Po zimowej przerwie powraca kolarstwo szosowe w męskim wydaniu. Pierwszą imprezą World Tour rozgrywaną w nowym, 2023 roku jest australijski Santos Tour Down Under. 

Historia 

Jak zapewne wiedzą kolarscy fanatycy, a co wydaje się pewnie dość prawdopodobne mniej zapalonym kibicom tej dyscypliny sportu, wyścig rozgrywany w największym państwie Oceanii nie może poszczycić się specjalnie bogatą historią. Szczególnie jeśli porównamy go do wiosennych tourów przemierzających Europę zachodnią. Pierwsza edycja australijskiej etapówki miała miejsce w roku 1999, a jej historycznym zwycięzcą został Stuart O’Grady. Rangę World Tour wyścig uzyskał w 2008 – od tego czasu aż ośmiokrotnie triumf przypadał w udziale reprezentantom gospodarzy, z czego najwięcej (trzy razy) Simonowi Gerransowi. Warto dodać, że kolarz urodzony w Melbourne wygrywał również przed erą World Tour – w 2006. Zarówno w 2021, jak i 2022 roku Santos Tour Down Under nie doszedł do skutku – powodem była epidemia Koronawirusa.  

Trasa 

Projektując trasę tegorocznej edycji wyścigu, organizatorzy zdecydowali się nadać etapom niekonwencjonalny charakter i wydaje się być to słusznym posunięciem. Santos Tour Down Under 2023 został zbudowany naprawdę specyficznie, a może lepszym określeniem byłoby stwierdzenie – niepowtarzalnie. Profile etapów nie odpowiadają ani żadnej typowej “tygodniówce”, z jasno wydzielonymi odcinkami sprinterskimi oraz górskimi, ani nawet rozgrywanemu w drugiej połowie sezonu “klasycznemu” Benelux Tour. Jest to również poniekąd podążenie za trendem nieco przecieranym w Australii już przed okresem pandemii, choć i wówczas cała trasa prezentowała się bardziej szablonowo i schematycznie. Najczęściej podkreślaną korektą jest usunięcie słynnego podjazdu Willunga Hill. Ściganie rozpocznie się nieco ponad pięciokilometrowym prologiem w Adelaidzie. Drugiego dnia kolarzy czekają rundy z podjazdem pod Menglers Hill (4,5km/3,7%). Na mecie w Tanundzie ujrzymy zapewne sprint z okrojonego peletonu. Podobnego scenariusza można spodziewać się w czwartek. Emocji nie zabraknie z pewnością dzień później – zapewnić powinien je przejazd przez Corkscrew (2,4km/9,0%) zlokalizowany na sześć kilometrów do mety. Etap czwarty to z kolei pierwszy w tym roku podjazd bezpośrednio na metę, choć paradoksalnie finalnie najprawdopodobniej do głosu i tak dojdą sprinterzy, dla których kilometr o średnim nachyleniu 3,2% nie powinien stanowić najmniejszego problemu. Zwycięzcę wyścigu poznamy w niedzielę, na Mount Lofty. Sam podjazd zostanie jednak przejechany tego dnia jeszcze czterokrotnie. Liczby wzniesienia (1,5km/6,8%) na pierwszy rzut oka nie powalają, ale warto dodać, że w praktyce, aby dojechać do podnóża oficjalnej wspinaczki, kolarze będą musieli pokonać jeszcze kilka kilometrów prowadzących w znakomitej większości wzwyż. Można być niemal pewnym, że do ostatnich chwil lider nie zazna spokoju. 

Obsada 

Kto powinien zawalczyć o końcowy triumf? Z pewnością swojej głównej przewagi nad konkurencją pozbawieni są typowi “górale”, albowiem na trasie nie ma wysokich wzniesień. Tour zdaje się faworyzować dynamicznych, nieprzewidywalnych zawodników sprawdzonych w jeździe po rundach, być może silniejszych “klasykowców”. Nie bez znaczenia pozostaje również prolog, choć jego długość z pewnością nie sugeruje, jakoby miał on odegrać w klasyfikacji generalnej kluczową rolę. Jak na sam początek sezonu, nie sposób narzekać na szczególny brak jakościowych zawodników wypisanych w liście startowej. Dwóch klasowych reprezentantów desygnowała w swoim składzie australijska drużyna Team Jayco AlUla – Michaela Matthewsa i Simona Yatesa. Szczególnie ciekawie wygląda sylwetka tego pierwszego – jeśli tylko Matthews przetrwa na ostatnim etapie pod Mount Lofty, powinien być naprawdę groźny. W oczy rzuca się również nazwisko Pello Bilbao (Bahrain – Victorious). Hiszpan jest zawodnikiem skrojonym na etapy zbliżone do tych zaplanowanych w Australii. Ciekawie wyglądają kandydatury Mauro Schmida z drużyny Soudal – Quick Step, czy lokalnego bohatera Rohana Dennisa (Jumbo – Visma). Solidnie prezentuje się skład UAE Team Emirates, złożony m.in. z Marca Hirschiego, Jaya Vine’a, Alessandro Coviego czy George’a Benneta, a uwagę zwraca także Bora – hansgrohe (Jai Hindley, Maximilian Schachmann). Na sam koniec wyliczanki pozostała drużyna INEOS Grenadiers, hipotetycznie zdolna do jazdy na kilku liderów. Choć w składzie „Grenadierów” znajdują się m.in. Geraint Thomas, Ethan Hayter czy Magnus Sheffield, zdaje się, że praca ekipy może być skierowana pod dobry rezultat młodego reprezentanta gospodarzy – Luke’a Plappa. W kontekście klasyfikacji generalnej trzeba również zwrócić uwagę na Patricka Bevina (Team DSM), Michaela Storera (Groupama – FDJ), Hugo Hofstettera (Team Arkea Samsic), Bena O’Connora (AG2R Citroen Team) oraz Alberto Bettiola (EF Education-EasyPost). Listę istotnych nazwisk powinni uzupełnić zdolni do walki o pojedyncze etapy sprinterzy – Phil Bauhaus (Bahrain – Victorious), Bryan Coquard (Cofidis), Kaden Groves (Alpecin-Deceuninck), Ben Swift (INEOS Grenadiers), Gerben Thijssen (Intermarche – Circus – Wanty), Jordi Meeus (Bora – hansgrohe) czy wreszcie Caleb Ewan (Reprezentacja Australii). 

 

Autor: Mateusz Kurpiewski

UDOSTĘPNIJ
Mateusz Kurpiewski
Fan sportu, a przede wszystkim jego otoczki - najciekawsze dzieje się poza boiskiem.