Wypraw miał tak wiele, że nigdy nie zdążyłby o wszystkich opowiedzieć. Planów tak dużo, że rodzina zatrzymywała go na siłę w domu. W życiu nie mógł sobie radzić bez adrenaliny. Po trzeciej wyprawie przez Atlantyk zapewnił żonę, że na kajak więcej nie wsiądzie, jednak umrze poza łóżkiem. Obietnicy dotrzymał – zmarł w wieku 74 lat wchodząc na najwyższy szczyt Afryki.

Nie będzie to smutny nekrolog, choć zmarła osoba wielka. O sobie mówił skromnie, choć bił wszelkie rekordy. Był jednym z najbardziej pozytywnych polskich podróżników. Tak świetnie jak wiosłował, umiał opowiadać. Kochał wspominać. Wystarczyło mu podrzucić temat, a on relacjonował: o żółwiu, co chciał się podrapać, o rekinie, co zachciał pieszczot…

Zobacz obraz źródłowy

Na pytanie Kuby Wojewódzkiego, jak rozpoznał samice od samca wieloryba powiedział: „Bo samica się na mnie patrzyła, a samiec by się patrzył” . Podczas wypraw doznawał wiele trudów. Mówił, że najtrudniejsza w samotnym płynięciu jest monotonia. „Powtarzalność. Wykonujesz setki tych samych ruchów, wokół nie ma niczego prócz wody, pływających ryb, żółwi i latających ptaków. Twój mózg się odłącza.” Rozmawiał więc ze zwierzętami – opowiadał historie, słuchał innych. Jego marzeniem było pogłaskać rekina, ale, jak sam mówi, nie do końca się spełniło, bo to była rekinka. Innym trudem były gnijące ubrania, które w wilgotnym klimacie nie chciały się wysuszyć – pływał więc nago, bo ludzi widział raz na kilkadziesiąt dni.

Nie licząc licznych wysypek, pęcherzy od soli morskiej na ciele i mocnego słońca, główną przeszkodą w ostatecznie odniesionym sukcesie Olka była, jak sam mówi, żona. „Mam niedosyt takiego wielkiego medalu za wszystkie te wyprawy, że udało mi się je zorganizować wbrew mojej żonie” – mówił z nutką ironii o swojej Gabrieli. Przed każdą wyprawą małżonka liczyła na potknięcie się Olka, co ostatecznie musiałoby oznaczać jej odwołanie. „Żona mnie tak hartowała, że podczas podróży już nic mnie nie ruszało”. Dbał jednak dokładnie o kontakt z rodziną: „Gabriela była najlepiej na świecie doinformowaną żoną o lokalizacji swojego męża. Sygnał GPS dostawała co 10 minut.” Czasem też do niej dzwonił, ale gdy dostał rachunek na 500 dolarów, to „chęć kolejnych rozmów się zmniejszyła”.

Dla Doby nie było tematów tabu czy owijania bawełnę przy barwnych opowieściach na temat jego podróży. „Pewnego dnia, po odebraniu przez moich znajomych zdjęć z części wyprawy, zadzwonił do mnie jeden kumpel i powiedział: „Ty, Olo, ale ty kawalarz jesteś. Penis Ci wyszedł!” Po długiej analizie fotek, nie wiedziałem o co chodzi. W końcu się spytałem, gdzie go widać – „Popatrz na trasę, zobacz, co tam wywinąłeś!” A ja na to: „Kurczę blade! Największy na świecie – to moje dzieło!” – tak swoją pierwszą trasę przez Atlantyk spuentował rekordzista.

UDOSTĘPNIJ
Miłosz Michałowski
Piszę przede wszystkim o piłce nożnej, czasem o tenisie i żeglarstwie. W wolnym czasie zajmuję się muzyką i uprawiam sport.