W czwartkowe popołudnie cały tenisowy (i nie tylko) świat stanął w miejscu za sprawą oświadczenia, które zostało opublikowane przez Rogera Federera na jego profilach w mediach społecznościowych. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli tej dyscypliny w dziejach poinformował w nim, iż po zbliżającym się Pucharze Lavera zakończy swoją karierę.

Był to wstrząs, za którego sprawą – pomimo tego, że był spodziewany i poniekąd oczekiwany – miliony kibiców na całym świecie poczuło szok i niejednokrotnie uroniło łzę popadając przy tym w zadumę. Bo jak można się nie wzruszyć gdy jedna z najpiękniejszych epok w historii nie tylko tenisa, ale i całego sportu dobiega końca? Dlatego ten tekst nie będzie zwykłym wyliczeniem osiągnięć zdobytych przez Rogera – to będzie podziękowanie za to, co Federer wniósł do tenisowego dziedzictwa.

Starając się zachować obiektywizm, trzeba przyznać, że informacja o zakończeniu tenisowej kariery przez mistrza z Bazylei nie była gromem z jasnego nieba. Na sportowym firmamencie Rogera zaroiło się od czarnych chmur, których alegorii możemy się doszukać w doskwierających bólach (w tym wciąż niewyleczonej do końca kontuzji kolana) oraz podeszłym jak na zawodowego sportsmena wieku – 41 lat. Kiedyś ten grzmot musiał jednak nadejść. I nadszedł.

Nie sposób streścić dokonań Rogera w paru zdaniach – w końcu mamy do czynienia ze zwycięzcą 20 turniejów wielkoszlemowych oraz 28-krotnym triumfatorem imprez rangi ATP Masters 1000. Mnóstwo jego meczów wpisało się do historii tenisa – były turniejami, które zmieniały spojrzenie na tę dyscyplinę oraz na samego Szwajcara, zapisując tym samym  grube rozdziały w historii tenisa. Przypomnijmy więc sobie niektóre z nich.

W drodze po pierwsze wielkoszlemowe zwycięstwo (Wimbledon 2003) pokonał min. Andy’ego Roddica, z kolei  później niejednokrotnie okazywał się lepszy od Leytona Hewitta, czy Andre Agassiego – tych, którzy mieli być największymi postaciami tenisa. Prawdziwy chrzest na wielkiego gracza Bazylejczyk przeszedł jednak nieco wcześniej – na Wimbledonie w 2001 roku.

Trwa czwarta runda najbardziej prestiżowych rozgrywek w tej dyscyplinie sportu. Na arenie, na którą patrzy nie tylko tenisowy i sportowy świat, która gościła największych i była świadkiem wielkich wzlotów i bolesnych upadków, zjawia się rewelacyjny 20-latek – najmłodszy zawodnik sklasyfikowany w najlepszej setce światowego rankingu, czyli Roger Federer. Po drugiej stronie siatki staje Pete Sampras. Uważany za jednego z najwybitniejszych jak nie najwybitniejszego przedstawiciela tej dyscypliny ma wtedy na swoim koncie niewyobrażalną wtedy liczbę 13 tytułów wielkoszlemowych. Na londyńskiej ziemi nie przegrał od 31 spotkań, a siedem z ośmiu ostatnich edycji tego turnieju kończyło się jego triumfem. Doświadczony przywódca stada staje naprzeciwko młodego wilka, który chce być nowym liderem watahy, mierzą się ze sobą dwa pokolenia – jeżeli Roger będzie w stanie postawić się Samprasowi w jego królestwie, będzie mógł rywalizować z każdym i wszędzie. Nic więc dziwnego, że mecz wzbudza ogromne zainteresowanie, a Szwajcar na kort centralny wychodzi niezwykle zmotywowany do tego, aby sprawić prawdziwą sensację. Widowisko trwa 3 godziny i 41 minut, zostaje rozegrane na najdłuższym dystansie pięciu setów, a jego wynik końcowy to 7:6,5:7,6:4,6:7,7:5 dla Federera. W taki sposób młody i nieco buntowniczy Szwajcar po raz pierwszy dał się poznać szerokiej publiczności, wprawiając cały tenisowy świat w szok.

Szokujących wydarzeń z udziałem Federera było później mnóstwo. Wszyscy sympatycy tego sportu łapali się za głowę w 2008 roku po epickim finale Wimbledonu, gdzie doszło do konfrontacji Federer-Nadal. Najdłuższy w historii finał londyńskiej imprezy trwał prawie pięć godzin i zakończył się triumfem tenisisty urodzonego na Majorce. Rywalizacja pomiędzy Szwajcarem a Hiszpanem sprawiła, że obaj się napędzali – nie było jednego dominatora, lecz dwóch wirtuozów stających się grać jak najpiękniejsze symfonie po różnych stronach siatki. Później dołączył do nich również Djokovic, lecz (sprawiedliwie lub nie) to konfrontacje Rogera z Rafą elektryzowały cały świat. Zresztą ta dwójka zapisała jeden z ostatnich pięknych rozdziałów w tenisowej historii Szwajcara. Przenieśmy się teraz z Londynu na Antypody i cofnijmy czas do 2017 roku. To wtedy został rozegrany jeden z najlepszych meczów w dziejach (często porównywany ze wspomnianym pojedynkiem z 2008 roku), wzbogacony historią rodem z hollywoodzkiego filmu.

W najnowszej biografii Rogera Federera jej autor, którym jest Rene Stauffer, na opis powrotu do zawodowego tenisa po przerwie, która była skutkiem operacji kolana (Roger w lipcu 2016 podjął decyzję o odpuszczeniu dalszej części sezonu aby rehabilitacja po lutowym zabiegu przeszła jak najlepiej) przeznacza około 90 stron. Może to świadczyć o tym, jak szalenie ważny był to moment w karierze Federera – rekonwalescencja w wieku 35 lat nie zalicza się do najłatwiejszych. Gdy niektórzy stawiali już przysłowiowy krzyżyk na Szwajcarze i uważali, że kolejne występy na największych kortach świata są niemalże niemożliwe, on postanowił powrócić i jeszcze raz sprawdzić się w konfrontacji z najlepszymi. Australian Open 2017 za jego sprawą na stałe zapisało się w historii tego sportu. Rozstawiany wówczas z dopiero siedemnastym numerem Federer w drodze do finału pokonał min. Tomasa Berdycha (3 runda), Mishę Zvereva (ćwierćfinał), czy swojego rodaka Stana Wawrinkę (półfinał). Decydujący mecz miał być starciem dwóch wielkich mistrzów i tenisowych weteranów – 35-letniego Rogera oraz młodszego o pięć wiosen Rafy. Roger już osiągnął wiele – jako powracający po ciężkiej kontuzji dotarł do wielkoszlemowego finału. Lecz skoro jest się tak blisko, to dlaczego nie spróbować za wszelką cenę zrobić tego ostatniego kroku i odnieść triumf? Obaj panowie wychodzą z tego założenia, starają się jak mogą, a Rod Laver Arena widzi jeden z najlepszych meczów ostatnich lat. Po czterech partiach utrzymuje się remis nie tylko w liczbie wygranych setów, ale także i punktów – trudno o bardziej wyrównaną konfrontację. Mimo przegrywania w pewnym momencie 1:3 w decydującej partii Federerowi udaje się wyjść ogromną ręką i ostatecznie sięga po swoje osiemnaste wielkoszlemowe zwycięstwo. Publika w ekstazie, widzowie przed telewizorami szleją, komentatorzy z całego świata przekrzykują się kolejnymi epitetami. Aż szkoda, że ten mecz musiał mieć przegranego. Federer dał wtedy sygnał światu, którego najlepszym podsumowaniem są słowa Marka Twaina: „Pogłoski o mojej śmierci były mocno przesadzone”. W tym samym roku Szwajcar sięgnie po kolejny triumf na Wimbledonie, a za 12 miesięcy ponownie podniesie trofeum Normana Brooksa, który będzie jego dwudziestym pucharem za zwycięstwo w turnieju wielkoszlemowym.

Kariera Rogera to oczywiście nie tylko wspaniałe zwycięstwa, lecz także i dotkliwe porażki. Jako o ostatnim meczu-symbolu drogi Federera przez karierę tenisową nie sposób nie wspomnieć o finale Wimbledonu sprzed trzech lat. W stolicy Anglii Roger rozgrywał świetny turniej – w półfinale doszło do kolejnego odcinka najbardziej ekscytującej tenisowej telenoweli pod tytułem „Federer-Nadal”, w którym lepszy okazał się Szwajcar. Przed Rogerem stało kolejne niesłychanie trudne zadanie – w finale czekał kolejny z przedstawicieli „wielkiej trójki”, czyli Nowak Djokovic. To starcie jest kolejnym kandydatem do najlepszych meczów ostatnich lat. Nie brakowało niczego – jakość i dramaturgia, czyli dwa najważniejsze składniki tenisowego show, stały na niesłychanie wysokim poziomie. W pewnym momencie Federer stanął przed szansami na niewyobrażalne wcześniej w męskim tenisie osiągnięcie, czyli skompletowanie „oczka” – 21 zwycięstw w najważniejszych imprezach. Dwie piłki meczowe przy własnym serwisie – brzmi jak marzenie, a dla przeciwnika mającego przed sobą mistrza z Bazylei często jak wyrok. Tym razem tenisowa Fortuna odwróciła się jednak od Szwajcara. Roger najpierw nie wykorzystał wspomnianych szans, a później uległ Serbowi w super tie-breaku piątego seta. W oczach siedzącego na charakterystycznym wimbledońskim krześle było widać wszystko – ból, rozczarowanie, niewyobrażalny smutek po wypuszczeniu z rąk okazji, która (jak wiemy z perspektywy czasu) już się nie powtórzyła.

Później Federer nie powrócił już na wielkoszlemowy tron – jego ostatnim występem przed przerwą było Austarlian Open 2020, gdzie doszedł do półfinału, w którym w trzech setach uległ Novakowi Djokoviciowi. To był dobry turniej, biorąc pod uwagę że Szwajcar podczas niego zmagał się z kontuzją. Jak się później okazało, był to początek końca jego kariery. W Australii ponownie o sobie znać dało jego kolano, a dwie operacje podczas „pandemicznego” sezonu sprawiły, że planowany powrót na AO 2021 nie doszedł do skutku. Szwajcar swój pierwszy, niezbyt udany występ w sezonie 2021 zaliczył w Katarze. Później swoich sił próbował również na mączce – w Genewie oraz Paryżu, gdzie podczas Roland Garros doszedł do czwartej rundy. Sezon na trawie Federer rozpoczął od przedwczesnego odpadnięcia z ukochanego turnieju w Halle, po czym przyszedł Wimbledon. Londyński turniej miał być papierkiem lakmusowym mówiącym wiele, a nawet prawie wszystko o dalszych szansach Federera – w końcu to londyński turniej był imprezą, wokół której były skupione jego przygotowania. Z kortem centralnym Szwajcar pożegnał się w nienajlepszym stylu, przegrywając z Hubertem Hurkaczem (ostatnią partię Polak wygrał do zera). Była to ¼ finału – niby nie najgorzej. W sercach fanów Rogera wciąż tliła się nadzieja na ponowne zobaczenie jego magii.    

Dzisiaj już wiemy, że na dobrą sprawę koniec kariery Federera (choć samo słowo „kariera” może być nieco umniejszające dokonaniom Szwajcara) nastąpił nieco ponad 12 miesięcy temu na skąpanej w lipcowym słońcu wimbledońskiej trawie. W tym roku Roger zapowiedział, że weźmie udział w organizowanym przez siebie Laver Cup oraz pojawi się na turnieju w rodzinnej Bazylei. To ponownie rozbudziło nadzieje sympatyków nie tylko reprezentanta Szwajcarii, ale i całego tenisa – na obecności Federera zyskuje cała dyscyplina. Dzień 15 września boleśnie zrewidował te plany – wiadomo już, że przyszłotygodniowe rozgrywki o puchar nazwany  imieniem Roda Lavera będą ostatnią okazją do zobaczenia Rogera na korcie.

To nieco przydługie streszczenie najważniejszych wydarzeń z kariery Federera zdecydowanie lepiej pomaga narysować sobie w swojej wyobraźni obraz Szwajcara niż przytoczenie suchych liczb. Aby zrozumieć fenomen Federera nie wystarczy spojrzeć w encyklopedię i ilość wygranych turniejów.  Rzeczą charakterystyczną największych jest bowiem to, że nie da się ich wyrazić w prostych faktach. Do wielkości Federera niejeden się (jak najbardziej słusznie) przyczepia i ją kwestionuje. Wśród tenisowych fanów pełno jest głosów mówiących rzeczy w stylu: „Roger wygrał 20 turniejów wielkoszlemowych? – Rafa  zrobił to 22 razy. Federer był liderem rankingu przez 310 tygodni? – Djokovic ma na swoim koncie więcej”. Aby zrozumieć magię Szwajcara, trzeba go było zobaczyć. Kunszt, maestria, jakość zagrań to cechy, które wymykają się poza wszelkie tabele. Obserwowanie gry Rogera było przyjemnością dla oczu, prawdziwym przywilejem. To dlatego miał on (i oczywiście ma nadal) tak wielu fanów na całym świecie – swoją grą kupił serca milionów a postawą zaskarbił sympatię.

We wspomnianej wcześniej biografii Rogera Federera pada zdanie: „Miło jest być ważnym, ale najważniejsze jest być miłym”. Te słowa znakomicie opisują Federera, oczywiście w późniejszych latach jego kariery. Jak dobrze wiemy, w młodzieńczych latach Roger nie uchodził za najgrzeczniejszego chłopca, a jego kaprysy sprawiały że potrafił zagrać fantastyczny mecz, a następnego dnia złamać parę rakiet. Może być to nie do pomyślenia dla młodej tenisowej widowni, która kojarzy Szwajcara wyłącznie takiego, jakim jest on teraz. Trzeba przyznać, że Roger znakomicie udźwignął brzemię bycia liderem rankingu oraz legendą sportu. Stał się nie tylko jednym z najwybitniejszych sportowców w dziejach, ale był również świetnym ambasadorem tej dyscypliny na świecie. Dawał przykład, wielu się na nim wzorowało. Dziś oglądając mecze tenisowe możemy dostrzec, że wielu tenisistów swój styl czerpie właśnie od Rogera. Aby przejść do historii nie wystarczy być wielkim sportowcem – trzeba być również wielkim człowiekiem. Mistrzowi z Bazylei ta sztuka się jak najbardziej udała. Cieszmy się, że dane nam było, przez mniejszy lub większy okres czasu, żyć w erze Rogera Federera.  

Dalsze brnięcie w opisywanie Rogera mogło by zachwiać obiektywność tego tekstu, która i tak została nieco naruszona. Każdy o Rogerze ma swoje zdanie – dla niektórych jest on przysłowiowym „GOATem”, dla niektórych nie. To nie pora rozstrzygać o tym, kto jest najlepszy, zresztą ta kwestia nigdy nie zostanie rozstrzygnięta. Wszyscy, zarówno sympatycy, jak i ci na co dzień nielubiący Rogera muszą jednak przyznać, że Federer wielkim tenisistą był. Teraz oficjalnie zakończył już karierę, tak jak wcześniej zostało to wcześniej wspomniane, jest to decyzja spodziewana, a jednak budząca smutek oraz pewnego rodzaju zaskoczenie, że czas tak szybko płynie i nie oszczędza nawet najwybitniejszych. Jakby to nie zabrzmiało, Roger Federer staje się teraz emerytem. Jego miejsce jest teraz na tenisowym Olimpie, gdzie z pewnością zajmie poczesne miejsce wśród bogów tej dyscypliny i od przyszłego roku to właśnie z tej perspektywy będzie obserwował poczynania na tenisowych kortach. Na pewno będzie się pojawiał na trybunach najważniejszych imprez, będzie bardziej rozchwytywany przez fotografów niż niejeden zawodnik. I dobrze. Przypominaj (szczególnie tym, którym nie było dane zobaczyć ciebie w akcji) o sobie jak najczęściej, bo oglądanie twojej gry było prawdziwym zaszczytem-Mistrzu.         

UDOSTĘPNIJ
Jarosław Truchan
Sympatyk sportów wszelakich, ale przede wszystkim tenisa, kolarstwa i biathlonu. Prywatnie ogromny fan Rogera Federera, Ronniego O'Sullivana oraz Realu Madryt.