Życie nie zawsze pozwala robić to, co się lubi. Czasem nie ma się do tego predyspozycji, czasem brakuje szczęścia. Jednak jeśli udaje się wejść za drzwi, o których przekroczeniu marzyłeś, to żyje się łatwiej. Michał Korościel opowiedział w nam o tym, jak został dziennikarzem, jak wygląda jego życie i o tym jak bardzo lubi żużel oraz czy kibicuje naszej reprezentacji na mundialu.

Mateusz Dziopa: Ile kilometrów w tym sezonie już pokonałeś jeżdżąc za żużlem? Liczysz jeszcze?

Michał Korościel: Nie, nie liczę. Z trzy wyjazdy z Eurosportem, z Eleven z siedem… nie wiem, na pewno kilometry trzeba liczyć w tysiącach, może jeszcze nie w dziesiątkach, ale do końca sezonu 10 tysięcy pęknie.

I to po całej Europie.

Oj trochę zaszalałeś, była Łotwa, Niemcy, pewnie jeszcze będą Czechy i tyle z wyjazdów zagranicznych. Dziennikarz zajmujący się żużlem w porównaniu do dziennikarza zajmującego się innym sportem za wiele nie pojeździ, bo geografia żużlowa jest mocno ograniczona. Gdybyśmy jeździli robić Elitserien ze Szwecji to pewnie trochę tych kilometrów by się uzbierało, ale nie ma co narzekać.

Miałeś taki wyjazd żużlowy, o którym marzyłeś od dziecka?

Hobbystycznie byłem 2 lata temu w Cardiff. Moja żona była wtedy w ciąży i wybrałem się z nią i Filipem Czyszanowskim z TVP. Pojechaliśmy do Londynu, bo w Cardiff było strasznie drogo i stamtąd dojechaliśmy. Od kiedy pracuję przy żużlu bardzo zacząłem sobie cenić takie wyjazdy, gdzie nic nie muszę. Niezależnie od tego czy się stresujesz pracą czy nie, gdy jedziesz coś robić, jest takie napięcie, że nie możesz się wyluzować. A kiedy jedziesz prywatnie, to możesz zwyczajnie, tak jak dziecko, cieszyć się żużlem. Powydzierać się trochę, pokrzyczeć na trybunach, cały czas bardzo to lubię.

I na kogo się drzesz jak tak jedziesz?

Na kogo się drę? Mi się to często zmienia. Na początku zawodów kibicuję jakiemuś żużlowcowi, a później patrzę jak jedzie inny, a ten mój tak, że mi się nie podoba – nie to, że wolno, po prostu nudno – to zaczynam kibicować komuś innemu. To zależy. Przez całą swoją karierę darłem się chyba na wszystkich.

Na kogo teraz?

Bardzo lubię jak jeździ Lindgren czy Sajfutdinow. Mówimy o tej ścisłej czołówce. Lubię Zmarzlika, ale wolę jak jeździ sam, a nie w parze, bo nie jeździ w parze, lubię też jak jeździ Dudek. Holder mi się podoba, ale u niego to jest taki przerost formy nad treścią. Dużo wygibasów, ale niewiele z tego wynika, ale na to się fajnie patrzy. Gdyby zdjąć mu przeciwników, to byłby jednym z najładniej jeżdżących.

Co poza żużlem? Piłka nożna?

Piłka nożna tak, skoki narciarskie, lubię też na kolarstwo popatrzeć. Jeżdżę na rowerze, więc siłą rzeczy tak jest.

Twój rower był swego czasu przekazany dla fundacji Radia Zet.

Tak, była taka akcja, że miałem przejechać 500 kilometrów w 5 dni rowerem. I po tej akcji rower został zlicytowany na cele charytatywne. Już wcześniej jeździłem, bo mieszkam 25 kilometrów od radia, w Sulejówku. Codziennie robiłem więc 50 kilometrów. Wtedy przejechałem 500 kilometrów w ramach tej akcji i mocniej zajarałem się rowerem. Później była trasa z Warszawy do Zielonej Góry w 3 dni. Podoba mi się, dzięki temu mogę się wyładować. Cały czas trochę stresuję się pracą, zresztą uważam, że to bardzo dobrze, bo gdyby tak nie było, to pewnie bym przestał to wszystko robić. To mnie nakręca. Na rowerze wyładowuję się, dzięki czemu wszystko się bilansuje.

Masz jakiś nowy cel w ramach tego wyładowania się na rowerze? Dłuższy dystans?

Myślałem, żeby kiedyś pojechać gdzieś daleko na żużlowe Grand Prix np. do Krsko, ale raz  – nie pozwalają mi na to wszystkie zawodowe obowiązki, dwa – mam też obowiązki rodzinne. Gdybym powiedział teraz żonie, że na 10 dni wyjeżdżam na rower, a ona musi zostać z dwiema małymi córeczkami, to by raczej nie przeszło. Może jak dzieci będą większe, za 10 lat.

Twoje dzieci są teraz w takim wieku, że tworzą wiele złotych myśli. Coś na temat sportu pada?

Tak. Na przykład moja starsza córka, która ma 4 lata patrzy na żużel tak jak ja, gdy oglądałem go pierwszy raz – jak zawodnicy są w tych kaskach i kevlarach, to do niej nie dociera, że to są ludzie, dla niej to są raczej jakieś kolorowe stwory, które jeżdżą na motorach, trochę jak w grze. Kiedy jest jakiś straszny upadek i mną wstrząśnie, to ona nic. Jakby nie miała żadnej empatii. Dla niej to jest ciekawostka, że ten kolorowy stwór tak przyłożył. Samych złotych myśli jest tyle, że ciężko mi teraz wydobyć jedną. Cały czas się coś pojawia. Jak Patryk Dudek miał długie włosy, to się kłóciliśmy, bo ona mówiła, że to dziewczyna. Trochę wbrew ideologii gender. Jak ktoś ma długie włosy to jest dziewczyna, jak ja mówię, że to chłopak to jej nie pasuje. Jest mnóstwo takich historii.

To chyba też atrakcja dla rodzica podczas oglądania żużla z dzieckiem.

Tak. Wiem, że to może mi się zdarzyć, ale nie chcę jej zmuszać do oglądania żużla. Żona mi mówi, że łapie mnie na tym, że przyciągam do tego córkę, że staram się jej jak najprościej powiedzieć, że to jest fajne. Mam wrażenie, że ona czasami patrzy na to żeby mi było miło, chociaż nieraz dwa biegi obejrzy, a potem już się nudzi. Bardzo lubiła wywiady z Grigorijem Łagutą, bo dla niej on tak śmiesznie mówił, co jej się strasznie podobało. Była dwa razy ze mną na żużlu – raz, gdy jeszcze żona była w ciąży, a potem dwa lata temu w Toruniu. Miała wtedy dwa lata, nie bardzo ją to jarało, biegała po schodach i tyle.

Napomknęliśmy nieco o innych sportach. Mamy teraz Mundial i chyba nie da się uciec od tego tematu. Otwierasz lodówkę, a tam Lewandowski z rodziną.

Nawet szef w radiu nam mówi żebyśmy nie przesadzali z tym Mundialem, bo nie wszyscy tym żyją. Nawet kiedy jaramy się, że mecz ogląda 15 milionów ludzi w Polsce, to cały czas jest 20 milionów, które nie oglądają. Nie można przesadzać. Dobrze, że ten mecz już jest dzisiaj (rozmowa przeprowadzona 19.06.), bo mam wrażenie, że to już jest tak napompowane, że gdyby dziś doszło do oberwania chmury, a mecz został przełożony na jutro, to byśmy nie wytrzymali. Doprowadziliśmy to do ostateczności. Mnie jak każdego kibica to jara, ale jestem takim Januszem jeśli chodzi o piłkę. Nie maluję sobie policzków, ale gdyby mecz był straszny, a Polska by wygrywała 1-0 po golu barkiem Lewandowskiego w 80.minucie, to byłbym w ekstazie. Na pięknie mi nie zależy, na zwycięstwie tak, zwłaszcza, że na tych mistrzostwach tak rzadko jesteśmy. Pamiętam 2006 rok, zaczynałem pracować w Radiu Zielona Góra. Było wszystko tak nagrzane, jeszcze mieliśmy łatwą grupę – z Ekwadorem, z Kostaryką. Potem przegraliśmy pierwszy mecz i wszystko siadło. Trochę poczekaliśmy.

Może dlatego teraz jest tak głośno? Patrząc na siłę tej reprezentacji…

Mam wrażenie, że tak jest, bo pierwszy raz przystępujemy do imprezy nie mając kompleksu. Mamy piłkarzy w zagranicznych klubach, oni są przyzwyczajeni do tego, że grają przy pełnych stadionach. Poza tym my, jako Polacy, przestaliśmy się wstydzić siebie, tego skąd jesteśmy. Kiedy byłem dzieciakiem, mój ojciec pracował w Niemczech. Pojechaliśmy tam do niego i było takie „woow” – że autostrady, że takie sklepy, że takie samochody, a teraz jak jedziesz do tych Niemiec – autostrada gorsza niż u nas, bo już podziurawiona i stara, samochody takie same, sklepy podobnie. Wjeżdżasz i nie zauważasz różnicy. Czego się wstydzić? Co oni mają lepszego? Mam wrażenie, że to się przekłada na każdą inną dziedzinę życia.

Konteksty historyczne ciągle działają.

Konteksty historyczne to inna bajka. One zawsze będą. My mieliśmy kompleks nie dlatego, że nie wyszło Powstanie Warszawskie, tylko dlatego, że oni są wysoko rozwinięci, a my byliśmy skuleni. Z Senegalem chyba żadnych nie mamy. Z Senegalem miałem tyle wspólnego, że dwa razy byłem na rajdzie Dakar, ale nie w Dakarze.

Ale nie jako zawodnik?

Nie, nie, nie. Byłem w Ameryce Południowej jako dziennikarz.

Podoba Ci się Islandia? Kibice, drużyna i cała ta otoczka.

Jak grają to mi się nie podoba, bo idzie to topornie, ale podoba mi się historia. Tak mały kraj jest w stanie awansować na Mundial i na nim zremisować z Argentyną. To musi imponować. Porównując do żużla, są takim Nickim Pedersenem. On jeździ brzydko, nie ma nic fajnego, ale uporem, ambicją, przepychaniem, taranowaniem jedzie, prze, wygrywa. To może się podobać.

Tak jak ich komentator z Euro.

Szaleniec absolutny! My czekaliśmy 12 lat, a facet czekał całe życie. Jara się tym cały czas. Fajnie, bo widać, że oddaje całego siebie. Słychać, że gdyby ktoś mu powiedział „słuchaj, ty za tą pracę nie dostaniesz ani euro” to on by i tak pojechał i robił to tak samo dobrze jak teraz. On to robi z czystej miłości, to słychać.

Trochę chyba trzeba być wariatem, by coś zdziałać w dziennikarstwie.

Trzeba być, choć nie podoba mi się robienie z dziennikarstwa magii. Kiedyś gadaliśmy z różnymi gazetami jak to się pracuje w radiu, że jest taka magia radia albo teatr wyobraźni. To budowanie patosu na siłę. Moim zdaniem bardziej tajemnicze jest pracowanie w kopalni. Zjeżdżasz kilometr pod ziemię, mogą się dziać różne rzeczy, może zawalić Ci się cały świat na głowę. Radio jest cholernie proste. Po prostu gadasz. Robisz to co my teraz, tylko że do mikrofonu. Trzeba to robić dobrze, ale czy jest to magiczne i trzeba być szalonym? Trzeba mieć dużą wyobraźnię i poczucie, że to co mówisz zainteresuje miliony ludzi. Czyli też musisz być trochę próżnym. Gdybyś był skromnym mnichem to w życiu! „Jezu, ja taki biedny mnich i tu ma mnie milion ludzi słuchać?”. Musisz być trochę pyszny.

Przyda się też pewnie zapas kawy i bezsenność.

To prawda. Teraz, gdy mam poranki muszę wstawać o 4 rano. To jest strasznie męczące dla mnie. Nie spóźniam się, ale walczę każdego ranka. Kawa – koniecznie. Nie znam nikogo w dziennikarstwie, kto nie pije kawy. Dużo ludzi pali papierosy. Legalne używki są mocno związane z dziennikarstwem.

Jest mnóstwo dzieciaków, które marzą o dziennikarstwie, a przebija się tylko garstka.

To i tak więcej niż kiedyś. Dawniej w każdym regionie była jedna gazeta i jedno radio, ewentualnie regionalna telewizja. Można było iść też do centrali w Warszawie, gdzie było tych opcji nieco więcej. Teraz już na poziomie regionów miejsc jest sporo, ale przez to zarabia się mniej. Łatwiej jest się przebić, ale trudniej z tego wyżyć. Później masz dość. Gdy trafisz do małego portalu, cieszysz się, że dostajesz akredytację na żużel i możesz wejść do parkingu, pogadać z żużlowcami, jesteś tym zachwycony. Potem chcesz żyć z tego co robisz i jeśli wystarczy Ci ambicji, talentu, pracowitości itd. to idziesz gdzieś dalej, przepychasz się do większych mediów. Jeśli to nie wystarcza – rezygnujesz, szukasz czegoś innego.

Miałeś taki moment, że miałeś dość?

Nie, ale nie wynikało to z tego, że jestem taki utalentowany i uparty, tylko z tego, że ja nic innego nie umiem robić. U nas w domu, gdy kupujemy łóżeczko dzieciom, żona je składa. Żarówkę wymienia moja żona, kran naprawia moja żona. To nie dlatego, że jestem leniwy, tylko mam dwie lewe ręce. Nic nie potrafię robić! Ojciec mi mówił, że „Ty pracujesz w radiu czy telewizji nie dlatego, że jesteś taki super. Ty nic innego nie umiesz robić”.

Ale wiesz, że często dają instrukcję i sprzęt do złożenia mebli? (śmiech)

Tak, ale ja bym śrubę przykręcił w zupełnie inne miejsce, nie umiem tego czytać! Wiem, że sporo ludzi w tej branży też tak ma. Na przykład Filip Czyszanowski z TVP, kupił sobie mieszkanie w Warszawie i kiedy miał powiesić obraz, to zadzwonił, żebym przyjechał z żoną. Moja żona oczywiście z wkrętarką i powiesiła mu ten obraz. To jest żenujące! To chyba idzie w parze. Jak nauczysz się gadać i z tego gadania żyjesz, to masz niesprawne ręce. To idzie w pakiecie. Idziesz do Boga i mówi Ci „daję Ci sprawny język, ale ręce to będziesz miał takie, że wsadź je sobie w kieszenie”. Tak to działa.

Mówisz, że jest coraz więcej mediów, że coraz ciężej z tego wyżyć. Jak będzie dalej? Centralizacja i wszystko w Warszawie czy jednak taki rozsyp po kraju?

Mamy spotkania w radiu, na których są przeróżne wnioski. Na przykład takie, że skoro do nas wszystko przychodzi z Zachodu, to należy się spodziewać, że stacje lokalne będą popularniejsze. Na początku lat 90. kiedy uwalnialiśmy się  spod jarzma komunizmu, to wszyscy byli zainteresowani tym, co dzieje się na górze, bo to miało na nich wpływ. Później osiedliśmy w dobrobycie i nagle w tych wszystkich miasteczkach w Lesznie, w Zielonej Górze, w Gorzowie ludzi bardziej interesuje to, czy zrobią im chodnik, niż to czy tam na górze się ktoś kłóci. Zaczynają więc słuchać tych mediów lokalnych. Widać to w USA. Popularność zyskują bardzo małe stacje lokalne. Trzeba jednak pamiętać, że rynek amerykański jest trochę  inny od  naszego  i u nas niekoniecznie musi być tak samo. Mówiąc szczerze nie wiem, co dzisiaj radzić studentom dziennikarstwa.

A w którą stronę idzie Michał Korościel?

Żona mnie ostatnio pytała o to jakie mam marzenia zawodowe. Pomyślałem „kurde, ja swoje marzenia zawodowe zrealizowałem”. Przestraszyłem się tego, bo jak nie masz marzeń to za czym tu gonić? Człowiek się nakręca, gdy goni. Generalnie jednak ścigam się ze sobą, chcę być lepszy dzisiaj niż byłem wczoraj. Mam cały czas coś takiego, że często odsłuchuję sobie audycje które prowadzę i wkurzam się na farmazony, które mówię. „Tu źle, tu nad głosem nie panuję”. Zdarza mi się, że gdy za mocno się czymś podniecę to nie panuję nad ładnym brzmieniem – oddychaniem przeponą i podobnych detalach. Nie wiem czy to wszyscy słyszą, ja to słyszę i się wkurzam. Ciągle chcę robić to lepiej, lepiej i lepiej. Wiem, że można. Komentatorem piłkarskim raczej być nie chcę.

Poza tym w tym kraju masz 40 milionów ekspertów od piłki.

Właśnie! Od żużla jest trochę mniej. Uwielbiam ten sport. Uważam, że mam cholerne szczęście, że mogę robić to co lubię. W ogóle mam w życiu masę szczęścia i boję się czasami, że kiedyś mi się to skończy. Z tego, że los mi sprzyja zdałem sobie sprawę na maturze z historii. Nie miałem czasu się uczyć, wolałem wtedy grać w piłkę. Dali nam 120 zagadnień. Miałem tyle ściąg, że musiałem mieć spis treści gdzie mam którą ściągę – czy pod koszulką, czy w kamizelce, czy w skarpetce. Nauczyłem się trzech tematów w tym odkryć geograficznych i na maturze dostałem… odkrycia geograficzne. W Radiu Zielona Góra było tak, że Jacek Białogłowy komentował żużel. Wiedziałem, że jest dobry i niechętnie się tym żużlem dzieli, a ja bardzo chciałem żużel komentować. Myślę sobie „kurde, jak ja tu zostanę to będę się snuł i snuł”. Zacząłem pisać CV do Radia ZET. Olewali mnie. Kumpel mi powiedział „stary, oni będą Cię olewać tak cały czas”. Pomyślałem, że napiszę w tytule maila do Zetki „nie olewajcie mnie, chcę pracować w Radiu Zet”. Wtedy oddzwonili. Miałem szczęście, bo gość, który był odpowiedzialny za sport, został dyrektorem w Radiu Plus. W Zetce zwolniło się miejsce. Zanim oni zrobili casting, zobaczyli, że mają milion maili ode mnie. Zadzwonili, przyjechałem i dostałem się bez castingu. W Eurosporcie było tak samo. Andrzej Mielczarek miał komentować SEC w Togliatti z Kubą Pieczatowskim, ale nie mógł, a ja im powiedziałem kiedyś, że się interesuję żużlem i tak wskoczyłem. Później Andrzej wrócił, ale nie chciał robić ligi szwedzkiej, więc zacząłem ją komentować. Szczęściu trzeba pomagać, ale cały czas to szczęście się do mnie uśmiecha.

Oby ono nie opuszczało, dzięki wielkie!

Dzięki.

FOT.fot. Radio ZET
UDOSTĘPNIJ
Avatar
Redaktor naczelny Radia Gol. Zakochany w żużlu, lubiący korfball, curling oraz whisky i kawę. Uwielbia ironię, sarkazm. Pisze także dla Przeglądu Sportowego, PoKredzie i Speedway Ekstraligi