[O tym jak Bronisław Czech został nieoficjalnym mistrzem świata w zjeździe narciarskim]

Organizatorzy obmyślili, aby ten start był jednocześnie propagandą walorów Tatr, dlatego zaprosili na niego wszystkich zagranicznych oficjeli, dziennikarzy oraz zawodników z innych konkurencji. Widowiskowa formuła biegu przyciągnęła ponadto aż 2 tysiące fanów na dość odległą od centrum Zakopanego arenę zmagań. Taki tłum przerósł możliwości Hali Gąsienicowej. Pierwsze ze schronisk było w całości zajęte przez prezydenta i jego świtę, dla których wyprawiono uroczysty obiad. W drugim ustawiła się zaś olbrzymia kolejka złożona w dużej mierze z kibiców. Narciarze skarżyli się zaś, że dwugodzinną przerwę musieli spędzić na mrozie, bo nie mieli nawet miejsca na zjedzenie posiłku.

Widzowie nie dość, że blokowali wejście do schroniska, to jeszcze w czasie przerwy między dwoma etapami gromadnie zjechali na metę finałowego odcinka, by podziwiać ostateczne rozstrzygnięcie. Zjeżdżali więc trasą, którą chwilę po nich mieli przemierzyć narciarze. Stok – zwłaszcza na odcinku leśnym – za Kopą Królową pozostawili doszczętnie przeorany. A warunki tego dnia w ogóle były ciężkie. Choć przez cały okres zmagań zjazdowych świeciło słońce, to górną część trasy pierwszego etapu pokrywała łamliwa szreń. Niżej zaś watr wywiał pokłady puchu, pozostawiając odsłonięte kamienie. Tuż przed metą natomiast zawodnicy wpadali w głęboki śnieg, utrudniający manewry. Upadki liczono więc już w dziesiątkach. Dlatego pięciu narciarzy ostatecznie zrezygnowało z udziału w drugiej części zmagań.

W finale start ustawiono na Kopie Magury, a dalej trasa biegła przez Karczmisko, Halę Królową Niżną do Jaszczurówki. Do fragmentu ukrytego w szpalerze smreków obaj konkurenci w walce o złoto dotarli już praktycznie razem. Bronisław Czech zdążył bowiem zanotować upadek – czy jak twierdzili niektórzy potknięcie – w Żlebie pod Kopą Królową i Anglik usiadł mu dosłownie na karku. „Bracken nie daje za wygraną. Sunie za liderem jak cień, powtarzając ruchy Bronka z matematyczną niemal dokładnością” – opisywał „Przegląd Sportowy”. W momencie, gdy miał przeciwnika niemal na wyciągnięcie ręki, Anglik zaliczył jednak wywrotkę na stromym stoku leśnym, gęsto usianym pniami po ściętych drzewach. Jeśli wierzyć reporterowi „Sportu” wydawanego w Zurychu, to miejsce bez upadku, z całej 26-osobowej stawki, która stanęła do drugiego etapu, przejechali właśnie tylko Czech i szwajcarski narciarz – Bruno Trojani.

Błąd Anglika dał Polakowi znów komfort 20 metrów przewagi. Szybko jednak różnica została zniwelowana. „Dziura przy dziurze bardzo utrudniają normalny zjazd i jazdę zarówno łukami, jako też i wprost” – pisał „Stadjon”[1]. Właśnie w jedną z nich, powstałą po przejeździe kibiców, wpadł Czech. Szczęśliwie bardzo szybko zdołał się pozbierać. Identyczny los spotkał Brackena, ale jemu dłużej zajęło wstawanie, dzięki czemu polski narciarz znów wypracował bezpieczną przewagę. Na finisz rzucił się szalonym szusem, uskutecznianym tak często w czasie wypraw po Tatrach. W ten sposób to Polakowi przypadło zwycięstwo. „Osypany pyłem śniegowym od stóp do głów wpada pierwszy Bronek, tuż za nim Bracken. Ze ściśniętych wzruszeniem gardeł tłumów wydziera się potężny krzyk triumfu: Bronek Czech mistrzem Europy!” – podawał „Przegląd Sportowy”. W ostatecznym rozrachunku z Brackenem wygrał o zaledwie 3 sekundy. (…)

Cechą wyraźnie odróżniającą przybyszów z Wysp Brytyjskich były narty – znacznie szersze od używanych przez pozostałych zawodników. Przez to dużo lepiej radziły sobie z łamliwą szrenią, pokrywającą sporą część trasy. Nowość stanowiły też sprężyny przy wiązaniach. Podpatrzył to podczas jednego z treningów Bronisław Czech. Podobno nie zrozumiał przeznaczenia, ale wraz z bratem zaszył się w pracowni przy domu i wykonał coś podobnego z ekspanderów. „Z początku narty dziwnie latały, ale kręciło się o wiele łatwiej. I kto wie, czy nie dzięki tym podpatrzonym sprężynom Bronek pobił na głowę swoich konkurentów” – wspominał już po wojnie Jerzy Ustupski Jego relację potwierdza też szwajcarski „Sport”: „Anglicy mieli specjalne narty ze sprężyną i Czech był tak wyekwipowany”.

 

Fragment pochodzi z książki Wojciecha Bajaka pod tytułem „Opowieści z dwóch desek”, której Radio GOL jest patronem medialnym. Zapraszamy do zapoznania się z pełną jej treścią. Zachęcamy do jej zakupu tutaj, a także do skorzystania z kodu rabatowego GOL, dającego -40%.

UDOSTĘPNIJ
Adam Franciszek Wojtowicz
"Bo czasem wygrywasz, a czasem się uczysz"