W sobotę odbył się czternasty etap tegorocznego wyścigu Vuelta a Espana. Na odcinku prowadzącym z Montoro do Sierra de La Pandera najlepiej poradził sobie Richard Carapaz. Na drugim biegunie znalazł się jadący w koszulce lidera Remco Evenepoel, który zmagał się z momentami słabości podczas pokonywania ostatniego podjazdu.

Przedostatniego dnia rywalizacji w drugim tygodniu imprezy rozgrywanej na Półwyspie Iberyjskim kolarze mieli do pokonania 161 kilometrów, w trakcie których musieli zmierzyć się z trzema podjazdami. O zwycięstwie etapowym miała zadecydować finałowa wspinaczka na Sierra de La Pandera, która liczyła około dziesięciu kilometrów, a jej nachylenie momentami dochodziło do nawet piętnastu procent. Wszyscy liczyli na to, że po dwóch dniach przerwy do walki włączą się najlepsi zawodnicy klasyfikacji generalnej.

Ucieczkę dnia utworzyło dziesięciu kolarzy. W składzie odjazdu znaleźli się min. Richard Carapaz, jadący w zielonej koszulce Mads Pedersen, Marco Brenner, Louis Leon Sanchez, czy Clement Champoussin. Mocny skład dawał realną szansę uciekinierom na wjechanie na linię mety przed peletonem. Stawka żadnych godnych zauważenia wydarzeń przejechała przez pierwsze tego dnia wzniesienie, którym było usytuowane na 107. kilometrze Puerto de Siete Pilillas. Prawdziwe emocje miały się rozpocząć jednak nieco później, a mianowicie wraz z rozpoczęciem się prowadzącej do mety sekwencji Puerto de Los Villares-Sierra de La Pandera, czyli podjazdów kolejno drugiej oraz pierwszej kategorii. U podnóża pierwszego z wymienionych wzniesień przewaga uciekającej dziesiątki nad główną grupą wynosiła trzy i pół minuty.

Z każdym kolejnym kilometrem różnica jednak się zmniejszała, co nie dawało nam definitywnej odpowiedzi na pytanie o to, czy sobotni odjazd zakończy się powodzeniem. Ożywienie wśród liderujących nastąpiło po ataku Sancheza, który miał miejsce na niedługo przed szczytem pierwszego z dwóch końcowych podjazdów.  Do Hiszpana niedługo później dojechał Ekwadorczyk z ekipy INEOS-Grenadiers, który znał już smak triumfu na tegorocznej Vuelcie. Po chwili na czele mieliśmy z kolei czterech kolarzy – skład czołówki uzupełnili Champoussin oraz Conca. Przewaga liderujących na początku finałowego wzniesienia wciąż była jednak niewielka i nie dawała stuprocentowej pewności dojechania na szczyt przed główną grupą.

Decydujący cios w walce o etapowe zwycięstwo zadał Carapaz, który postanowił zaatakować z grona prowadzących. Kolarz z Ameryki Południowej nie dał się dogonić swoim rywalom  i linię mety przeciął osiem sekund przed drugim i trzecim kolarzem. Nie byli nimi jednak członkowie ucieczki dnia, lecz zawodnicy z czołowych miejsc w klasyfikacji generalnej. Na ostatnim podjeździe w grupie lidera działy się bowiem rzeczy, które odciągały uwagę oglądających od walki z przodu.

Finałowy podjazd w peletonie rozpoczął się zgodnie z przewidywaniami – kontrolę nad tempem trzymała ekipa Quick-Step Alpha Vinyl. Remco Evenepoel nie dał po sobie poznać znaków słabości. Wsparty kolegami z drużyny Belg wyglądał pewnie i wszystko wskazywało na to, że po raz kolejny lider wyścigu przetestuje swoich konkurentów poprzez atak na ostatnich kilometrach. A jednak znalazł się ktoś kto powiedział przysłowiowe „sprawdzam” i rzucił wyzwanie kolarzowi „watahy”. Tym kimś był drugi w „generalce” Primoz Roglic, który postanowił zaatakować na 4 kilometry przed metą.

Ku zaskoczeniu wszystkich Remco nie poderwał się z siodełka w celu jak najszybszego dojechania do Słoweńca. Evenepoel jechał wciąż swoim tempem, które nie wystarczało do zmniejszenia dystansu do zawodnika Jumbo-Visma, który powoli znikał z radaru kolarzy jadących w grupie lidera. Szybko stało się więc jasne, że po raz pierwszy w tym wyścigu Belga dopadł kryzys. Tę sytuację wykorzystali Enric Mas i Miguel Angel Lopez, którzy zdołali doskoczyć do zwycięzcy trzech ostatnich edycji hiszpańskiej Vuelty. Najkrócej w tej grupie utrzymał się reprezentant gospodarzy, który po chwili zaczął odstawać od Słoweńca i Kolumbijczyka.

O tym, że tego dnia Evenepoel poniesie straty już wiedzieliśmy. Wszyscy oglądający zastanawiali się teraz jak dużą przewagę Roglic zdoła sobie wypracować na ostatnich kilometrach. Najgorsze dla Belga okazały się jednak pierwsze momenty po ataku jego największego rywala. Później Remco złapał swój rytm i nie wyglądał tragicznie (co prawda nie dostał skrzydeł, ale patrząc na jadę kolarza Quick-Step Alpha Vinyl nie można było dostrzec wielkiego kryzysu). Evenepoel wjechał na metę 48 sekund po tym jak zrobił to Roglic.  

Z wielkiej chmury, jaka pojawiła się nad głową zwycięzcy Tour de Pologne sprzed dwóch lat, spadł jednak niewielki deszcz. Kryzys lidera wyścigu pozwolił jedynie na zmniejszenie straty przez Roglica w klasyfikacji generalnej do minuty i 49. sekund. Z pewnością wszyscy sympatycy reprezentanta Belgii odetchnęli z ulgą, ponieważ sobotni kryzys Evenepoela nie okazał się na tyle groźny w skutkach, na ile się zapowiadał.

Jedno jest pewne – w niedzielę czeka nas kawał dobrego ścigania. Kolarze na zakończenie drugiego tygodnia zmagań będą musieli przejechać przez pełną wymagających podjazdów trasę, a to co wydarzyło się w sobotę z pewnością rozbudzi apetyty Roglica i spółki, którzy z pewnością będą chcieli sprawdzić lidera wyścigu w obliczu słabości, jaka spotkała go na czternastym odcinku.    

 

UDOSTĘPNIJ
Jarosław Truchan
Sympatyk sportów wszelakich, ale przede wszystkim tenisa, kolarstwa i biathlonu. Prywatnie ogromny fan Rogera Federera, Ronniego O'Sullivana oraz Realu Madryt.