bardziej mylnego. Świątek nie cieszyła się długo przewagą, bowiem już w kolejnym gemie serwisowym została jej odebrana. Wynik znów się wyrównał, a w sercach polskich kibiców rosło napięcie i niepewność o dalsze losy meczu. Na szczęście naszej rodaczce udało się ponownie przełamać, tym razem na 4:2. Później gra szła gem za gem i druga partia zakończyła się zwycięstwem Polki 6:3. Decydująca rozgrywka, w odróżnieniu od poprzednich części meczu, nie zaczęła się od szybkiej straty serwisu. Dopiero w piątym gemie Świątek odebrała go rywalce. Kolejne trzy gemy kończyły się zwycięstwami tenisistek returnujących, co ostatecznie owocowało w prowadzenie Igi 5:3. Najlepsza polska tenisistka nie kazała kibicom czekać na swój serwis i zwycięstwo przypieczętowała przy serwisie Rumunki. Ostateczny wynik meczu brzmi więc 5:7,6:3,6:3 dla Świątek. Rezultat nie oddaje jednak tego, przez co Polka przeszła w meczu oraz emocji towarzyszących występowi Raszynianki. Po spacerkach we wcześniejszych trzech rundach na naszą rodaczkę czekał trudny sprawdzian i bardzo wymagająca przeprawa. Zwycięstwo w tym pojedynku było więc w pełni zasłużone. W swoim pierwszym ćwierćfinale Australian Open reprezentantka Polski zmierzy się z Kaią Kanepi.
Estonka sprawiła sporą sensację w swoim poniedziałkowym meczu, w którym jej rywalką była Aryna Sabalenka. Druga w rankingu WTA Białorusinka wygrała pierwszego seta wynikiem 7:5, przełamując Kanepi w ostatnim możliwym momencie. W drugiej partii do głosu doszła natomiast tenisistka z Estonii- wygrała ją pewnie 6:2. Decydujący set zapowiadał się niezwykle ciekawie i z pewnością sprostał oczekiwaniom nawet najbardziej wymagających fanów oglądających to spotkanie. Rozpoczął się on od przegranego serwisu reprezentantki naszych wschodnich sąsiadów. Sabalenka jednak doszła do głosu, przełamała Kanepi i doprowadziła do wyniku 4:4. Rywalka nie pozostała jej dłużna- kolejny gem zakończył się jej zwycięstwem do zera. Tym samym Kaia serwowała po zwycięstwo i awans do ćwierćfinału. Mimo czterech piłek meczowych, niżej notowana tenisistka nie potrafiła dopiąć swego i został przełamana. O wszystkim zadecydował więc tie-break, a dokładniej super tie-break. O tym, że warto jest rozróżniać te dwa pojęcia najlepiej przekonała się Kanepi. Estonka po wygranej piłce na 9-7, ucieszyła się ze zwycięstwa w meczu. Myślała bowiem, że rozgrywany jest klasyczny tie-break, w którym gra się do przewagi dwóch punktów. Na Australian Open, przy stanie 6:6 w decydującym gemie rozgrywany jest jednak super tie-break, w którym zwycięża zawodnik, który jako pierwszy zdobędzie dziesięć punktów. Kanepi musiała więc szybko zejść na ziemię i uporządkować myśli, ponieważ mecz się jeszcze nie zakończył. Ta sytuacja nie wybiła jednak z rytmu późniejszej zwyciężczyni- już w kolejnym punkcie przypieczętowała swój triumf, osiągając tym samym wielki sukces w postaci awansu do ćwierćfinału turnieju wielkoszlemowego.
Nie od dziś wiemy, że tenis tworzy piękne historię- w poniedziałek napisał kolejną. Alize Cornet jest zawodniczką, która w turnieju wielkoszlemowym zadebiutowała w 2005 roku, zaliczając do tej pory 62 występy w turniejach wielkoszlemowych. Australian Open 2022 jest jej 60. imprezą tej rangi z rzędu- powiedzieć, że za Francuzką przemawia doświadczenie, to nic nie powiedzieć. Szklanym sufitem, barierą nie do przejścia była dla niej 4. runda. Aż trudno uwierzyć, że zawodniczka z kraju położonego nad Loarą nigdy nie potrafiła zameldować się w najlepszej ósemce. W poniedziałkowym pojedynku czekało na nią bardzo trudne zadanie, bowiem jej rywalką była Simona Halep, czyli nazwisko znane wszystkim tenisowym fanom. Panie stworzyły arcywidowisko, grając ponad dwie i pół godziny w pełnym słońcu, przy bardzo dużej temperaturze australijskiego lata, na rozżarzonej Rod Laver Arena. Był to prawdziwy maraton, sam widok zawodniczek sprawiał, że widzowie czuli zmęczenie towarzyszące tenisistkom. Cornet zagrała na nosie losowi i przerwała swoje wielkoszlemowe fatum. Francuzka wygrała 6:4,3:6,6:4 i napisała przepiękną historię. Dokonała niemalże niemożliwego, przełamując passe trwającą od 16. Lat. Chciałoby się powiedzieć: „do sześćdziesięciu trzech razy sztuka”. Jest to także ważna lekcja, aby uporczywie dążyć do swojego i nigdy się nie poddawać.
Ostatni z meczów kobiet, który rozgrywany był w poniedziałek, to starcie Danielle Collins z Elise Mertens. Nie był on opakowany w tak przepiękne historie, jak choćby starcie Halep z Cornet, ale nie oznacza to, że nic się w nim nie działo. Prawie trzy godziny zaciętej walki na wyniszczenie zakończyło się zwycięstwem Amerykanki 4:6,6:4,6:4. Sesja poranna w Melbourne dostarczyła nam prawdziwe maratony w wykonaniu pań. Rozpisujemy się naturalnie o zwyciężczyniach, ale zarówno Elise Mertens, jak i Simona Halep zasługują na ogromne słowa uznania. Bez nich te mecze nie trwałyby tyle i nie byłyby takimi przepięknymi widowiskami.
Wśród panów na kort jako pierwsi wyszli Felix Auger-Aliassime z Marinem Ciliciem. Mecz zakończył się zwycięstwem młodego Kanadyjczyka w czterech setach 2:6,7:6,6:2,7:6 . Warto jednak bardziej przyjrzeć się drugiemu spotkaniu mężczyzn, jakie toczyło się podczas sesji porannej, w którym Dawid podejmował Goliata, a dokładniej Mxime Daniła. Niekwestionowanym faworytem tej konfrontacji był rosyjski wicelider rankingu ATP. Pochodzący ze Stanów Zjednoczonych Cressy postawił jednak swoje warunki- grał radosny, inny tenis, którego nie da się obejrzeć na dzisiejszych kortach. Ugrał co prawda zaledwie jednego seta, ale w sercach kibiców, będący największym zaskoczeniem turnieju mężczyzn Amerykanin, z pewnością zapisał się jako orędownik pięknego tenisowego romantyzmu. Warto jednak wspomnieć, że w trakcie meczu Miedwiediew był zmuszony do wzięcia przerwy medycznej. Spotkanie zakończyło się triumfem faworyta, ale styl prezentowany przez panów sprawił, że z pewnością warto było wcześniej wstać, by zobaczyć ten mecz.
Jedynym poniedziałkowym pojedynkiem, w trakcie którego ktoś nie zdołał ugrać żadnego seta, był pojedynek Jannika Sinnera z Alexem De Minaurem. Ze względu na obecność reprezentanta gospodarzy, mecz naturalnie rozgrywany był na korcie głównym. Nie było to bez znaczenia- na Rod Laver Arena wcześniej swoje maratony rozgrywały panie, co sprawiło, że włosko-australijska konfrontacja rozpoczęła się ze sporym obsunięciem czasowym. Sinner bez większych problemów pokonał niżej notowanego rywala 7:6,6:3,6:4 i w poczuciu dobrze wykonanego zadania zameldował się w najlepszej ósemce tegorocznego Australian Open.
Na zakończenie dostaliśmy prawdziwy deser, istny spektakl- pięciosetową bitwę pomiędzy Stefanosem Tsitsipasem a Taylorem Fritzem. Był to mecz z gatunku tych, po których żałujemy, że w tenisie nie ma remisów. Żaden z panów nie zasługiwał na porażkę. Zakończony po północy miejscowego czasu mecz obfitował w świetne zagrania, a na kort wylały się litry potu. Tylko jeden tenisista musiał niestety wyjść zwycięsko z tej batalii i był nim Grek, który wygrał 4:6,6:4,4:6,6:3,6:4. Świetny poziom dopełnił nam fantastyczny dzień na kortach w Australii. Liczymy, że kolejny również taki będzie, choć poprzeczka wywieszona jest wyjątkowo wysoko.
Pary ćwierćfinałowe z ósmego dnia Australian Open 2022 wyglądają więc następująco: Świątek-Kanepi, Cornet-Collins, Auger-Aliassime-Miedwiediew oraz Tsitsipas-Sinner. We wtorek w akcji będziemy mogli zobaczyć takie nazwiska, jak Shapovalov, Nadal, Monfis, Berettini, Krejcikova, czy Barty. Należy więc nastawić budziki i podziwiać pierwsze mecze ćwierćfinałowe. Zerwaną noc z pewnością zrekompensują niesamowite tenisowe doznania.
Jarosław Truchan