„Lekarz zbadał puls i tylko machnął ręką. Mówiliśmy, żeby reanimować, to przecież on. Wszyscy byli w szoku”. Dokładnie 39 lat temu w tragicznym wypadku zginął najlepszy w historii polski biegacz długodystansowy, Bronisław Malinowski.

To była niedziela, na moście w Grudziądzu trwają  prace remontowe. Przejezdny był jeden pas jezdni. W pewnym momencie zatrzymał się z jednej strony autobus, aby przepuścić mające pierwszeństwo audi. Niestety kierowca ciężarowego kamaza, wyprzedza PKS. Doszło do czołowego zderzenia z audi. Samochód był kompletnie zniszczony.

Nikt jeszcze nie wiedział, że za kierownicą siedział Bronisław Malinowski. Jechał na stację benzynową zatankować auto, bo w poniedziałek miał udać się do Warszawy.

– Lekarz podszedł tylko do wraku, przez okno w aucie zmierzył jego puls i odszedł machając ręką. Ludzie mówili, żeby reanimować, że to przecież Bronek Malinowski, ale chyba nawet nie próbowano. Wszyscy byliśmy w szoku – wspominali świadkowie wypadku, cytowani przez portal mmgrudziadz.pl. – Mieszkam w pobliżu mostu i od razu wiedziałem, że coś się stało. O śmierci Bronka dowiedziałem się szybciej niż jego rodzina – wspomina dramatyczne chwile Ryszard Szczepański.

Dzisiaj mija 39 lat od śmierci najlepszego polskiego biegacza długodystansowego. Odszedł od nas w wieku 30 lat.

Człowiek ambitny, z charakterem i zdeterminowany do treningów. Te cechy z łatwością przypisują Malinowskiemu wszyscy, którzy choć trochę go znali.

– Bardzo się denerwował, gdy dopadła go kontuzja i nie mógł trenować. Tracił humor. Wiedział, że trening czyni mistrza. Można wręcz powiedzieć, że był nawet za sumienny. Wszyscy podziwiali jego determinację. Wiedzieli, że jak coś sobie założy, to cel zrealizuje – wspomina jego wieloletni trener, Ryszard Szczepański.

Urodził się 4 czerwca 1951 roku w miejscowości Nowe k. Grudziądza. Miał pięcioro rodzeństwa. Jego najstarszy brat Robert też w młodości trenował biegi, jednak ostatecznie zajął się szkoleniem młodzieży i organizacją imprez sportowych. Dziś jest prezydentem Grudziądza i wspomina, że także dla niego jego młodszy brat był wzorem pracowitości.

– Bronka cechowała przede wszystkim wytrwałość i dyscyplina w realizacji postawionych przed sobą celów. Dla niego cel był ważniejszy od pieniędzy, które mógł zarobić. Mogę śmiało powiedzieć, że u Bronka było widać dominację rozumu nad bieżącymi sprawami – przekonywał kilka lat temu w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

Jego kariera zaczęła się, kiedy trenował u Szczepańskiego. To był szkoleniowiec z małym doświadczeniem trenerskim, ale znakomicie rozumiał się z Malinowskim. 

W 1970 roku na mistrzostwach Europy juniorów w Pradze Malinowski wygrał bieg na dystansie 3000 metrów z przeszkodami. Mimo, że jego kariera szła do przodu, podjęto decyzję, że nie pojedzie na igrzyska olimpijskie do Monachium. Bronisław Malinowski pokazał swój charakter i 10 sierpnia 1972 r. podczas mityngu w Warszawie wyrównał rekord Europy na 3000 m z przeszkodami. I tym biegiem przekonał działaczy, aby pojechać na do Niemiec. W Monachium zajął w finale czwarte miejsce.

Po tych sukcesach Malinowski biegał już tylko lepiej. Dwa razy z rzędu zdobył tytuł mistrza Europy, a na kolejnych igrzyskach w Montrealu sięgnął po srebro, przegrywając jedynie ze Szwedem Andersem Gaerderudem. Był współrekordzistą świata na 3000 m z przeszkodami.

W latach 70. ubiegłego wieku sportowcy mało zarabiali. Dlatego Bronisław Malinowski w 1971 roku ukończył Samochodowe Technikum Mechaniczne w Grudziądzu, a sześć lat później uzyskał dyplom magistra Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu.

– Potrafił narzucić sobie dryl. Rano trening, potem cztery godziny pracy. Pracowaliśmy razem w grudziądzkich wodociągach, chodziliśmy na odczyty liczników. Potem drugi trening, następnie zajęcia w technikum – wspomina Szczepański w rozmowie z serwisem runners-world.pl. Na studiach także był wzorem do naśladowania.

– Przysługiwał mu indywidualny tok studiów, ale on jeździł na wszystkie zjazdy i sesje, tak jak inni. Był konsekwentny w przestrzeganiu terminów na studiach, tak samo jak w wykonywaniu założeń planu treningowego. Do głowy by mu nie przyszło, żeby przełożyć egzamin. Wielokrotnie uczył się do późna w nocy, jednak przy tym nigdy nie odpuszczał treningów – mówi z uznaniem wieloletni szkoleniowiec.

Kiedy zdobył tytuł magistra postawił sobie za cel złoty medal igrzysk olimpijskich w Moskwie w 1980 roku. Koledzy wiedzieli, że ze stolicy Rosji przywiezie złoty medal. Tak też się stało, a jego finałowy bieg przeszedł do historii polskiego sportu.

Mocne tempo biegu narzucił Filbert Bayi z Tanzanii. Jednak wystarczyło tylko do 2500 metrów mimo, że w pewnym momencie jego przewaga nad resztą stawki wynosiła już 100 metrów. Jednak kiedy dzwonek zadzwonił ostatnie okrążenie, Malinowski przyspieszył i na ostatnim wirażu z wielką łatwością wyprzedził Tanzańczyka.

„Załamały się czarne nogi pod Bayiem, Malinowski jest pierwszy! Tak, jest złoty! Będzie ‚Jeszcze Polska nie zginęła’ tu na Łużnikach” – niezapomniany komentarz legendarnego Bohdana Tomaszewskiego do dziś wzbudza emocje. Po chwili komentator wypowiedział: „Ja kocham tych Malinowskich, tych Kozakiewiczów, tych młodych polskich dzielnych ludzi”.

Po tych igrzyskach miał już z trenerem kolejne plany: mistrzostwa Europy w Atenach, kolejna olimpiada w Los Angeles, a także start w maratonie. Te wyzwania zostały na zawsze na ziemi.

Jego życie przerwał nieszczęśliwy wypadek na moście w Grudziądzu. Zapewne do tego by nie doszło, gdyż kilkanaście dni przed śmiercią do Malinowskiego wysłano list z zaproszeniem na zagraniczną imprezę. Gdyby go dostał, pojechałby tam i uniknął śmierci. Jednak nie dostał go ponieważ, podobno ukradł go pracownik poczty, licząc, że w liście z zagranicy znajdzie coś wartościowego.

To była wielka strata dla polskiego sportu. Bronisława Malinowskiego wszyscy lubili od sportowców, dziennikarzy i kibiców. Podziwiano go nie tylko za sukcesy, ale też za postawę poza bieżnią. Ich zdaniem medale nigdy go nie zmieniły, zawsze pozostał sobą. Skromny, małomówny, ale przy tym niezwykle przyjacielski.

Z prasy cały świat dowiedział się o śmierci Malinowskiego. Pożegnało go z całej Polski tysiące ludzi. Został pochowany w Grudziądzu, swoim rodzinnym mieście. Minister obrony narodowej polecił, aby w pogrzebie wzięła udział kompania honorowa Wojska Polskiego.

Most, gdzie doszło do tragicznego wypadku, od wielu lat nosi jego imię. W rok, rok we wrześniu odbywają się zawody upamiętniające postać  Bronisława Malinowskiego. W tych mityngach bierze udział młodzież z całej Polski.

– To niesamowite, bo aktualne pokolenie nie zna już Bronka, a mimo to chcą, by ich szkoły nosiły jego imię. Doceniają po prostu wartości, które sobą reprezentował – uważa jego brat Robert.

Źródło: Sportowefakty.pl

 

UDOSTĘPNIJ
Kamil Michalec
Interesuje się lekkoatletyką od ósmego roku życia. Biegam od 10 roku życia. Na koncie wiele sukcesów na arenie krajowej. Kocham rywalizację wśród zawodników i fair play na zawodach. Pasjonat Lekkoatletyki do końca życia. Dziennikarz sportowy w tematyce lekkoatletycznej. Pracujący też w radio informacyjnym.