ADRIAN DENNIS/AFP via Getty Images

Za nami kolejne zmagania w angielskiej elicie. W związku z półfinałami FA Cup dwa z dziesięciu meczów się nie odbyły, ale na poziomie sportowym się to nie odbiło. Były niespodzianki, zmiany jak w kalejdoskopie i wysokie strzelaniny, czyli wszystko, czego oczekują kibice.

Największa niespodzianka już na inaugurację

Prawdziwej sensacji doświadczyli kibice już w pierwszym starciu tej kolejki w piątkowy wieczór. Na Emirates Stadium lider podejmował ostatnią drużynę w tabeli, tak więc do Arsenalu przyjechało Southampton. Przed spotkaniem każdy niemal dopisywał już Kanonierom trzy punkty przed wyjściem na boisko, gdyż podopieczni Mikela Artety muszą być już bezbłędni, jeśli chcą wygrać ligę, a czerwona latarnia ekstraklasy nie powinna sprawić im problemów. Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy w 30 SEKUNDZIE goście wyszli na prowadzenie dzięki bramce Alcaraza po błędzie Ramsdale’a. Młody Argentyńczyk asystował w 14 minucie przy golu Theo Walcotta, który podwyższył prowadzenie Świętych. Arsenal jakkolwiek otrząsnął się w 20 minucie, gdy bramkę kontaktową zdobył Gabriel Martinelli, który wykorzystał dogranie Bukayo Saki. Tuż przed przerwą boisko musiał opuścić Jan Bednarek, u którego podejrzewano uraz głowy po niebezpiecznym faulu Martinellego, gdy ten zrobił reprezentantowi Polski tzw ‚krzesełko’. Na boisku wówczas zameldował się Duje Caleta-Car, który zdobył gola na 1-3 w 66 minucie. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez dłuższy czas i gdy niewielu spodziewało się, że Arsenal cokolwiek ugra jeszcze tego wieczoru, Kanonierzy zdobyli dwie bramki w przeciągu dwóch minut, w 88 i 90 minucie, które dały im jeden punkt. W ich przypadku jest to jednak dalej sytuacja, w której stracili dwa oczka, a nie zyskali jedno, bo Manchester City dopadł ich już na 5 punktów, ale ma dwa mecze zaległe, w tym bezpośredni mecz z Arsenalem, który można śmiało nazwać pojedynkiem o Mistrzostwo Anglii.

Pojedynek na gorsze bronienie stałych fragmentów gry

W sobotnie popołudnie na Anfield zawitało Nottingham Forest. Ekipa z miasta Robin Hooda miała nadzieje na sprawienie kolejnej niespodzianki, której stroną poszkodowaną byłby Liverpool, dalej będący w kryzysie i mający problemy z teoretycznie słabszymi zespołami. Przebieg meczu jednak nie wskazywał zbytnio na możliwe komplikacje. The Reds dominowali, tworzyli okazje, ale znów brakowało im skuteczności. Ponownie w roli fałszywego środkowego pomocnika błyszczał Trent Alexander-Arnold, lecz do przerwy żadna bramka nie padła. To zmieniło się zaraz po niej, gdy głową po rzucie rożnym i zgraniu Fabinho piłkę do siatki skierował Diogo Jota. To miało otworzyć mecz, co zresztą się stało, lecz nie w wymarzonej i oczekiwanej przez kibiców Liverpoolu formie. Po czterech minutach od zdobycia prowadzenia, gospodarze stracili bramkę po rykoszecie przy strzale Neco Williamsa, byłego zawodnika The Reds, a cała akcja wzięła się z rzutu z autu przyjezdnych, co jeszcze nam powróci w tym podsumowaniu. Jota i spółka tak szybko odzyskali prowadzenie, jak je przed chwilą stracili. Dośrodkowanie z rzutu wolnego Andy’ego Robertsona pewnie wykończył osamotniony Jota, który potwierdził powrót do formy strzeleckiej po meczu z Leeds. Nottingham ponownie wykorzystało niefrasobliwość The Reds w defensywie w 67 minucie. Ponownie stały fragment gry i ponownie zamieszanie w polu karnym Alissona, gdzie odbitą na jedenasty metr piłkę skierował do siatki Morgan Gibbs-White. Na powtórkach idealnie widać, jak opiekował się nim Darwin Nunez, lecz z niewytłumaczalnego powodu Jordan Henderson wysłał go w inny sektor, by zostawił Anglika niepilnowanego, co było kolejnym ‚popisem’ kapitana Liverpoolu w tym sezonie. Na szczęście dla sympatyków klubu z Anfield Road fortuna do końca meczu sprzyjała już ich ulubieńcom. Najpierw fantastyczną centrę Alexandra-Arnolda z rzutu wolnego wykończył Mohamed Salah, którego zgubili z radarów defensorzy Forest, udowadniając ponownie swoją katastrofalną dyspozycję przy bronieniu SFG. Potem była jeszcze poprzeczka po strzale Johnsona, która uratowała Liverpool przed trzecią stratą prowadzenia po, a jakże, długim wrzucie z autu. Koniec końców to The Reds triumfowali i wciąż liczą się w walce o europejskie puchary.

Pogrom w ‚meczu o Ligę Mistrzów’

Na zakończenie tej niepełnej kolejki czwarte Newcastle gościło piąty Tottenham, który znajdował się trzy oczka za Srokami. Oczekiwano wielkiego widowiska, jak na dwie klasowe drużyny przystało, lecz kibice byli świadkami niespotykanego koncertu tylko jednej strony. Krótko mówiąc, goście nie dojechali na ten mecz, czego potwierdzeniem jest wynik spotkania wynoszący 6-1. Jeszcze lepiej pełną dominację Newcastle obrazuje pierwsze dwadzieścia minut, po których było już aż 5-0! Do przerwy żadna bramka już nie padła, a po wznowieniu gry honorowe trafienie dla przyjezdnych zdobył niezawodny Harry Kane. Ostatnie słowo należało jednak do gospodarzy, a dokładniej do Calluma Wilsona, który w 67 minucie ustalił wynik meczu. Niedziela ogólnie była niezwykle okazała w bramki, bo do siedmiu trafień z tego pojedynku kolejne cztery dorzucili piłkarze West Hamu, którzy pokonali Bournemouth 4-0.

Wszystkie wyniki:

Arsenal – Southampton 3-3

Fulham – Leeds United 2-1

Leicester City – Wolverhampton 2-1

Crystal Palace – Everton 0-0

Liverpool – Nottingham Forest 3-2

Brentford – Aston Villa 1-1

Bournemouth – West Ham 0-4

Newcastle United – Tottenham Hotspur 6-1

UDOSTĘPNIJ
Mikołaj Sarnowski
Student Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ogromny pasjonat futbolu, zwłaszcza tego w wykonaniu Liverpoolu. W wolnych chwilach nieudolnie próbuję naśladować profesjonalnych piłkarzy poprzez własną grę w klubie. Zastępca redaktora naczelnego w fanowskim projekcie Polish Reds, z którym jestem od samego początku.